Gerard Badia: Wspomnienie do końca życia

 

Rozegrał pan już sporo meczów z Legią i wiele przeżył. Zacznijmy od tych przyjemnych wspomnień, czyli ostatniego starcia przy Łazienkowskiej. Ile razy oglądał pan swojego zwycięskiego gola?
Gerard BADIA: – Wiele razy go oglądałem, ale mój tata robił to znacznie częściej. Nie ukrywał, że był dumny z tego gola, bo dał nam szansę na mistrzostwo Polski. Pamiętam, że jak schodziłem do szatni i zobaczyłem kolegów, to wszyscy byli cicho, ale na ich twarzach i w ich oczach widziałem błysk, który oznaczał, że zdobędziemy złoty medal. Co do samego gola, to na treningach wiele razy strzelam z woleja.

Uwielbiam w ten sposób wykańczać akcje. Często, gdy ktoś zostanie po treningu, proszę go, żeby dograł mi kilka takich piłek. Wiadomo jednak, że mecz i trening to dwie zupełnie różne rzeczy. Ten z Legią był dla mnie najbardziej emocjonalny i zostanie w mojej pamięci do końca życia.

Innym miłym wspomnieniem będzie bramka na stadionie na Legii w sezonie 2015/16, gdy zremisowaliście 1:1…
Gerard BADIA: – Zgadza się, zdobyłem ją głową. To był wicemistrzowski sezon. Wychodzi więc na to, że jak trafiam przy Łazienkowskiej, to oznacza to coś dobrego dla Piasta. Muszę przyznać, że tamta Legia jako drużyna bardzo mi się podobała. To był bardzo mocny zespół z Nemanją Nikoliciem, Aleksandarem Prijoviciem, Guilherme czy Ondrejem Dudą.

Po tym golu mam na pamiątkę w postaci bardzo ładnych zdjęć, gdy całuję herb Piasta.

Raz jednak wybrał się pan do Warszawy na mecz, choć bardzo tego nie chciał i miał o to pretensje do ówczesnego trenera Piasta, Radoslava Latala.
Gerard BADIA: – To było 4 kwietnia 2015 roku. Urodziła mi się wtedy pierwsza córka Valeria, ale nie otrzymałem zgody, żeby dołączyć do rodziny. Pojechałem z drużyną do Warszawy i… zagrałem jedynie 13 minut. Moja głowa w tamtym meczu była zupełnie gdzie indziej. To pewnie jedyny przypadek, że wolałem być gdzie indziej niż grać. Pamiętam, że w jednej akcji chciałem dośrodkować, a nie trafiłem w piłkę i się przewróciłem. Nie byłem w stanie grać na 100 procent.

Ostatnio z ludźmi z marketingu oglądaliśmy zdjęcia z tamtego meczu. Pamiętam, że dostałem od klubu body dla noworodka z wydrukowanym imieniem Valeria. Tamten dzień także zapamiętam, choć dopiero później mogłem dołączyć do rodziny.

Mecze z Legią są dla pana wyjątkowe? Pytam, bo poprzedniej jesieni na własną prośbę zagrał pan przeciw niej w Pucharze Polski, co miało opłakane skutki.
Gerard BADIA: – Tak, w tamtym meczu od początku nie czułem się dobrze. Bolała mnie pachwina, ale zależało mi, żeby zagrać. Lubię takie mecze, lubię czuć ich atmosferę. Z każdą minutą było gorzej. W przerwie trener chciał mnie zmienić, ale ja się uparłem, że chcę grać. Po przerwie było jeszcze gorzej i w końcu musiałem zejść z boiska. Uraz się odnowił i straciłem sporo czasu na leczenie. Z perspektywy czasu to był błąd.

Gdybym dziś się tak poczuł, to bym odpuścił, wiedząc jakie mogą być dalsze konsekwencje. Piłkarz jak gra, to często o nich nie myśli.
Najbliższy wasz mecz z Legią będzie starciem mistrza z wicemistrzem.

Myśli pan, że goście będą chcieli wam coś udowodnić?
Gerard BADIA: – Nie wiem. To na pewno nie będzie łatwe spotkanie, bo gdy Legia przyjeżdża na Okrzei, to nie gra się jej łatwo i musi się sporo natrudzić. Różnica w tabeli jest niewielka. Tak jak mówiłem, to są zawsze bardzo emocjonujące mecze i wtedy głęboko oddycha się futbolem. Nasz dorobek punktowy nie jest zły. Niektórzy mówią i piszą o naszym kryzysie, co dla mnie jest śmieszne. W ostatnich siedmiu meczach mamy bilans 4-2-1. Jeśli dalej będziemy punktować w takim rytmie, to skończymy w czołówce! Jeśli ktoś myślał, że nadal wszystko będziemy wygrywali, to mu gratuluję.

