GKS Tychy. Punkt… widzenia

Remis z Podbeskidziem w ocenie bramkarza i trenera tyszan nie wygląda tak samo.


Po bezbramkowym meczu na inaugurację rundy wiosennej zdaniem kibiców GKS-u Tychy, a nawet kapitana Podbeskidzia, a zarazem lidera I-ligowych strzelców Kamila Bilińskiego najbardziej na pochwałę zasłużył Konrad Jałocha. Dwumetrowy bramkarz trójkolorowych, schodząc z boiska, daleki był jednak od stawiania siebie na pierwszym planie.

– Zacznę trochę inaczej – powiedział kapitan tyszan. – Po pierwsze chciałbym się odnieść do tego co dzieje się na Ukrainie. Mam nadzieję, że to jak najszybciej się zakończy. Wszyscy modlimy się o to, żeby to się skończyło. A wracając do meczu to wydaje mi się, że pierwsza połowa była zdecydowanie lepsza w naszym wykonaniu. Przynajmniej te pierwsze 30 minut, bo później Podbeskidzie miało kilka groźnych sytuacji. W drugiej połowie rywale mieli już większą kontrolę, ale mecz zakończył się remisem.

Prezentujący nowy image wychowanek KS Puzonówka 1996 zagrał skutecznie, zaczynając interwencje od pewnej interwencji na przedpolu, ale przede wszystkim w „starym” stylu interweniował na linii bramkowej. Szczególnie obrona strzału Bilińskiego z 5. metra w 68. minucie była kluczowa dla losów spotkania. Bramkarz tyszan docenia także zasługi kolegów z obrony w zachowaniu czystego konta strat.

Zapisać na plus

– Cieszę się i śmieję się rozmawiając z chłopakami, że jeżeli przeciwnik nie zdoła oddać celnego strzału na naszą bramkę to będziemy zawsze grać na „zero z tyłu” – dodaje bramkarz tyszan. – W sumie za dużo okazji do interwencji po klarownych sytuacjach dla rywali nie miałem, choć w naszym polu karnym cały czas się kotłowało. To co było w moim zasięgu i w sytuacjach, w których miałem się wykazać w miarę się wywiązałem.

Dużo też „czyścili” stoperzy Nemenja Nedić, czy Kamil Szymura oraz boczni obrońcy i wspólnie nie dopuściliśmy do straty gola i to jest najważniejsze. Cieszę się, że koledzy stanęli na wysokości zadania i grę w defensywie możemy zapisać na plus. Problem jest jednak z przejściem z defensywy do ofensywy, z przetransportowaniem piłki z defensywy do ataku i wypracowaniem dogodniejszej okazji. Zabrakło troszeczkę konkretów z przodu. Może graliśmy zbyt bojaźliwie? Nie wiem. Ciężko mi powiedzieć. Ja wychodzę na mecz i nikogo się nie boję i myślę, że koledzy tak samo.

Ogromny wkład

W pomeczowej ocenie trenera tyszan Artura Derbina więcej było rozważań taktycznych.

– Mecz wymagał od zawodników ogromnego wkładu i emocjonalnego, i fizycznego – stwierdził szkoleniowiec GKS-u Tychy. – Chcieliśmy grać wysoko, zmuszać przeciwnika do błędów na jego połowie i tam odbierać piłki co wielokrotnie się nam udawało. Tym samym utrzymywaliśmy Podbeskidzie z dala od naszej bramki, a jednocześnie wyprowadzaliśmy groźne akcje. Niestety nie zdobyliśmy bramki, ale z takimi nadziejami będziemy przystępować do następnego meczu. Oczywiście, zdarzały się też takie momenty, w których rywal uciekał spod tej presji natomiast również w tych sytuacjach po odbiorze piłki.

Jeszcze coś z przodu

– W sumie mecz był jednak otwarty i wynik też był sprawą otwartą do ostatniej akcji. Faktycznie, gdy przeciwnik dochodził do głosu to w naszym polu karnym się „kotłowało” – jak powiedział Konrad Jałocha. Na szczęście to poświęcenie oraz interwencje bramkarza spowodowały, że przeciwnik bramki nie zdobył i to jest na pewno plus tego meczu.

Oczywiście chcielibyśmy po każdym meczu mieć „zero z tyłu” i jeszcze coś z przodu. Tym razem to drugie się nie powiodło, ale trzeba dodać, że graliśmy z drużyną, będącą również mocnym kandydatem do awansu. Dlatego możemy docenić ten punkt, ale też na pewno jest jakiś niedosyt, że nie rozwiązaliśmy lepiej tych sytuacji, w momentach, których odebraliśmy piłkę i wychodziliśmy z kontratakami – zakończył trener tyszan.


Na zdjęciu: Konrad Jałocha ma ogromny udział w tym, że tyszanie nie stracili bramki w meczu z Podbeskidziem.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus