W rękach Dobosza, czyli przyspieszony kurs męskości (2)

Piaszczystego boiska przy Szkole Podstawowej im. Stanisława Ligonia w Truskolasach już nie ma; w jego miejscu stoi część placówki, dobudowana w latach 80. Właśnie ten plac gry był „matecznikiem” dzisiejszego selekcjonera. Kiedy toczono tu boje „górki” z „dołkiem” (pisaliśmy o nich w poprzednim odcinku), kilkuletni Brzęczek z piłką pod pachą krążył wokół linii bocznych. Czekał na okazję do zastąpienia któregoś ze starszych uczestników takich potyczek.

Za młody, czyli karta z „podkręconym” rocznikiem

Potyczek nieoficjalnych oczywiście, acz niewiele trzeba było czasu, by dzisiejszy trener reprezentacji w końcu zawędrował i kilometr dalej, na boisko Olimpii. A talent do „kopanej” najwyraźniej miał wyjątkowy.

– Miał 10 lat, kiedy przyszedł na trening seniorów. Natychmiast jednak zaczął się wyróżniać na tle starszych kolegów. Kiwał, dryblował, strzelał… Nie mógł jednak w myśl ówczesnych przepisów grać. Nawet karty zawodniczej nie mogliśmy mu jeszcze wtedy wyrobić – mówi prezes truskolaskiej drużyny z tamtych czasów, Sławomir Kubat. Ale… – W końcu ją dla niego dostaliśmy, może tylko z ciut wcześniejszą datą urodzenia – uśmiecha się nasz rozmówca. Po czym sięga do przepastnego pudła, w którym trzyma swoje skarby z czasów prezesowskiej kadencji. Książki rachunkowe, rozliczenia, są i owe zawodnicze karty. Dwadzieścia, może trzydzieści. Przeglądamy wszystkie po kolei. „Jurkowej” nie ma…

– Eee, chyba niedawno wręczyłem mu ją przy jakiejś okazji – rozkłada ręce pan Sławomir. Szkoda; z kolekcjonerskiego punktu widzenia byłby rarytas: karta obecnego selekcjonera sprzed 38 lat, na dodatek z podkręconym rocznikiem!

„Żywe srebro”, czyli wśród rosłych chłopów z Kościelca

Nic to, trzeba zawierzyć opowieściom i ludzkiej pamięci… – Ano grywał Jurek, nie mając 11 lat, z seniorami. Wpuszczaliśmy go na końcówki, żeby się trochę oswoił z tymi okolicznościami. Nie bez strachu go wpuszczaliśmy. Przecież rywale nie mieli powodu, by oszczędzać go fizycznie tylko ze względu na wiek i mikrą posturę. Ale trudno go było w ogóle złapać. Ruszał się jak żywe srebro – wspomina Kubat.

Janowi Krokowi, który Olimpii i Truskolasom w różnych rolach poświęcił 50 lat swego życia, w głowie utkwiła potyczka z Lotnikiem Kościelec. – Tam w defensywie grało kilku braci. Same rosłe chłopy, którym Jurek… przemykał się między nogami – mówi.

Przygoda dzieciaka z klasą wojewódzką trwała mniej więcej rok. – Ze dwie-trzy bramki w tym czasie zdobył – podkreśla Kubat. Kontuzji też udało się uniknąć. Na szczęście nie udało się uniknąć wścibskiego wzroku różnych obserwatorów.

– Kto wie, może nawet sędziowie prowadzący nasze mecze dali znać, komu trzeba, że jest u nas młodych chłopaczek o niepospolitych umiejętnościach? – zastanawia się pan Sławomir.

Faktem jest w każdym razie, że w wieku 11 lat Jerzy Brzęczek zaczął dojeżdżać do Częstochowy. Autobusem PKS. W jedną stronę około godziny jazdy. Najpierw przez małe wioski, potem przez niemal całą Częstochowę. Widoki za oknem były przygnębiające, w Polsce trwał przecież stan wojenny, ulicami przemykały pojazdy wojskowe a nawet czołgi.

