GKS Tychy. Wiara mimo wszystko

Święto Wielkiej Nocy skłania do tego, żeby nie… grzebać szans GKS-u Tychy na awans.


Kazimierz Szachnitowski z zatroskaniem patrzy na tabelę I ligi. Czas Świąt Wielkanocnych skłania wprawdzie do wiary mimo wszystko, ale dziesiąta pozycja GKS-u Tychy na miesiąc przed zakończeniem rozgrywek ligowych sprawia, że najlepszy strzelec w historii tyskiego klubu, woli… na chwilę zapomnieć o meandrach futbolu.

– W tej chwili koncentruję się na świętowaniu – wyjaśnia autor 101 goli w koszulce z trójkolorowym herbem na piersi.

– Wnuk w Wielki Czwartek obchodził 18. urodziny, a cała rodzinka w Wielkanoc zbierze się u mnie więc będzie radośnie. Od futbolu jednak na pewno nie uciekniemy tym bardziej, że Kuba jest zawodnikiem MKS-u Lędziny. Syn Patryk też jeszcze biega po boiskach, grając w A-klasowej Siódemce Tychy więc piłka na pewno będzie się toczyć po świątecznym stole.

18 kwietnia 1976 roku

Na pewno nie zabraknie w tych dyskusjach wątku szans GKS-u Tychy na powrót do ekstraklasy, w której w 1976 roku Kazimierz Szachnitowski z kolegami zdobyli wicemistrzostwo Polski.

– Pamiętam, że wtedy mecz w Wielką Sobotę rozgrywaliśmy na naszym boisku, podejmując Lecha Poznań – dodaje 69-letni tyski snajper.

– 18 kwietnia o godzinie 11.00 w obecności 15 tysięcy kibiców wywalczyliśmy jeden punkt i na 7 kolejek przed końcem sezonu byliśmy na pierwszym miejscu. To były więc radosne Święta pełne nadziei na historyczny sukces.

Skończyło się wprawdzie „tylko” wicemistrzostwem, ale i tak ten właśnie srebrny medal jest do dzisiaj najbardziej wartościowym osiągnięciem tyskich piłkarzy, których kolejne pokolenia nie mogą się nawet zbliżyć do ekstraklasy.

Zabrakło chemii

– Rok temu wydawało się, że wreszcie GKS Tychy wróci na najwyższy krajowy szczebel rozgrywek, ale ostatecznie skończyło się rozczarowaniem w pierwszej rundzie baraży – przypomina legendarny zawodnik, a także trener i działacz tyskiego klubu.

– Po tej porażce Arturowi Derbinowi nie udało się już natchnąć zawodników wiarą we wspólny cel. Moim zdaniem zabrakło tak zwanej chemii. Szatnia popękała. Zespół nie był już monolitem. Przykład Łukasza Grzeszczyka dawał dużo do myślenia, ale trzeba było aż trzech z rzędu porażek, żeby czołówka się oddaliła i dopiero wtedy władze klubowe zdecydowały się na pożegnanie ze szkoleniowcem. Jedynym pozytywem w tej sytuacji jest to, że drużynę przejął Jarek Zadylak.

Trójkolorowe serce

– Pamiętam go jako zawodnika mojej drużyny na zapleczu ekstraklasy i wiem, że charakteryzował się nieustępliwością i ambicją – wspomina Szchnitowski.

– Te same cechy widzę u niego gdy obserwuję go jako trenera, bo ma trójkolorowe serce. Widziałem to gdy dwa lata temu przejmował zespół po rezygnacji Ryśka Komornickiego. Dzięki temu drużyna, która była blisko strefy spadkowej, na finiszu jeszcze włączyła się do walki o miejsce w strefie barażowej. To samo obserwowałem, gdy zaglądałem w tym sezonie na mecze rezerw GKS-u Tychy, bo w IV lidze prowadzony przez Jarka Zadylaka zespół także imponował walecznością. Wierzę, że przeleje to teraz na pierwszą drużynę, a egzamin przyjdzie już we wtorek po Świętach, bo tylko zwycięstwo w Opolu z mającą 3 punkty więcej Odrą pozwoli jeszcze włączyć się do walki o baraże. Zadanie ma jednak bardzo trudne tym bardziej mu więc kibicuję – kończy Kazimierz Szachnitowski.


Fot. Adrian Mielczarski / PressFocus