Drita oporu nie stawiała

Rywal nie stanowił dla Legii twardego orzecha do zgryzienia. Warszawiacy nie musieli się specjalnie namęczyć, żeby wyeliminować Dritę, choć ich gra mogłaby być nieco lepsza.


Żeby nikt nie posądził nikogo o sianie zbędnego pesymizmu – wygrana Legii nie podlegała absolutnie żadnej dyskusji. Mistrzowie Polski byli zespołem o klasę lepszym od znacznie mniej jakościowych Kosowian, lecz wyraźnie widać było, że „Wojskowych” stać na wiele więcej. Najważniejsze jest jednak, że zadanie zostało wykonane, a awans do IV rundy eliminacji Ligi Europy zapewniony – tam czeka już azerski Karabach Agdam.

Młodzież na środku

Warto pamiętać, że trener Czesław Michniewicz nie miał zbyt wiele czasu na poukładanie Legii według własnego pomysłu. Cztery dni do debiutu to naprawdę niewiele, choć nowy szkoleniowiec i tak pokazał światu kawałek swojej wizji, przesuwając do środka pola, na swoją pierwotną pozycję, Michała Karbownika – co zapowiadał też na przedmeczowej konferencji. W spotkaniu z Dritą stołeczny środek pola stanowili więc młodzieżowcy, bo oprócz naczelnego warszawskiego talentu zagrał tam także Bartosz Slisz – skutecznie asekurujący atakujących kolegów.

Od pierwszych minut meczu wyraźną przewagę mieli legioniści. Przyjezdni z Bałkanów praktycznie nie zbliżali się do bramki Artura Boruca, broniąc się bardzo głęboko. Drita starała się mocno zagęścić środek pola, przez co zawodził tam nieco Karbownik, ale zyskiwali na tym skrzydłowi i boczni obrońcy, którzy mieli znacznie więcej przestrzeni. Na niewiele się to jednak zdawało, ponieważ Legia nie stwarzała zbyt dużo sytuacji podbramkowych. W pierwszej połowie było to uderzenie z rzutu wolnego w poprzeczkę Filipa Mladenovicia oraz… dwa gole.

Bez zachwytu

W 24. minucie Mladenović dośrodkował z lewej strony, a kosowskiego, bardzo statycznego obrońcę uprzedził Paweł Wszołek, głową pakując piłkę do siatki. Lewy obrońca Legii w 43. minucie zanotował drugą asystę, tym razem z rzutu rożnego dogrywając futbolówkę na głowę – a jakże – Tomasa Pekharta. Gospodarze schodzili na przerwę ze spokojnym i w pełni zasłużeniem prowadzeniem, choć ich gra pozostawiała niedosyt. W niejednej sytuacji brakowało „Wojskowym” precyzji w dograniu, a i tempo ich gry mogło być w kilku momentach po prostu wyższe.

Drita na drugą połowę wyszła minimalnie odważniej – dlatego na początku prosty strzał musiał bronić Artur Boruc – ale potem wszystko wróciło do normy. Bramkarza rywali przetestował uderzając z dystansu Bartosz Slisz, a chwilę po nim doskonałą okazję mieli obaj skrzydłowi – debiutujący w nowym zespole Joel Valencia oraz Wszołek. Spotkanie nadal toczyło się pod dyktando legionistów, ale podobnie jak przed przerwą – trudno było mówić o jakimś realnym zagrożeniu.

Być jak Lech

Plusem na pewno było to, że każda próba ofensywnego wypadu Drity była niemalże natychmiastowo pacyfikowana, lecz z tak słabym przeciwnikiem, po takiej ekipie jak Legia, należało oczekiwać znacznie więcej przede wszystkim w ataku – nawet jeśli Michniewicz pracuje z piłkarzami dopiero od poniedziałku.

Dopiero w 88. minucie, po dograniu Bartosza Kapustki, minimalnie pomylił się Jose Kante i… to byłoby na tyle. Awansu Legii można pogratulować, ale w Warszawie koniecznie muszą popracować nad kreowaniem podbramkowych okazji. Ten aspekt „Wojskowi” powinni podpatrzeć u… swojego wielkiego rywala z Poznania.


Legia Warszawa – Drita Gnjilane 2:0 (2:0

1:0 – Wszołek, 24 min, 2:0 – Pekhart, 43 min.

LEGIA: Boruc – Juranović, Wieteska, Jędrzejczyk, Mladenović – Karbownik, Slisz – Wszołek, Luquinhas (67. Kapustka), Valencia (63. Gwilia) – Pekhart (72. Kante). Trener Czesław MICHNIEWICZ.

DRITA: Maloku – Brdarovski (66. Vucaj), Gerbeshi, Cuculi, Blakcori – X. Shabani, Namani, B. Shabani, Ajzeraj (74. Alidemaj) – Fazliu, Rexha (56. Haxhimusa). Trener Ardijan NUHIJI.

Sędziował Halis Ozkahya (Turcja). Żółte kartki: Wieteska, Wszołek – Namani.


Fot. Rafał Oleksiewicz/PressFocus