GKS Tychy. Piłka przecinała powietrze

Bramka zdobyta przez Krzysztofa Wołkowicza przypieczętowała wygrana tyszan w Gdyni.


Gol na 2:0 w Gdyni można śmiało nazwać technicznym majstersztykiem. Krzysztof Wołkowicz uderzył bowiem spadającą na murawę piłkę idealnie w momencie zetknięcia się futbolówki z ziemią i huknął z 14 metra w długi róg z taką siłą i precyzją, że bramkarz Arki nie zdążył nawet zareagować.

Trafił idealnie!

– Takie uderzenie w piłkarskim języku nazywamy „dropsztykiem” albo półwolejem – mówi piłkarz.

– Oglądałem ten mój strzał z Gdyni kilka razy na wideo i muszę powiedzieć, że czułem satysfakcję, bo trafiłem idealnie, a piłka przecinała powietrze. Nie muszę chyba dodawać, bo to wie każdy kto gra w piłkę, że technicznie jest to trudne uderzenie i wystarczy ułamek sekundy spóźnienia, albo kilka milimetrów odchylenia, żeby piłka poszybowała w trybuny albo doszło do kiksu. Musi się zgrać kilka czynników: nabieg, timing, wyczucie miejsca, trafienie piłki i ułożenie ciała, żeby się wszystko udało. W tym przypadku wszystko zgrało się idealnie i na pewno z tego powodu, ale także dlatego, że to była ważna bramka w bardzo ciężkim meczu, zapamiętam ją na długo.

W Gdyni o wyniku zadecydowały gole strzelone przez eksbełchatowian. Rezultat otworzył bowiem Bartosz Biel, a zamknął Krzysztof Wołkowicz. „Żołnierze” Artura Derbina spłacają więc swój transfer i udowadniają, że szkoleniowiec dokonał dobrego wyboru.

– Cieszę się, że nasza gra jest dobrze oceniana – dodaje 26-letni obrońca GKS-u Tychy.

– Nie czułem co prawda ciśnienia z tego powodu, że jako zawodnik, na którego postawił trener Derbin i którego zaakceptowali działacze muszę coś komuś udowodnić. Za swoją grę przede wszystkim jestem odpowiedzialny przed sobą, a muszę dodać, że oceniając siebie nie stosuję raczej taryfy ulgowej. Zaczynam od tego co zrobiłem źle, co trzeba poprawić, a nad czym jeszcze muszę szczególnie pracować. Po meczu z Arką byłem jednak zadowolony, bo maczałem palce przy pierwszym golu, strzeliłem drugiego, wygraliśmy 2:0, a przy tym nie straciliśmy bramki. W końcówce meczu za dużo dośrodkowań z prawego skrzydła gdynian docierało w nasze pole karne. Trzeba było szybciej doskoczyć do przeciwnika, być bliżej niego i to jest do poprawy. Na pewno nie było to spowodowane tym, że zabrakło sił, a raczej z przebiegu gry, bo przeciwnik rzucił do ataku wszystkie siły, ale potrafiliśmy przetrzymać ten szturm i wywieźliśmy z Gdyni trzy punkty.

Teraz Korona

Po wtorkowym wieczornym meczu w Gdyni tyszanie wsiedli do autokaru i całą noc spędzili w podróży, a po wolnej środzie od czwartku przygotowują się do sobotniego spotkania z Koroną na swoim boisku.

– Mam taki organizm, że po meczu długo „wygaszam adrenalinę” – wyjaśnia wychowanek Sprintu Katowice.

– O spaniu w autokarze raczej nie było więc mowy. Wróciliśmy do Tychów około 7 rano i dopiero w domu zasnąłem przesypiając pół dnia. W ten sposób zamknąłem swój „piąty rozdział” potyczek z Arką, z których mam raczej miłe wspomnienia. Gdy jako 18-latek wchodziłem do GKS-u Katowice, czyli 8 lat temu, wygraliśmy w Gdyni 2:1, ale zagrałem tam tylko minutę wchodząc na boisko za Alana Czerwińskiego. Jako zmiennik cieszyłem się też z wygranej 2:0 7 lat temu w Katowicach, a później była jeszcze porażka w Gdyni i remis na Bukowej. Ale dopiero teraz zagrałem pierwszy raz cały mecz więc to zwycięstwo ma dla mnie większy wymiar niż poprzednie.


Czytaj jeszcze: Duma rozpiera Artura Derbina

– Natomiast jeżeli chodzi o Koronę to nie mam z nimi żadnych „porachunków”. Pamiętam jednak, że właśnie z kielczanami zagrałem sparing, po którym jako 17-latek wskoczyłem do I-ligowej kadry GKS-u Katowice. Nie mam też problemów z tym, że to będzie trzeci mecz w ciągu 8 dni, bo jako zespół jesteśmy dobrze przygotowani i nogi niosą, a sił nie brakuje. Nawet jeżeli w trakcie gry na moment mnie przytka, to od razu „łapię” tlen i walczę dalej. W sobotę też nie powinno być inaczej – kończy Wołkowicz.


Na zdjęciu: W meczu z Arką Krzysztof Wołkowicz zdobył piękną bramkę.
Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus.pl