Janusz Białek: Awans w rozpaczliwym stylu

Rozmowa z Januszem Białkiem, byłym selekcjonerem reprezentacji Polski U-19 i U-20.


Był pan zaskoczony jednostronnym przebiegiem meczu Polska – Argentyna?

Janusz BIAŁEK: – Na pewno spodziewałem się czegoś innego w wykonaniu naszej reprezentacji. Po poprzednim, zwycięskim meczu z Arabią Saudyjską, powiało nutką optymizmu, wydawało się, że jesteśmy w stanie zbudować coś sensownego i dobrego. W środę wieczorem zostaliśmy jednak brutalnie sprowadzeni na ziemię, zostaliśmy uderzeni w głowę ciężkim narzędziem. Wyglądało to żałośnie.

Zawiodła taktyka, czy zawiedli ludzie?

Janusz BIAŁEK: – Jedno i drugie. Wróciliśmy do schematów obowiązujących w meczu z Meksykiem. Piotrek Zieliński znowu był ustawiony defensywnie, na dodatek z boku boiska. Cofnięcie Roberta Lewandowskiego też nie jest dobrym pomysłem, bo odsunięty od pola karnego przeciwnika niewiele wskóra. Kazać napastnikowi przede wszystkim bronić, to samobójcze założenie. Trudno się zatem dziwić, że Argentyńczycy poczuli przysłowiową krew i pojechali z nami od początku do końca.

Upraszczając sprawę – przepustkę do 1/8 finału załatwili nam piłkarze Arabii Saudyjskiej, strzelając Meksykanom gola w doliczonym czasie gry oraz Wojciech Szczęsny, broniąc w pierwszej połowie rzut karny egzekwowany przez Lionela Messiego?

Janusz BIAŁEK: – Nic dodać, nic ująć. Trzeba sobie szczerze powiedzieć, że Wojtek Szczęsny jest jedynym polskim piłkarzem, który przyjechał do Kataru w formie godnej uczestnictwa w mistrzostwach świata.

Nie będę owijał w bawełnę, tylko walnę prosto z mostu – w meczu z Argentyną mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu. Tyle okazji, ile zmarnowali „Albicelestes”, to tylko dziękować Bogu. Podziela pan mój pogląd?

Janusz BIAŁEK: – Niestety, nie mogę zaprzeczyć. Nie mieliśmy żadnych argumentów, by przeciwstawić się Messiemu i spółce. Często w takich sytuacjach mawia się, że piłkarze powinni pójść do kościoła i dać poważną kwotę na tacę. Ja im tego nie polecam, bo nie tędy droga. Wyjście z grupy na pewno jest naszym sukcesem, który jednak rodził się w ogromnych bólach. A styl był… rozpaczliwy.

Jeden z moich kolegów, który zadzwonił do mnie zaraz po meczu powiedział, że gra naszych obrońców to była pornografia. Niestety, trudno z nim się nie zgodzić. Pan jest bardziej łaskawy dla naszych defensorów?

Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus

Janusz BIAŁEK: – Wielu kibiców narzeka, że Kamil Glik jest coraz słabszy i powinien już zejść ze sceny, ustępując miejsca młodszym kolegom. Oglądając mecz z Argentyną mam zupełnie inne odczucia. Dlaczego? Bo ci następcy, którzy w środę byli obok niego na boisku, muszą się jeszcze bardzo dużo uczyć. W tej chwili nie mam pojęcia, kto przejmie w reprezentacji Polski po nim schedę, kiedy zdecyduje się zakończyć ten rozdział swojej kariery. A jest to jeden z kluczowych problemów nękających naszą drużynę narodową.

Fatalnie wypadł najmłodszy w tym gronie Jakub Kiwior. W 73 minucie pozwolił uciec Julianowi Alvarezowi, który na nasze szczęście spartaczył stuprocentową okazję, trafiając w boczną siatkę. Obrońca Spezii Calcio jeszcze gorzej zachował się w 86 minucie, gdy idealnie obsłużył… Lautaro Martineza. Na nasze szczęście napastnik Interu Mediolan w sytuacji sam na sam ze Szczęsnym nie trafił w światło naszej bramki. Postawy 22-letniego obrońcy chyba nie można tłumaczyć tremą?

Janusz BIAŁEK: – O żadnej tremie nie może być mowy, facet pojechał na mistrzostwa świata i wychodzi w podstawowym składzie. Tu nie ma sentymentów, trzeba sprawę potraktować brutalnie, ale szczerze – albo nadajesz się do tej zabawy, albo nie. Wiem, że w Katarze zawsze są bardzo fajne wakacje, ale nasi piłkarze nie są tutaj na urlopie. Jeżeli zadowala ich sam fakt uczestnictwa w tak prestiżowej imprezie, to można tylko załamać ręce.

Martwi mnie również wyjątkowa anemia w ataku, w ciągu całego meczu praktycznie tylko raz poważnie zagroziliśmy Argentyńczykom. Mam na myśli sytuację z 50 minuty i główkę Kamila Glika. Coś przeoczyłem?

Janusz BIAŁEK: – Dodam przekornie, że tę okazję miał stoper. Ocenę naszych dokonań w tym meczu kapitalnie spuentował 7-8 letni chłopak, obecny w jednym ze studiów telewizyjnych. Było tam kilku zaproszonych gości, wśród nich Tomek Iwan i zespół Pectus, którzy zachowali się bardzo dyplomatycznie, mówiąc, że najważniejszy jest awans, nadużywając określenia „zwycięska porażka”.

