„Jajeczko” z ekstraklasą

Pod koniec marca 1989 roku sytuacja beniaminka – GKS-u Jastrzębie – w tabeli ekstraklasy była nieciekawa. Zespół zajmował przedostatnie miejsce w klasyfikacji, mając za plecami jedynie wałbrzyskiego Górnika, a na koncie zgromadził zaledwie siedem punktów. Niemniej jednak rozegrany na tydzień przed Wielkanocą mecz z Legią Warszawa, zremisowany na stadionie przy ul. Kasztanowej 1:1, przyniósł nadzieję na lepsze jutro. W Wielką Sobotę jastrzębianie, prowadzeni od początku rundy wiosennej przez czeskiego szkoleniowca Rudolfa Szindlera, mierzyli się z Wisłą Kraków. I mieli „Białej gwieździe” coś do udowodnienia, bo jesienią, w swoim trzecim meczu na najwyższym poziomie rozgrywkowym, przegrali pechowo 0:1.

Dziwna decyzja Kretka

Wśród doskonale pamiętających tamte czasy jastrzębskich kibiców istnieje całkiem silny pogląd, że był to jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy, występ GKS-u w krótkiej, bo trwającej zaledwie jeden sezon, przygodzie z ekstraklasą. Spotkanie zostało zapamiętane z kilku względów. Po pierwsze jedyny raz w historii występów na najwyższym poziomie rozgrywkowym jastrzębianie strzelili cztery gole w jednym spotkaniu. Ryszard Kraus, napastnik GKS-u, skompletował hat-trick, co wcześniej i później nie udało się żadnemu z jastrzębskich piłkarzy w ekstraklasie. Mało tego, zmarły w 2013 roku napastnik, który później – z powodzeniem – bronił barw zabrzańskiego Górnika i cztery razy zagrał w reprezentacji Polski, pierwszego gola w meczu z Wisłą strzelił z rzutu karnego, a dwa następne z… rzutów wolnych!

Autorem zdecydowanie „najciekawszej” bramki w tamtym spotkaniu był jednak gracz krakowskiej drużyny. Tuż przed gwizdkiem oznaczającym przerwę Andrzej Kretek, golkiper GKS-u, z powodów znanych tylko sobie, ustawił piłkę cztery metry od bramki i szykował się do jej wybicia. Cofnął się zatem o kilka metrów, a warto zaznaczyć, że nie wybijał piłki po aucie bramkowym. Marek Świerczewski szybko zorientował się w sytuacji, podbiegł do futbolówki i strzelił gola na 2:2. W sztabie szkoleniowym, jak również na trybunach, zapanowała konsternacja. A trener Szindler był tak wściekły, że po przerwie wymienił bramkarza. Kretka zastąpił Jerzy Woźniak, który spisywał się bardzo dobrze. O wiele lepiej, aniżeli dwie dekady później, kiedy – na szczęście na krótko – postanowił zostać prezesem GKS-u i przyczynił się do jego upadku. Jastrzębianie, w drugiej połowie, strzelili dwa gole, a wynik meczu ustalił Bogdan Sak.

„Jędza” i race na blikach

Niespełna 20 lat później, w Wielką Sobotę 2008 roku, GKS Jastrzębie – znów występujący w roli beniaminka, tym razem zaplecza ekstraklasy – podejmował zmierzającą do elity Lechię Gdańsk. Pierwszy gwizdek zabrzmiał w samo południe, a kibice gospodarzy przygotowali iście świąteczną oprawę. Kilkunastu sympatyków jastrzębskiej drużyny wspięło się na… dachy okalających stadion przy ul. Harcerskiej bloków i odpaliło czerwone race. Lechia wygrała 1:0 po golu Piotra Cetnarowicza, a chyba żaden z sympatyków futbolu oglądających tamto spotkanie nie spodziewał się, że po boisku biega… aż sześciu przyszłych reprezentantów Polski. Zdecydowana większość z nich, jak Maciej Małkowski, Rafał Kosznik, Łukasz Trałka, Hubert Wołąkiewicz i Kamil Wilczek w naszej drużynie narodowej występowała w wymiarze raczej symbolicznym, ale już Artur Jędrzejczyk ma na swoim koncie 39 gier z orzełkiem na piersi, spośród których niewątpliwą perełką jest ćwierćfinał mistrzostw Europy od pierwszej do ostatniej minuty.

20 lat temu, w Wielką Sobotę 2009 roku, do nieodległego od Jastrzębia-Zdroju Wodzisławia Śląskiego, przyjechała szczecińska Pogoń, która podobnie, jak miejscowa Odra była skazana na walkę o utrzymanie w ekstraklasie. Po słabiej jesieni, prowadzeni przez Jerzego Wyrobka gospodarze, zaczęli wygrywać, wywożąc trzy punkty m.in. z Chorzowa i Zabrza. „Portowcy” przy Bogumińskiej praktycznie nie istnieli. Odra całkowicie zdominowała mecz. Wygrała 3:0, a bramki strzelali Rafał Policht, Mariusz Nosal i Przemysław Pluta. Dzięki efektownemu zwycięstwu wodzisławianie opuścili strefę spadkową i choć później bywało ciężko, już do niej nie wrócili.

Kamil Adamek gwarantem zwycięstwa

Glik kontra Lewandowski przy Okrzei

Przez dziesięć następnych sezonów ekipie z Wodzisławia Śląskiego udało się zachować ligowy byt. Po raz ostatni takiej sztuki drużyna prowadzona przez Ryszarda Wieczorka dokonała w sezonie 2008/09, czyli dokładnie 10 lat temu. W wymienionych rozgrywkach dwa mecze kolejki wielkanocnej rozegrano w Wielki Czwartek. I właśnie tego dnia Odra mierzyła się derbowo z bytomską Polonią. Skończyło się remisem 1:1. Kilka godzin później taki sam wynik w meczu ze Śląskiem Wrocław osiągnął Górnik Zabrze. A jak spisały się w Wielką Sobotę pozostałe drużyny z Górnego Śląska, których w ekstraklasie grało aż pięć? Kiepsko. Ruch Chorzów uległ – na Stadionie Śląskim – Polonii Warszawa 1:3, a debiutujący na najwyższym poziomie rozgrywkowym Piast Gliwice, z Kamilem Glikiem w składzie, nie dał rady Lechowi Poznań. „Kolejorz” wygrał 2:1, choć zdolny napastnik tego zespołu, Robert Lewandowski, na listę strzelców się nie wpisał.

Marcin Kikut, bramkę na wagę zwycięstwa, zdobył w czwartej doliczonej minucie, a groźnej kontuzji doznał Marcin Bojarski, który nie zagrał już do końca sezonu. Kibice przy Okrzei, szczególnie w drugiej połowie, oglądali bardzo dobre widowisko, a beniaminek nie był słabszy od drużyny walczącej o najwyższe cele. – Na pewno pozostał duży niedosyt, bo nie wykorzystaliśmy kilku sytuacji stuprocentowych – powiedział po meczu Kamil Glik. – To zwycięstwo, po serii remisów, było nam potrzebne. Widać było trudny całego tygodnia. Brakowało nam sił, ale dopisało szczęście – skomentował spotkanie Robert Lewandowski.

Uczcili pamięć prezesa

Do połowy lat 80. poprzedniego stulecia w czasie wielkanocnym ekstraklasa raczej odpoczywała. Kolejki świąteczne stały się powszechniejsze od sezonu 1984/85. 6 kwietnia 1985 roku, w Wielką Sobotę, Ruch Chorzów mierzył się z Wisłą Kraków, a spotkanie przebiegało – jak pisał z Chorzowa red. Jerzy Mucha – „w atmosferze zadumy i refleksji”. Bynajmniej jednak nie z powodu nadchodzącego Zmartwychwstania Pańskiego, ale z uwagi na śmierć prezesa chorzowskiego klubu, Zbigniewa Norasa, który wśród piłkarzy i kibiców miał samych przyjaciół. „Niebiescy”, prowadzeni przez Władysława Żmudę, pamięć sternika klubu uczcili godnie. Flagi opuszczono do połowy masztów, chorzowianie zagrali z czarnymi opaskami na rękawach, a w 78. minucie spotkania Albin Mikulski wykorzystał błąd krakowskiej obrony i zapewnił Ruchowi dwa punkty. Było to jedno z ostatnich, spośród 47 ekstraklasowych, trafień tego zawodnika w barwach chorzowskiego klubu.

Ruch zainkasował trzy punkty również w Wielką Sobotę 2001 roku. „Niebiescy” wygrali 2:1 w Warszawie z Polonią, a Odra Wodzisław pokazała, że w czasie wielkanocnym czuje się świetnie. Efektowne 4:0 przy Bogumińskiej było jednym z ciekawszych, choć niejedynym takim, rezultatem w całej kolejce. Bo oto kulejący Górnik Zabrze pokonał Legię Warszawa 1:0, a GKS Katowice rozbił Amicę Wronki 4:1. Niesamowite było to, że dokładnie 12 lat po rozpoczynającym tę opowieść meczu w Jastrzębiu-Zdroju, dwa gole przy Bukowej strzelił… Marek Świerczewski, który najwidoczniej lubił wielkosobotnie granie. Przegrał, dotkliwie, bo 0:3 w Grodzisku Wielkpolskim zespół Ruchu Radzionków, a Tomasz Frankowski, napastnik Wisły Kraków, nie strzelił rzutu karnego w Szczecinie. Gdyby tego dokonał, liczba jego bramek w ekstraklasie dziś wynosiłaby równo 170.

 

Na zdjęciu: Marek Świerczewski, grając w Wielka Sobotę, czuł się świetnie, chociaż 30 lat temu w Jastrzębiu-Zdroju strzelił pewnie jedną z najdziwniejszych bramek w karierze.

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