Jacek Trzeciak: Szukaliśmy kwadratowych jaj

Rozmowa z Jackiem Trzeciakiem, byłym trenerem GKS-u Jastrzębie.


Bez owijania w bawełnę – ilu zawodników, którzy byli dla pana pierwszym wyborem, trafiło do GKS-u Jastrzębie? Oprócz Konrada Handzlika był ktoś jeszcze?

Jacek TRZECIAK: – Nie wiem, dlaczego wytypował pan akurat Handzlika, ale to był celny strzał. Myślę, że Konrad w rundzie jesiennej nie zawiódł, bo prezentował bardzo dobry poziom. Drugim takim zawodnikiem był Michał Kuczałek, który przyszedł do nas z Resovii. Powiedziano mu, że tam nie będzie miał szanse na grę, więc szukał klubu.

Ilu piłkarzy, ze względów finansowych musiał pan odrzucić?

Jacek TRZECIAK: – Na początku kilku, ale potem było już ich kilkunastu. Bariera finansowa była nie do przeskoczenia, więc rozmawialiśmy z następnym, następnym, następnym…

A może zamiast kupować dwóch, bardziej opłacało się pozyskać jednego, ale bardziej wartościowego?

Jacek TRZECIAK: – To tylko z pozoru wydaje się takie proste. Wszyscy zeszliśmy z kosztów, sztab trenerski i zawodnicy. Skupiliśmy się na wyróżniających się zawodnikach w niższych ligach, takich jak na przykład Kamiński, czy Borkała. Ten nowy zaciąg będzie grał lepiej niż to pokazał jesienią, ale ci piłkarze potrzebują czasu. Jak okrzepną, pokażą, na co ich stać. Największy skok jakościowy zrobił jednak Mateusz Słodowy, co dla pana i dla mnie może być sporym zaskoczeniem. To przecież piłkarz doświadczony, z pewnymi nawykami, ale to prawda, że zrobił duży krok do przodu.

Gdzie szukałby pan przyczyn anemii strzeleckiej swojej drużyny? Goli strzeliła tyle, co na lekarstwo.

Jacek TRZECIAK: – Winny był brak skuteczności. W niektórych meczach stwarzaliśmy kilka stuprocentowych okazji, lecz nie potrafiliśmy ich zamienić na bramki. W jednym spotkania szliśmy w czterech na jednego i nie padł gol, bo jeden z moich zawodników wymyślił, że odda strzał z 20 metrów, zamiast podać piłkę lepiej ustawionemu koledze. Kiedy w szatni miałem do niego o to pretensje, z rozbrajającą szczerością powiedział, że przecież oddał strzał na bramkę. Że niecelny? Przecież będą następne okazje. Biedak zapomniał, że to nie III liga, tylko pierwsza. Zgubił go nie egoizm tylko brak wyobraźni.

W ilu meczach pańscy podopieczni zagrali tak, jak pan oczekiwał?

Jacek TRZECIAK: – Myślę, że w 7-8 spotkaniach. Były wśród nich mecze przegrane, ale widziałem w nich progres, że idziemy w dobrym kierunku. Po dobrej serii przychodził potem mecz, w którym nie poznawałem drużyny, poszczególnych zawodników. Nie wiedziałem, co chcą zrobić na boisku, byli indywidualistami, nie grali zespołowo.

Był taki mecz jesienią, po którym chciał pan postawić drużynę przed plutonem egzekucyjnym?

Jacek TRZECIAK: – Z Widzewem Łódź. Prezentowaliśmy się jak grupa straceńców. Jeden nie podał drugiemu, tylko zaczął dryblować itp. Pod murem chciałem postawić chłopaków również po spotkaniu w Tychach, chociaż tam w grę wchodziły jeszcze inne czynniki.

Do szewskiej pasji doprowadzały mnie sytuacje, gdy piłkarz wyprowadzający piłkę wdawał się w drybling, tracił ją i przeciwnik miał otwartą drogę do waszej bramki. Pan też chciał udusić takiego delikwenta?

Jacek TRZECIAK: – Też mnie irytuje u zawodnika nonszalancja, brak odpowiedzialności. Kiedy masz piłkę przy nodze, jesteś Bogiem na boisku. Pod warunkiem, że jesteś odpowiedzialny. A my często zamiast grać prosty futbol, szukaliśmy kwadratowych jaj.

Często klął pan w szatni w przerwie meczu lub zaraz po nim?

Jacek TRZECIAK: – Zdarzało się. Najgoręcej było chyba w przerwie meczu z Zagłębiem Sosnowiec, bo do przerwy prezentowaliśmy się jak grupa ludzi, która spotkała się na lotnisku i wyszła na boisku sobie pokopać piłkę. Po I połowie wszyscy moi piłkarze nadawali się do zmiany.


Na zdjęciu: Trener Jacek Trzeciak mimo „popisów” swoich piłkarzy na boisku, starał się zachowywać olimpijski spokój.

Fot. gksjastrzebie.com/Arkadiusz Kogut