Dla mnie porażka zawsze będzie porażką, niezależnie od okoliczności. Ponadto powiedzmy sobie szczerze, że świętujemy awans przy wydatnej pomocy piłkarzy Arabii Saudyjskiej.

Janusz BIAŁEK: – Jestem tego samego zdania. Ale wracając do telewizyjnego studia – dziennikarka zapytała tego chłopaka, jaka jest jego opinia na temat meczu. A on, jak to dziecko, był szczery i nie bawił się w dyplomację. Wypalił bez zastanowienia: Szczęsny – tak, ktoś tam – tak, pozostali – jedna wielka katastrofa. Czy trzeba coś do tego dodawać?

Zapytam brutalnie – z czym do ludzi, mając w perspektywie niedzielny mecz z Francuzami w 1/8 finału?

Janusz BIAŁEK: – Okazuje się, że jesteśmy dobrzy w rozbijaniu tego, co dobre. Wiemy na przykład, ile wart jest Robert Lewandowski w polu karnym przeciwnika. Odsunięty od „szesnastki”, biegający wzdłuż i wszerz boiska traci praktycznie wszystkie swoje walory. Piotr Zieliński przesunięty na bok boiska też jest źle „zagospodarowany”. Ofensywnie usposobiony prawy obrońca Matthew Cash w trakcie trzech meczów tylko raz przeprowadził swoją firmową akcję, po której zresztą strzeliliśmy gola Arabii Saudyjskiej. W angielskiej ekstraklasie robi takich akcji po kilka w jednym spotkaniu. Zapomniał, jak się to robi, czy ma inne zadania?

Futbol to nie wiersz, by go zapomnieć, więc stawiam zdecydowanie, że obarczono go innymi zadaniami. Nie irytuje pana marnotrawstwo ofensywnych walorów naszych reprezentantów?

Janusz BIAŁEK: – Denerwuje mnie i to bardzo. Nie stać nas na to, by to robić w przypadku Lewandowskiego, Zielińskiego, Świderskiego, czy Casha. Bronić można skutecznie przez 45 minut, może godzinę, ale nie przez cały mecz. W końcu popełni się błąd, skutkujący utratą gola. Obrona Częstochowy udała się tylko raz w historii.

Jak powinniśmy zagrać przeciwko Francuzom w 1/8 finału?

Janusz BIAŁEK: – Odpowiednią taktykę wybierze i tak trener Czesław Michniewicz. Zastanawiam się tylko, dlaczego w żadnym meczu nie zastosowaliśmy wysokiego pressingu, o którym wiele mówiono, ale tylko mówiono. Liczyliśmy na coś innego? Pytanie tylko – na co? Być może nasz plan polegał na tym, by przejść eliminacje po jak najmniejszej linii oporu. Prawdziwe oblicze pokażemy dopiero w fazie pucharowej. Oczywiście ironizuję.

Ile procent szans na przeskoczenie Francuzów daje pan naszym reprezentantom? Ja będę szczery do bólu – nie daję biało-czerwonym żadnych szans na nawiązanie walki z mistrzami świata, jeżeli będziemy „popisywać się” tak, jak w meczu z Argentyną. Kylian Mbappe sam zmasakruje naszą defensywę.

Janusz BIAŁEK: – Nie spodziewam się, byśmy zagrali zupełnie inaczej niż w trzech wcześniejszych meczach. Dlatego nie oczekujmy drastycznej zmiany systemu i pomysłu na grę. Szybki jak wiatr Mbappe, siejący popłoch w polu karnym przeciwnika Giroud to tylko niektóre atuty naszych najbliższych rywali. Siła ofensywna „trójkolorowych” rzeczywiście jest olbrzymia, u nich bramki strzelają również obrońcy, o czym my możemy zapomnieć. Mają nad nami przewagę mentalną i taktyczną. Jeżeli Robert Lewandowski nie dostanie wielkiego wsparcia od kolegów, francuscy obrońcy poradzą sobie z nim bez problemu. Tak jak zrobili to defensorzy Bayernu Monachium w Lidze Mistrzów w obu spotkaniach z Barceloną. Nie mamy w tej chwili żadnych atutów w pomocy, ataku, na skrzydłach.

Z pańskich słów wynika, że możemy liczyć tylko na cud.

Janusz BIAŁEK: – Na to wychodzi, a pod słowem „cud” kryją się na przykład rzuty karne, które rozstrzygniemy na swoją korzyść. Chcę zwrócić uwagę, że po zakończeniu meczu z Argentyną kilku naszych piłkarzy stało ze spuszczonym głowami, dopiero wiadomość o wyniku mecz Meksyk – Arabia Saudyjska przywróciła ich do życia. Cierpieliśmy przez cały mecz, ale cierpienie i modlitwa w następnym meczu dla przeciętnego kibica jest nie do wytrzymania. Liczę na fart i szczęście naszego selekcjonera, którego do tej pory miał w nadmiarze. Jeżeli go ono nie opuści, to kto wie? Nie oczekujmy poprawy gry, ale oczekujmy dobrego wyniku.


Fot. Grzegorz Wajda