Lekcje w autobusie, czyli trudny żywot ucznia podstawówki

Podróżował tak 4 lub 5 razy w tygodniu. – Raz spóźnił się na autobus, wtedy babcia Jurka ustaliła z kierowcą, żeby ten czekał na niego w Truskolasach, a w Częstochowie wysadzał tuż pod bramą stadionu. W autobusie siadał z przodu, tuż obok kierowcy, więc był niejako pod jego opieką. To było bardzo sympatyczne, ale potrzeba było do tego dużo wytrwałości. Pamiętam, że Jurek nieraz odrabiał w tym autobusie lekcje, by na drugi dzień mógł z czystym sumieniem pójść do szkoły – wspomina Krzysztof Kołaczyk, który spotkał się z Brzęczkiem w Rakowie.

Artur Lampa i Krzysztof Kołaczyk. Fot. Michał Chwieduk/400mm

– Był dobrym uczniem, choć nie przypominam sobie, by gromadził świadectwa z wyróżnieniem (czyli tzw. czerwonym paskiem – przyp. red.). Po prostu owe dojazdy dawały mu się we znaki – mówi Elżbieta Kubat, w owym czasie wicedyrektorka truskolaskiej podstawówki.

Kołaczyk był od Brzęczka o rok starszy, ale chłopcy szybko znaleźli na boisku wspólny język i stworzyli zgraną parę środkowych pomocników. Brzęczek był mniejszy od rówieśników, a trenował z chłopcami o rok starszymi. Od początku musiał nadganiać. Nie tylko techniką, ale też zadziornością i sprytem. To ukształtowało go jako piłkarza.

Suchy las, czyli szkoła życia spod Jasnej Góry

Młodzi chłopcy trafili w ręce Zbigniewa Dobosza. Trenera niezwykłego, który dziś pewnie szybko wpadłby w poważne tarapaty. Z 11-letnich chłopców w trybie przyspieszonym robił mężczyzn. W sztuczny sposób wywoływał sytuacje awaryjne. Organizował treningi w lesie (chłopcy grali między drzewami, a więc oczy musieli mieć dookoła głowy), a potem udawał, że zgubił drogę powrotną, by zobaczyć, jak kandydaci na piłkarzy będą odnajdywać się w sytuacji kryzysowej. – W ten sposób patrzył na reakcję poszczególnych zawodników, poznawał nas, a niektórzy z nas mocno to przeżywali. We mnie i w Jurku widział siłę, u innych słabość, strach – mówi Kołaczyk, który dziś jest wiceprezesem Rakowa.

Innym razem, przed treningiem, z premedytacją zamknął jednego z chłopców w szatni, a potem na boisku stwierdził, że nie rozpocznie zajęć, nim zguba się nie znajdzie. Gdy ktoś coś przeskrobał, czekał go tzw. suchy las. Szedł tyłem przez szpaler złożony z kolegów, a ci walili go po nogach, pośladkach. – To była świetna szkoła na początek, później potrafiliśmy z łatwością odnaleźć się w nowych miejscach, w kolejnych klubach czy w reprezentacjach – mówi Kołaczyk.

Dziś na widok takich scen, rodzice czekający na swoje dzieciaki szybko wyskoczyliby ze swoich klimatyzowanych samochodów, wpadli na boisko, złapali syna za rękę i zabrali do domu. A trenera pozwali do sądu. Wtedy nikt nie narzekał, a najmocniej takie nauki docenia się po latach.

– Dzięki sposobom trenera Dobosza, byliśmy dojrzalsi niż rówieśnicy z innych klubów. Nie tylko piłkarsko, ale też po prostu jako ludzie. Zrozumieliśmy, że jeśli chcesz być piłkarzem, musisz szybko dorosnąć. W wieku 14–16 lat musisz już wiedzieć, co chcesz robić. Jeśli masz 22 lata i nadal zastanawiasz się nad głupotami, piłkarzem nie zostaniesz – podkreśla Kołaczyk.

– Jestem dumny, że wyszedłem spod jego ręki. Nie każdy rodzi się piłkarzem, ale z tamtej drużyny każdy z nas wyszedł jako dobry i uczciwy człowiek. Chciałbym na swojej drodze spotykać więcej takich ludzi, ale wiem też, że dziś nie wszystkie jego metody byłyby akceptowane. Rodzice szybko by się zbuntowali – dodaje inny członek tamtej drużyny, Artur Lampa, dziś członek sztabu medycznego pierwszej drużyny lidera 1. ligi.

Pierwszy triumf, czyli Spartakiada to brzmi dumnie

Dobosz był tym, który ukształtował charaktery tych chłopaków. Pracował nad ich organizmami i głowami. Gdy 13-letni Brzęczek przeżywał chwile zawahania, trener wydzwaniał do jego rodziców, by nie pozwolili mu rzucić piłki. To był rok 1984. 12 miesięcy później talenciak z Truskolas już o rzucaniu futbolu w kąt nie myślał. O chłopakach spod Jasnej Góry zrobiło się głośno, gdy Raków w spektakularny sposób wygrał ogólnopolską Spartakiadę (dziś nazwalibyśmy to mistrzostwem Polski juniorów młodszych).

Turniej finałowy odbył się w Rzeszowie, a 15-latkowie (wzmocnieni 14-letnim Jurkiem) z Częstochowy zmietli rywali z boiska, po drodze nie stracili nawet bramki: 3:0 z Radomiakiem, 6:0 z Championem Gdańsk, 4:0 z Włókniarzem Białystok, 2:0 z Victorią Toruń… Wreszcie w finale 2:0 z Hutnikiem Kraków! Kołaczyk strzelił 13 goli, ale ktoś pogmerał przy regulaminie i tytuł króla strzelców przypadł reprezentantowi gospodarzy, choć liczby stały po stronie piłkarza Rakowa. Dziś tym się zupełnie nie przejmuje. – Rozwaliliśmy gości – uśmiecha się na wspomnienie tamtych dni. To on był kapitanem tego zespołu. – Ja byłem tym, który zawsze pchał się na afisz. Jurek wolał pozostawać w cieniu, był bardziej stonowany. Na boisku żyłem z jego podań. On w środku albo na boczku, taki kurdupelek. Wiedział co zrobić z piłką. Nigdy nie wygadywał głupot, więc i na boisku głupio nie podawał – opisuje.

Adidas za wytrwałość, czyli wieczór ze stróżem

Sukces na Spartakiadzie był dla tej drużyny pierwszym namacalnym dowodem na skuteczność pracy Dobosza.

– Miał swoje metody. Na przykład przed meczem wychodziliśmy na rozruch. Patrzono na nas jak na wariatów, a my potem przebiegaliśmy się po rywalach – wspomina Lampa. Najszybsze postępy robili Grzegorz Lelonek, Kołaczyk i Brzęczek. Ten ostatni imponował kolegom swoją zawziętością, w klubie spędzał wiele godzin, często do wieczora czekał na swój autobus. Bywało, że wychodził jako ostatni, na Limanowskiego zostawał z nim… już tylko stróż. To robiło wrażenie. Pewnego dnia Dobosz wyciągnął w szatni nowiutką koszulkę Adidasa. W latach osiemdziesiątych to był prawdziwy rarytas. Wszystkim chłopcom zaświeciły się oczy, ale koszulka trafiła do tego najmłodszego i najmniejszego, do przyszłego selekcjonera reprezentacji Polski.

Piłkarska kadra czeka, czyli samospełniająca się przepowiednia

Brzęczek robił szybkie postępy, wkrótce po Spartakiadzie trener Jan Basiński na stałe włączył go do pierwszego zespołu. Tam musiał radzić sobie z jeszcze większymi, jeszcze silniejszymi.

Informacja o powołaniu do kadry narodowej. Fot. Simona Supino

– W III lidze roiło się od nabitych chłopaków, którzy z techniką byli na bakier, ale starcie z nimi nie należało do przyjemności. Jurek nigdy nie płakał, że ktoś go kopnął. W juniorach był u nas chłopak, który nie przebierał w środkach. Jak ktoś założył mu siatę, potrafił w następnej akcji zrewanżować się uderzeniem łokciem w brzuch. Pamiętam, że Jurek kilka razy od niego oberwał, bo siatki zakładał mu na potęgę. Myrdał tymi nóżkami tak szybko, że bardzo ciężko było się zorientować, gdzie jest piłka – śmieje się Lampa.

Wakacje 1985 Brzęczek miał bardzo pracowite. Tego lata wystartowała bowiem telewizyjna audycja, na której wychowało się wielu nastolatków w drugiej połowie lat 80. „Rok 1984 nie był dobry dla polskiej piłki nożnej. Trzecia drużyna mistrzostw świata z 1982 roku, nie zakwalifikowała się do mistrzostw Europy, choć przeciwników nie miała najgorszych. Więc jak zwykle zaczęło się mówić o kryzysie piłkarskim i braku młodych zawodników. Wtedy to Adam Gocel z Redakcji Rolnej Telewizji Polskiej wpadł na pomysł zorganizowania akcji popularyzującej piłkę nożną wśród młodzieży ze środowiska wiejskiego i małych miasteczek. Nazwano ją „Piłkarska Kadra Czeka”. (…) Porad szkoleniowych udzielali na antenie TVP najlepsi trenerzy. Gocel i jego ekipa jeździli po wiejskich klubach i szkołach, szukając talentów, tych najlepszych pokazywali w programie” – tak jej początki opisywano w folderze, wydanym rok temu z okazji XXXIII Ogólnopolskiego Turnieju LZS Chłopców (tak oficjalnie dziś brzmi nazwa tej imprezy).

