GKS Tychy. Niespodzianka, ale nie przypadek

Piłkarze GKS-u Tychy wyrównali rekord, którym do środy mogli się pochwalić tylko wicemistrzowie Polski. W sezonie 1976/1977 po trzech golach Kazimierza Szachnitowskiego, tyszanie awansowali do ćwierćfinału Pucharu Polski.

– Pamiętam, że 7 grudnia 1976 roku, bo wtedy graliśmy z Szombierakmi Bytom, było bardzo zimno – wspomina Kazimierz Szachnitowski. – Zacząłem ten mecz na ławce rezerwowych, ale w 30 minucie Czesiek Czarnynoga musiał opuścić boisko z powodu kontuzji i wszedłem na boisko. Bytomianie pierwsi strzelili gola i wtedy zaczęliśmy koncert, który trwał 12 minut. Tyle potrzebowałem, żeby skompletować hat-trick. Zacząłem, co u mnie zdarzało się raczej rzadko, od celnej główki i w 60 minucie wyrównałem, a później poszedłem za ciosem i w 72 minucie było już 3:1. Goście zdołali jeszcze strzelić kontaktowego gola, ale na więcej im już nie pozwoliliśmy. W ćwierćfinale przegraliśmy 1:2 z Legią na jej boisku, więc nie mam nic przeciwko temu, żeby teraz, nasi następcy, którzy wyrównali nasz pucharowy rekord, wylosowali warszawski zespół i wzięli rewanż za naszą porażkę z 16 marca 1977 roku.

Lider Biernat

– Jeżeli poprawią nasze osiągnięcie, będę im bił brawo, choć po meczu z ŁKS-em też zasłużyli na pochwały. Przed meczem stawiałem wprawdzie na dogrywkę i karne, licząc, że Konrad Jałocha jest specjalistą od bronienia jedenastek, ale okazało się, że nie były potrzebne. Wygraliśmy zasłużenie, choć prowadząc 2:0, już w samej końcówce znowu było trochę nerwów. Skończyło się jednak, na poprzeczce i słupku więc można powiedzieć, że szczęście też nam dopisało. Jednak zwycięstwo zawdzięczamy drużynie, która miała swojego lidera Marcina Biernata. Nie tylko był liderem obronny, ale był także groźny pod bramką rywali i swoją grę udokumentował golem pieczętującym awans. Aktywny był też Bartosz Szeliga. Mądrze grał Kon Daniel, a Sebastian Steblecki, gdyby do swojej gry dołożył gola, którego powinien strzelić, też mógł być kandydatem do piłkarza meczu. Cały zespół zdał jednak egzamin i dzięki temu dalej możemy się emocjonować losowaniem Pucharu Polski. Wśród potencjalnych rywali jest pięć drużyn z ekstraklasy, więc poprzeczka idzie w górę, ale w marcu znowu powinno być ciekawie – zakończył Kazimierz Szachnitowski.

Dobrze i bardzo dobrze

Trener tyszan Ryszard Tarasiewicz od początku tego sezonu powtarzał, że w Pucharze Polski chce dojść jak najdalej, dlatego nie chciał rywali z ekstraklasy. GKS Tychy pokonał jednak ŁKS Łódź i to jest sygnał, że nawet z drużyną z elity jest gotowy podjąć walkę.

– To był dobry mecz mojego zespołu – podsumował szkoleniowiec GKS-u Tychy.

– Uważam, że nasz awans do następnej rundy jest zasłużony. Graliśmy dobrze i bardzo dobrze. Przez cały mecz stworzyliśmy sobie kilka dogodnych sytuacji bramkowych – dużo więcej niż rywale. W pierwszej połowie mogli trafić „Bieri” (Marcin Biernat) i „Szeli” (Bartłomiej Szeliga), a w drugiej „Stebel” (Sebastian Steblecki) powinien otworzyć wynik. Nieraz tak bywa, że w okresie optycznej przewagi przeciwnika zdobywa się bramkę. My tak właśnie strzeliliśmy pierwszego gola, a drugiego dorzuciliśmy po stałym fragmencie gry.

Atak na dwa fornty

Myślę, że nie tylko dla mnie nie jest zaskoczeniem, że ŁKS jest drużyną, która dobrze operuje piłką, który gra szybko i dobrze technicznie. Kluczem do zwycięstwa było więc to, co sobie założyliśmy przed meczem, czyli zagęszczenie środkowej strefy boiska. To realizowaliśmy, a do tego doszła bardzo aktywna gra po odbiorze piłki. Dobrze wyglądała nasza organizacja gry. Bardzo dobrze wyglądaliśmy też pod względem fizycznym. Ogólnie gra naszego zespołu była bardzo dobra. Cieszymy się, bo chcieliśmy – tak jak powiedziałem na początku sezonu – bardzo poważnie traktować Puchar Polski i atakować na dwa fronty. Cieszę się, że zakończyliśmy występy w tym roku takim sympatycznym akcentem dla zespołu, dla całego klubu i dla kibiców.