Szybkostrzelni „Wojskowi”

GKS Tychy – Legia Warszawa. 20-krotny zdobywca Pucharu Polski nie dał szans GKS-owi Tychy, którego kibice mogą się cieszyć tylko z rekordu frekwencji.


Pompowanie trójkolorowego balonika przed pucharowym starciem z 20-krotnym zdobywcą Pucharu Polski przyniosły rekord frekwencji na Stadionie Miejskim po remoncie (13.218). Na tym się dobre wieści dla fanów GKS-u Tychy kończą.

Wprawdzie jako pierwsi zaatakowali tyszanie, ale w 5. minucie nerwy tyskich kibiców zostały wystawione na próbę przez… sędziego. Jarosław Przybył w interwencji Adriana Kostrzewskiego, którzy w polu bramkowym rzucił się pod nogi Bartosza Slisza, dopatrzył się rzutu karnego. Śledzący tę akcję na monitorze VAR Wojciech Myć „zaprosił” jednak arbitra z murawy przed ekran i po chwili „jedenastka” została anulowana. Bramkarz najpierw dotknął bowiem piłki, a później wpadł w nogi pomocnika stołecznego klubu.

Co się jednak odwlecze. W 10. minucie wystarczyło złe wybicie piłki przez urodzonego w Warszawie Jakuba Budnickiego, żeby goście wyprowadzili „zabójczą” kontrę. Bartosz Slisz przejął bowiem futbolówkę na środku boiska i po przebiegnięciu kilkunastu metrów zagrał do Blaza Kramera, a zmiennik Thomasa Pekharta udowodnił, że honorowe trafienie 27-letniego Słoweńca w ostatnim mecze ekstraklasy ze Stalą Mielec nie było dziełem przypadku. Nim Jakub Tecław zdążył z blokiem wychowanek NK Zrece huknął bowiem z 14. metra lewą nogą i otworzył wynik.

3 minuty później było już 0:2, bo tym razem Marc Gual dał o sobie znać. Król strzelców poprzedniego sezonu – wtedy grał w Jagiellonii Białystok – pokazał, że ma snajperski instynkt. Idealnie ustawił się na linii pola bramkowego i tam czekał aż Josue z Gilem Diasem rozegrają akcję lewą stroną boiska, gubiąc Krzysztofa Machowskiego, żeby po dostarczeniu futbolówki przez Portugalczyków przymierzyć w długi róg, zapewniając legionistom spokojną grę przez resztę meczu.


Czytaj także:


Nie znaczy to jednak, że zawodnicy warszawskiego zespołu spoczęli na lurach. Atakowali dalej i choć już nie przykładali się aż tak skrupulatnie do finalizacji swoich akcji, to w 35. minucie zdali trzeci cios. Tym razem Josue uruchomił po prawej stronie Pawła Wszołka, a reprezentant Polski uciekł Budnickiemu i dograł w pole bramkowe do Kramera, a ten mając dużo czasu i miejsca nie miał problemu ze skierowaniem piłki z 3. metra do siatki.

W dodatku tyszanie w 40. minucie stracili Wiktora Żytka, który z powodu kontuzji musiał opuścić boisko, ustępując miejsca Mateuszowi Radeckiemu, a co za tym idzie o płynności gry gospodarzy nie mogło być mowy. Zresztą statystyki po pierwszej połowie są tego najlepszym dowodem: w strzałach celnych 0:4, w strzałach niecelnych 0:5 i w rzutach rożnych 0:2. Nic więc dziwnego, że kibice miejscowych liczyli w trakcie przerwy, że Dariusz Banasik zdoła zmieni coś w grze tyszan i rywalizacja nie będzie już przypominała „trzepania skóry”.

Mieli w tym pomóc wprowadzeni do gry doświadczeni Przemysław Mystkowski i Patryka Mikita, który z Legią w 2014 roku sięgnął po mistrzostwo Polski oraz Austriak Marko Dijakovic. Pomogli, bo w 52. minucie mogliśmy odnotować pierwszy strzał gospodarzy. Mystkowski uderzał bowiem z dystansu i choć piłka minęła cel to jednak początek został zrobiony. Na celny strzał jednak się nie doczekaliśmy i Legia kontrolująca przebieg wydarzeń na murawie oraz skoncentrowana na obronie dostępu do swojej bramki pewnie awansowała do 1/8 Pucharu Polski.


GKS Tychy – Legia Warszawa 0:3 (0:3)

GKS: Kostrzewski – Tecław, Nedić, Budnicki – Machowski (46. Dijakovic), Wojtuszek, Żytek (40. Radecki), Błachewicz – Rumin (46. Mystkowski), Śpiączka (75. Skibicki), Niewiarowski (46. Mikita). Trener Dariusz BANASIK.

LEGIA: Tobiasz – Jędrzejczyk, Augustyniak, Kapuadi – Wszołek (79. Rosołek), Slisz (88. Strzałek), Celhaka, Gil Dias – Josue (79. Jurgen), Kramer (71. Pekhart), Gual (71. Muci). Trener Kosta RUNJAIĆ.

Sędziował Jarosław Przybył (Kluczbork). Widzów 13.218. Żółte kartki: Budnicki, Dijakovic.


Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus