GKS Tychy. Nie odprowadzają się za rączkę do domów

Łukasz Sołowiej podkreśla, że atmosfera w tyskim zespole napędza każdego zawodnika z osobna i scala drużynę.


W rundzie jesiennej Łukasz Sołowiej rozegrał w GKS-ie Tychy siedem spotkań. Wskoczył do składu w meczu trzeciej kolejki, gdy po czerwonej kartce murawę opuścił Kamil Szymura i grał do siódmej serii gier, czyli do momentu, w którym sam został ukarany przedwczesnym odesłaniem do szatni.

Następnych siedem potyczek tyszan oglądał z boku, aż wreszcie po dwóch miesiącach – w trakcie meczu z Widzewem zmienił kontuzjowanego Szymurę i zagrał także w ostatnim ubiegłorocznym spotkaniu z Odrą Opole. Najważniejsze jednak jest to, że w trakcie zimowego okresu przygotowawczego wychowanek Dębu Dąbrowa Białostocka wygrał rywalizację o miejsce u boku Nemanji Nedicia i był mocnym punktem zespołu Artura Derbina zarówno w Łodzi jak i w Olsztynie, skąd tyszanie przywieźli w sumie 6 punktów.

– Wszystkie mecze traktuję tak samo poważnie, ale występy w Olsztynie są dla mnie szczególne – mówi 32-letni stoper tyszan. – Grałem w Stomilu i w meczu z GKS-em Tychy strzeliłem swoją pierwszą bramkę dla olsztyńskiego klubu. Mogę więc powiedzieć, że miałem swój udział w tym niekorzystnym dla tyskiej drużyny bilansie, który do soboty zamykał się w trzech remisach i czterech porażkach.

Podgrzewana murawa

W sobotę przyszło jednak przełamanie i GKS Tychy wygrywając pierwszy raz w Olsztynie umocnił się na czwartym miejscu w tabeli I ligi, a przede wszystkim śmiało spogląda w górę, bo do wicelidera brakuje mu tylko dwóch punktów.

– Jadąc do Olsztyna zastanawiałem się czy pogoda pozwoli nam rozegrać mecz, bo gdy rozmawiałem ze znajomymi ze Stomilu na finiszu zimowych przygotowań to mówili o problemach z zasypanymi śniegiem boiskami – dodaje Łukasz Sołowiej.

– Ale to dla piłkarzy grających w tych rejonach nie jest żadna nowość, bo jak trzeba to łapią za łopaty. Pamiętam jak wiosną trzy lata temu nie dość, że pierwszy mecz z Ruchem Chorzów, zaplanowany na 10 marca, musieliśmy przenieść i został rozegrany w Olsztynie dopiero 24 kwietnia to jeszcze dwa mecze na początku kwietnia rozgrywaliśmy w Ostródzie. Na szczęście teraz boisko przy ulicy Piłsudskiego ma już podgrzewaną murawę, na której gospodarze każdemu rywalowi potrafią wysoko zawiesić poprzeczkę.

Do trzech razy sztuka

Tyszanie mimo porywistych podmuchów wiatru pokonali ją skutecznie, odpierając ataki gospodarzy, którzy po stracie gola w 11 minucie zmuszeni byli do przejęcia inicjatywy i udowodnili, że dobrze sobie radzą z rozgrywaniem ataku pozycyjnego.

– Rozmawiałem przed meczem z Jankiem Bucholcem, z którym graliśmy razem w Stomilu – wyjaśnia środkowy obrońca GKS-u Tychy. – Zapowiadał, że olsztyński zespół, choć gra w defensywnym ustawieniu z trójką stoperów, dwójką zawodników wahadłowych i defensywnymi pomocnikami, potrafi także zaatakować wysokim pressingiem i rozegrać akcję w ataku pozycyjnym.

Nie ma co robić porównań personalnych, ale na pewno jako drużyna już w Łodzi pokazaliśmy się jako solidny zespół. Pracowaliśmy wspólnie i widać, że wtedy kiedy każdy orze swoje małe pole, a jednocześnie współpracuje z kolegą, to przychodzi dobry efekt. Przed moim trzecim meczem w Olsztynie w tyskich barwach powiedziałem sobie: „do trzech razy sztuka”.

Team spirit

– To jak zagraliśmy z ŁKS-em, choć znam powiedzenie, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, już na starcie dodało nam wiary w to, że po dobrze przepracowanej zimie możemy z optymizmem przystępować do każdego kolejnego spotkania. Cieszy też atmosfera w naszym zespole, w którym każdy każdego napędza i widać, że zespół żyje meczem. To także jest widoczne na boisku, a autentyczna wspólna radość po strzelonych golach to dowód na to, że jest „ team spirit”.


Czytaj jeszcze: Czwarte zwycięstwo z rzędu

To oczywiście nie znaczy, że po treningach odprowadzamy się za rączkę do domów, ale jest atmosfera. To, że z Kamilem Szymurą i Nemanją Nediciem walczymy o dwa miejsca dla stoperów – choć to może zabrzmi jak wyświechtany slogan – podnosi poziom każdego z nas i przekłada się na siłę drużyny. To naprawdę widać. Tak było jesienią i chcemy żeby tak było także wiosną aż do ostatniego meczu w tym sezonie – kończy Łukasz Sołowiej.


Fot. Dorota Dusik