Widzę, że Piast jest już inaczej traktowany. Poza tym zmieniły się wobec nas oczekiwania. Dziś górna ósemka co cel minimum i nasza nieobecność w niej jest odbierana jako niespodzianka. Mnie osobiście to cieszy, że w końcu jesteśmy inaczej postrzegani. Drużyna się jednak zmieniła i potrzebujemy czasu, by znów wszystko funkcjonowało jak dawniej.

Ale nie da się nie zauważyć, że gracie w kratkę…
Gerard BADIA: – To jest normalne w piłce, zwłaszcza po takim sukcesie i zmianach. Proszę spojrzeć ilu piłkarzy z poprzedniego sezonu gra teraz w podstawowym składzie. Jak dobrze liczę, to zostało nas pięciu, czyli połowa drużyny. Mamy nowych zawodników, kilku jest kontuzjowanych. Gdy wrócą i będą w formie, to wszystko będzie inaczej wyglądało. Czekam na Martina Konczkowskiego, Kubę Czerwińskiego i Daniego Aquino. Oni mogą nam bardzo pomóc.

Problemem jest wasza skuteczność. W 10 meczach zdobyliście 10 bramek i macie niski procent wykorzystanych sytuacji. Napastnicy też seryjnie nie trafiają…
Gerard BADIA: – Przez lata gry w piłkę mogę powiedzieć, że czasem tak jest, że na treningach wchodzi im wszystko, ale w meczach jest inaczej. Piotrek Parzyszek w poprzednim sezonie też miał problem, ale jak zaczął strzelać do skończył z 9 golami.

Jorge Felix, który jest teraz naszym najlepszym strzelcem, na początku co dotknął piłkę to wpadło. Teraz już tak nie jest. Obecnie tylko Jorge, Piotr i ja strzelaliśmy gole dla Piasta, a pozostałe to samobójcze trafienia. Mam nadzieję, że reszta kolegów do nas dołączy w kolejnych meczach (śmiech).

Z niepokojem obserwuję to, co dzieje się z Aleksandarem Sedlarem czy Joelem Valencią w nowych klubach. Rozmawia pan z nimi, więc pewnie wie jak to wygląda od środka…
Gerard BADIA: – Aleks jeszcze nie zadebiutował w Majorce, a ostatnio dopadła go kontuzja i nie zagra przez ponad miesiąc. Ogromna szkoda. Myślałem, że teraz dostanie szansę, bo Majorka przegrywa i trener zmienia skład. Gdyby zagrał, a drużyna by wygrała, mogłoby to mu bardzo pomóc. A tak to musi czekać. Z drugiej strony, on jest w La Liga, jednej z najlepszych lig na świecie. Różnica jest ogromna.

Joel też widzi różnicę między polską ekstraklasą a Championship. Mówił, że poziom jest dużo wyższy, co widać też na treningach. Technicznie nie odstaje, ale jego konkurenci są po prostu lepiej zgrani i ograni, przyzwyczajeni do wszystkiego, a on to dopiero poznaje te ligę. Joel jednak wie, że musi być cierpliwy i pracować nad formą.

A jak z pańską dyspozycją, bo ostatnie występy były dobre. W meczu z Arką odebrano panu asystę przy golu Patryka Sokołowskiego…
Gerard BADIA: – Mam nauczkę, żeby szybciej wybiegać z narożnika… Szkoda tamtej sytuacji, nie pomyślałem, że może być spalony. A co do mojej formy, to przyznam, że dawno się tak nie czułem, Cieszę się każdym meczem i nie mogę doczekać się kolejnych.

Trener także widzi moją lepszą dyspozycję, dlatego gram w wyjściowym składzie. Nie będę ukrywał, że odbyłem z naszym szkoleniowcem rozmowę w cztery oczy. To była szczera rozmowa o mojej sytuacji. Dużo mi dała, moja pewność siebie wzrosła. Mam nadzieję, że kibice w kolejnych meczach będą oglądali starego, dobrego Gerarda.

 

Na zdjęciu: Za moment Gerard Badia pośle piłkę do bramki Legii i strzeli najważniejszego gola w karierze.