Graliśmy konsekwentnie od pierwszej do ostatniej minut

Korespondencja własna z Budapesztu

Włodzimierz SOWIŃSKI: Czy przy rzucie karnym wszystko właśnie tak pan sobie zaplanował?

Marcin KOLUSZ: – Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio strzelałem karnego. W takich sytuacjach trudno cokolwiek zaplanować. Dopiero w trakcie najazdu po ruchach bramkarza mogłem spokojnie poczekać jak położy się na lodzie. Może się z nim trochę zabawiłem, ale cieszę się, że pomogłem drużynie. Ten gol dodał nam pewności siebie i byliśmy spokojniejsi.

Co zadecydowało o naszym zwycięstwie?

Marcin KOLUSZ: – Przede wszystkim graliśmy konsekwentnie od pierwszej do ostatniej minuty. Nie daliśmy się ponieść emocjom, nie popełnialiśmy zbyt dużo błędów. Nasza taktyka była prosta, ale przecież o to chodzi, by jak najszybciej zdobyć gola. Przemek dobrze bronił, choć trochę cierpiał, bo sobie naciągnął mięsień. Przyjazd Arona, jednego z naszych liderów, też nam pomógł, bo znajduje się w dobrej formie i było to widać. To wartość dodana i pewnie jeszcze nieraz pokaże się z dobrej strony.

Czy trener mocno się pieklił po przegranej z Włochami?

Marcin KOLUSZ: – Ted Nolan to profesjonalista w każdym calu i zachowuje kamienną twarz. Powiedział nam jedną fajną rzecz – turnieju nie wygrywa się jednym meczem i nie przegrywa się jednym. Powiedział nam również byśmy broń Boże nie przeżywali tak tej porażki i dopiero po ostatnim meczu będziemy mogli podsumować ten turniej. Tym mądrym stwierdzeniem mocno nas podbudował i przeciwko Słoweńcom zaprezentowaliśmy się zdecydowanie lepiej.