Komentarz „Sportu”. A gdyby Raków przeniósł się do Katowic…?

Z tego, co słyszę, sprawa jeszcze nie jest przesądzona. Częstochowianie na razie tylko sondowali temat – co jest dla nich o tyle proste, że mają w swoich szeregach Wojciecha Cygana, który katowickie ścieżki wydeptał wzdłuż i wszerz – m.in. prosząc podobno producenta ekstraklasowych transmisji, firmę LivePark, o ocenę tego, jak prezentowałaby się Bukowa w oku kamery ustawionej nie na trybunie głównej, a „Blaszoku”. By nie straszyć pustkami, co zrozumiałe.

Mówiło się o Bełchatowie, długo „żelazną” opcją był (i chyba nadal jest) Sosnowiec, a skoro teraz pojawiła się opcja Katowic, to naturalne, że temat ten wywołał duże emocje. Pamiętając, że stadion jest nie prywatny, a miejski, w internecie czytamy już wpisy, że „nikt z klubu i kibiców nie chce Rakowa przy Bukowej”. Choć fanatycy obu zespołów żyją ze sobą raczej w neutralnych stosunkach – tu jakiegoś wielkiego zgrzytu nie ma – to pewne protesty są zrozumiałe. W 2020 roku „stuknie” 15 lat, odkąd GKS-u nie ma w ekstraklasie. Przy Bukowej wszyscy o niej marzą, a jeśli powrót Katowic do elity miałby się dokonać za sprawą częstochowian – z którymi, na marginesie, GieKSa musiałaby się zacząć dogadywać jak ze współlokatorem, co samo w sobie jest policzkiem – to byłoby to pewną ujmą. W piłkarsko-kibicowskim światku katowiczanie zostaliby w pewnym sensie wystawieni na pośmiewisko. Próbując wejść w skórę bardziej zagorzałego fana GKS-u, jestem w stanie zwizualizować sobie poczucie pewnego upokorzenia.

Jest też oczywiście druga, mniej radykalna strona medalu. Można pisać o wymiernych korzyściach finansowych, bo wynajem stadionu na mecz ekstraklasy to zapewne koło kilkudziesięciu tysięcy złotych zysku dla miasta – czyli żywiciela GieKSy. Można też pisać o korzyściach… życiowych, widowiskowych. Znane w stolicy naszego województwa hasło głosi „Katowice – miasto wielkich wydarzeń”. Czy takim wydarzeniem nie byłby mecz Rakowa z Legią? Z Lechem? Górnikiem? Wisłą?

Raków Częstochowa. Wszystko jest w laptopie

Czy nie znalazłoby się co dwa tygodnie kilkuset chętnych do przyjścia na mecz ekstraklasy i podreperowania w ten sposób frekwencji, której sami kibice Rakowa nie będą w stanie wznieść na satysfakcjonujący poziom? Nie mam wątpliwości, że takie gościnne ekstraklasowe występy w Katowicach mają większą rację bytu niż w Sosnowcu, gdzie pewien egocentryzm zakorzeniony jest w społeczeństwie znacznie bardziej. Tam liczy się Zagłębie, może Legia – i długo, długo nic. Grę Rakowa w Sosnowcu z góry skazuję na wizerunkową klapę. Katowice – gdzie coraz więcej jest przyjezdnych – dawałyby szansę, że ta wizerunkowa klapa byłaby mniejsza.

W tym wszystkim trzeba też pamiętać o sympatykach piłki z Częstochowy, którym nie zazdrościmy. Wycieczki czy do Sosnowca, czy do Katowic, to nie będzie łatwy chleb. Pod żadnym względem. Ani finansowym, ani logistycznym. Można w ciemno zakładać, że Raków nie będzie drużyną z telewizyjnego „prime-time”. Raczej musi nastawić się na grę w piątki i poniedziałki o 18.00. Cokolwiek się wydarzy – czy padnie na Stadion Ludowy, czy Bukową – kibicom spod Jasnej Góry trzeba życzyć jak najszybszej budowy stadionu jak najkrótszej rozłąki z Częstochową. I braku korków na „Gierkówce”.

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