GKS Tychy. Próba mentalności i charakteru

Obrońca GKS-u Tychy Bartosz Szeliga przerwę w rozgrywkach wykorzystał na pełne wyleczenie.

Bartosz Szeliga, który po ostatnim meczu rundy jesiennej poddał się operacji kolana i zimowy okres przygotowawczy poświęcił na leczenie oraz rehabilitację, a wiosnę rozpoczął od odbudowania formy, doczekał się wreszcie od lekarza zapewnienia, że jest już w pełni zdrowy. Nic więc dziwnego, że 27-letni obrońca GKS-u Tychy z niecierpliwością czeka na wiadomości o restarcie ligi.

– Fizycznie czuję się dobrze – mówi Bartosz Szeliga.

– Na początku kwietnia, po rezonansie wykonanym w Łodzi, gdzie przeprowadzony był zabieg, prowadzący mnie lekarz powiedział, że mogę wracać do gry. To zarówno efekt leczenia jak i mojej pracy, którą przez cały ten czas wykonywałem zarówno w szpitalu, jak i pod okiem naszych klubowych fizjoterapeutów Leszka Śmiłowskiego i Łukasza Tatoja. Już w marcu trenowałem z drużyną, ale nie brałem udziału w grach, żeby nie ryzykować starć w kontakcie z rywalem. Z każdym dniem czułem się jednak pewniej, a teraz jestem na tym samym etapie co reszta zespołu, czyli pracuję indywidualnie według rozpiski popartej rozmowami z asystentem trenera Tomaszem Horwatem.

Tata, mąż i „złota rączka”

Wracając do pełni zdrowia Bartosz Szeliga dokonał także ważnych życiowych zmian w swoim życiu. Został bowiem ojcem i zmienił mieszkanie.

– To bardzo ważne, że z dnia na dzień mogę patrzeć jak Stasiu rośnie – dodaje wychowanek Sandecji Nowy Sącz.

– Żona się cieszy, że jesteśmy razem, a ja smakuję rodzinnego życia i sprawdzam się w roli przygotowującego śniadania i kolację. Poważniejsze sprawy kuchenne zostawiam jednak Natalii. Do mnie należą natomiast sprawy budowlano-remontowe, a było tego sporo, bo w styczniu przeprowadziliśmy się do mieszkania w Katowicach. Radzę sobie w roli „złotej rączki”. Szafę złożyłem, meble poskręcałem, ale na zakończenie prac dekoracyjnych muszę poczekać. Próbowałem, ale ściana okazała się zbyt twarda i bez wiertarki udarowej nie dam rady. Muszę poczekać aż starszy brat Piotrek podrzuci mi odpowiedni sprzęt z Nowego Sącza. Na razie jednak kontakt mamy tylko telefoniczny i internetowy, więc czekam na jego odwiedziny.

Przeczytaj jeszcze: Najmłodszy ma powód do niecierpliwości

W mieszkaniu i Parku Śląskim

Czas pomiędzy domowymi zajęciami Bartosz Szeliga wypełnia treningiem.

– Blisko mam Park Śląski, więc korzystam z jego uroków, a kiedy był zamknięty, to biegałem przy bloku – wyjaśnia zawodnik mający na koncie 118 występów w ekstraklasie.

– Sporo zajęć wykonuję też w mieszkaniu. Zajęcia przebiegają w takim samym rytmie jaki mamy w okresie rozgrywkowym z rozłożonymi akcentami na siłę i wytrzymałość, a w sobotę próbujemy zafundować sobie meczowe obciążenie, czyli interwały przy wskazanym tętnie. Takie treningi, w zależności od dnia i zaleconych zadań, trwają od godziny do dwóch. Efekty tej domowej czy parkowej pracy za pomocą aplikacji przekazujemy sztabowi szkoleniowemu, który sprawdza wykresy, omawia wykonane zajęcia i przygotowuje następny zestaw ćwiczeń.

Nie uciekały mecze

Wszystko po to, żeby w momencie gdy rozgrywki zostaną wznowione, wybiec na boisko z nadzieją, że stratę do strefy oznaczającej awans da się szybko odrobić.

– Mogę powiedzieć, że ta przerwa spowodowana epidemią podziałała na moją korzyść – twierdzi obrońca GKS-u Tychy.

– To znaczy ja cały czas solidnie pracowałem, ale nie uciekły mi mecze, które zostały do zakończenia sezonu. Chcę wrócić do gry i nie zastanawiam się czy będzie to lewa obrona, na której ustawiał mnie trener Ryszard Tarasiewicz czy jakaś inna pozycja, którą zaproponuje mi trener Ryszard Komornicki. Rozmawialiśmy gdy przejął zespół i powiedziałem, że może na mnie liczyć. To mu wystarczyło. Nominalnie jestem prawym obrońcą, ale na lewej stronie też się zadomowiłem. Najważniejsze jest to, żeby wybiec na boisko i pomóc drużynie oraz zagrać dla kibiców i klubu. Ten czas, który mamy teraz, sprzyja refleksji i przemyśleniom. To także próba mentalności i charakteru, od którego w dużej mierze zależeć będą wyniki po wznowieniu rozgrywek.

Fot. Dorota Dusik