GKS Tychy. Rywal nader wygodny?

Przed wyjazdem do Bełchatowa w tyskim klubie wszyscy są optymistycznie nastawieni.


Po zwycięstwie z Sandecją piłkarze, trenerzy, ale także działacze GKS-u Tychy poczuli ulgę. Wykonana latem praca, zarówno ta na boisku, jak i w gabinetach, przyniosła wymierny efekt.

– Po porażce w Sosnowcu mieliśmy sportowego kaca – mówi Krzysztof Bizacki, przed laty piłkarz, a obecnie członek ścisłego kierownictwa tyskiego klubu.

– Dlatego ta wygrana z Sandecją była nam bardzo potrzebna, bo przecież zwycięstwa budują atmosferę. W tym tygodniu pracuje się więc łatwiej, jest większa mobilizacja i motywacja do tego, żeby rozpocząć serię dobrych występów.

Patrząc na najbliższego rywala tyszan, można powiedzieć, że jest on dla nich idealny. Wystarczy przypomnieć, że bełchatowianie poprzedni sezon zakończyli tuż na strefą spadkową, a w dodatku tyszanie wyrwali im trzy trzonowe zęby, sprowadzając na stadion przy ulicy Edukacji trenera Artura Derbina oraz zawodników Bartosza Biela i Tomasza Wołkowicza.

Cztery trzonowe zęby

– Ja bym nawet powiedział, że wyrwaliśmy cztery trzonowe zęby, bo do sztabu szkoleniowego dołączył też asystent Kacper Jędrychowski, wychowanek GKS-u Bełchatów i przez cztery ostatnie lata asystent trenerów w bełchatowskim klubie – przypomina Krzysztof Bizacki.

– Na pewno cała czwórka ma w sercu sentyment do swojego byłego klubu, ale to w piłkarskim języku oznacza tylko jedno – każdy od pierwszego do ostatniego gwizdka sędziego będzie myślał tylko o tym, jak pokonać przeciwnika. Na uśmiechy i wspomnienia czas jest przed meczem i po jego zakończeniu.

A skoro już mowa o wspomnieniach, to dodajmy, że Krzysztof Bizacki, spoglądając w karty swojej piłkarskiej i działaczowskiej historii, podkreśla, że bełchatowianie byli dla tyszan wygodnym rywalem.

Zwycięstwa i gole

– Pamiętam na przykład mój pierwszy mecz z GKS-em Bełchatów w ekstraklasie – wspomina Krzysztof Bizacki.


Czytaj jeszcze: Przesunięty do rezerw za brak charakteru

– To było jesienią w 1995 roku. Ćwierć wieku temu w Tychach, jako zawodnik Sokoła, cieszyłem się ze zwycięstwa 2:0 i z gola, którym przypieczętowałem nasze zwycięstwo, a w rewanżu zremisowaliśmy 0:0. W następnym sezonie, w Bełchatowie, wygraliśmy natomiast 3:1 i też miałem swój bramkowy udział w tej wygranej, a wiosną – już jako zawodnik Ruchu Chorzów – też dopisałem komplet punktów. Dodam do tego, że i w lidze, i w Pucharze Polski strzelałem gole bełchatowianom, więc wspomnienia mam bardzo dobre. Także w ostatnim sezonie miło wspominam wyprawy do Bełchatowa, bo niemal rok temu wygraliśmy tam 2:0, rozpoczynając drogę do ćwierćfinału Pucharu Polski, a ligowych meczach jesienią na bełchatowskim boisku wygraliśmy 4:1; w ostatnim meczu sezonu w Tychach dorzuciliśmy do kompletu trzecie zwycięstwo 1:0.

Historia nie zdobywa punktów

Krzysztof Bizacki zdaje sobie jednak doskonale sprawę, że historia nie zdobywa punktów. To zawodnicy muszą wybiec na boisko i wywalczyć punkty.

– Po tym, co zobaczyłem w meczu z Sandecją, mogę powiedzieć, że nasza drużyna zagrała z charakterem – dodaje Krzysztof Bizacki.

– Grając w dziesiątkę, strzeliła gola i utrzymała prowadzenie do ostatnich sekund. Wierzę, że w meczu z GKS-em Bełchatów znowu zobaczę zdeterminowany zespół, który bardzo chce wygrać, żebyśmy mogli przedłużyć ten optymizm, który zapanował w klubie i wśród kibiców. W takiej atmosferze chce się pracować i dlatego trzeba zrobić wszystko, żeby ją utrzymać.


Fot. Łukasz Sobala / Press Focus