– Wygraliśmy najpierw eliminacje gminne, potem regionalne, w końcu i wojewódzkie. I pojechaliśmy do Dębicy na finał. Właśnie tam zaprosiliśmy Jurka do gry w naszej drużynie. Przyjął zaproszenie, co pozwoliło nam odegrać ważną rolę w zawodach. Zajęliśmy szóste miejsce w kraju! – mówi Jan Krok, współzałożyciel, a potem zawodnik, trener i w końcu prezes Olimpii, który wtedy pojechał z truskolaską młodzieżą na Podkarpacie, a potem – także do stolicy, gdzie przed jednym z ligowych spotkań Legii nagradzano najlepsze drużyny.

 

Trofea młodych piłkarzy Rakowa za zwycięstwo w Spartakiadzie.

 

Korepetycje dla reprezentanta, czyli list od sekretarza

Poza możliwością treningów z seniorami Rakowa oraz zaproszeniem do udziału w finałach akcji „Piłkarska Kadra Czeka”, 14-letni Brzęczek dostał w tym czasie jeszcze jedną „zawodową” nagrodę.

We wrześniu 1985 roku do sekretariatu szkoły w Truskolasach – rozpoczynał w niej ósmą klasę – wpłynęło pismo. Polski Związek Piłki Nożnej zwracał się „do Obywatela Dyrektora o zwolnienie zawodnika Brzęczek Jerzy od dnia 26.09. do dnia 30.09. z zajęć szkolnych ucznia Waszej szkoły, który jest członkiem kadry narodowej juniorów”.
Może niezbyt to gramatyczne, ale do dziś w truskolaskiej placówce przechowuje się ów dokument w kronice. To w końcu pierwszy w jej dziejach reprezentant kraju. A poza tym… samo pismo jest swego rodzaju rarytasem. „Równocześnie informujemy, że w przypadku zaistnienia potrzeby (…) jesteśmy w stanie zabezpieczyć uczniowi Waszej szkoły korepetycje, które w maksymalny sposób zniwelują braki powstałe na skutek chwilowej nieobecności ucznia w szkole” – deklarowali Sekretarz Generalny PZPN, Zbigniew Kaliński, i przewodniczący Komisji Młodzieżowej, Zygmunt Lenkiewicz.
Urocze?

W wielki świat, czyli hutniczy etat to za mało

Reprezentant Polski, nawet w kategorii U-15, przestał już być osobą anonimową w środowisku łowców talentów. I wkrótce musiał odejść z Częstochowy. Raków nie był w stanie go zatrzymać. Piłkarz chciał się rozwijać, a w klubie utrzymywanym przez miejscową hutę mógł dostać co najwyżej… hutniczy etat (co miesiąc do klubu przyjeżdżała pracownica huty z walizką pieniędzy i wypłacała piłkarzom należne pensje). To był dobry czas, by zrobić krok do przodu i w ten sposób Brzęczek trafił do Olimpii Poznań.

Kołaczyk ruszył w świat jeszcze wcześniej. W wieku 16 lat trafił do wielkiego Górnika Zabrze, tutaj jednak jego rozkwitająca kariera została zahamowana w bardzo brutalny sposób. Problemy zdrowotne sprawił, że w wieku 18 lat dwa lata musiał spędzić w… łóżku. Wrócił na boisko, ale już nigdy nie był w stanie grać na miarę talentu.
A Dobosz? Po pracy z młodzieżą został trenerem pierwszego zespołu, z którym w 1994 wywalczył pierwszy historyczny awans Rakowa do ekstraklasy. Nie wytrwał na stanowisku do końca sezonu, został zwolniony w trakcie rundy wiosennej, a o dymisji dowiedział się… słuchając radia.

Dariusz Leśnikowski, Mateusz Miga

 

Chcesz już dziś przeczytać kolejny odcinek i poznać dalszą opowieść o Jerzym Brzęczku, kup „Sport”