Komentarz „Sportu”. Wprawieni w bezRuch

– Skandal! – krzyczał Szymon Michałek, były kandydat na prezesa Ruchu, po zakończeniu oficjalnej części wczorajszej konferencji w chorzowskim Urzędzie Miasta. Choć „konferencja” to mocne słowo. Było to raczej oświadczenie skarbnik Małgorzaty Kern i prezydenta Andrzeja Kotali, w które wmieszany został jeszcze Bogu ducha winny Seweryn Siemianowski. Pierwsze publiczne wystąpienie podczas prezesury przy Cichej zapewne wolałby zaliczyć w innych okolicznościach niż siedząc przy jednym stole z osobami dającymi do zrozumienia, że na nowy stadion na razie nie ma szans – dlatego też z premedytacją w naszej relacji z chorzowskiego magistratu Siemianowskiego pomijaliśmy. Porozmawiać mamy w piątek, w bardziej sprzyjającym anturażu.

Konferencje prasowe mają to do siebie, że następuje po nich tradycyjna tura pytań, a potem – jeśli zainteresowani mają ochotę i czas – są jeszcze nagrania tzw. kuluarowe. Wczoraj tej tradycyjnej tury pytań zabrakło (dlaczego?!), a w „kuluarach” warunków do spokojnej rozmowy na kipiącej emocjami sali nie było.

Mniejsza jednak o słowa, bo liczą się fakty. Choć zapewne trudno odmówić słuszności wyliczeniom pani skarbnik i panu prezydentowi, to trudno też za zbieg okoliczności traktować to, że w lutym pod pretekstem usprawnienia projektu przesunięto o kilka miesięcy ogłoszenie przetargu na generalnego wykonawcę. Przecież już wtedy musiano liczyć się z tym, jakie zmiany wprowadzi rząd. Zamiast o tak kluczowych kwestiach, mówiono o ściankach działowych, podziale geodezyjnym działki, powierzchniach komercyjnych. Dziś miasto ogłasza: „stadionu nie będzie, ale zmodernizujemy klubowi budynek, a co roku będziemy dawać na Ruch 2 miliony”. Taki Ruch, bez perspektyw, na dłuższą metę nikogo nie będzie interesował, a Ruch bez stadionu perspektyw nie ma żadnych. Skoro chcesz wrócić do Tour de France – bo w przeszłości wygrałeś je 14 razy – to nie będziesz cieszył się, że ktoś obiecuje środki na konserwację 3-kołowego roweru, byś jakoś ukończył „wielką pętlę” wokół osiedla.

Ktoś powie, że w 2016 roku kibice popełnili błąd, prosząc, by 18 milionów z miasta zamiast na rozpoczęcie budowy stadionu zostało przekazane w formie pożyczki na ratowanie Ruchu, co finalnie zdało się na nic, bo klub i tak stoczył się na dno. Zgoda. Ale nie może też umknąć fakt, że niebieski okręt tonął, mając w radzie nadzorczej przedstawicieli miasta – Rafała Byrczka czy Marcina Michalika.

Niech przemówią fakty: w 2010 roku prezydent Kotala sensacyjnie wygrał wybory z Markiem Koplem, obiecując ludziom stadion, a Ruch był wtedy brązowym medalistą ekstraklasy. Dziewięć lat później stadionu nie ma i nie ma też widoków na jego budowę, Ruch jest na 12. miejscu w tabeli poziomu rozgrywkowego nr 4, a Kotala zaczyna drugi rok trzeciej kadencji. Wymowne?

Nie mogłoby być wobec niego pretensji, gdyby od początku marginalizował kwestię Ruchu i stadionu (a było wręcz przeciwnie), bo na tym życie ani tego, ani żadnego innego miasta nie zaczyna się i nie kończy. Ale skoro w 2010 roku hasłem wyborczym jest „Dobry ruch dla Chorzowa”, w 2014 – „Chorzów wprawia w ruch”, a w 2018 na bilbordzie w kampanii pojawia się herb Ruchu, to ktoś tu się z kimś zabawił. Kibice odgrażają się cyklicznymi manifestacjami pod domem prezydenta. Skoro on obrzydził życie im…

Temperatura wydarzeń wokół klubu i stadionu powoli opada, przy wielu sprawach – nie tylko stadionie – stawiamy kropkę, dlatego kibice „Niebieskich” muszą powoli oswajać się, że najbliższe lata spędzą na szczeblu (makro)regionalnym. Niedawno usłyszałem od pewnej osoby: „Przez większość życia powtarzano mi, że Cracovia to wielki klub. Ale ciągle tułała się po niskich ligach”. Cracovia się odrodziła, Ruch być może kiedyś też, lecz musi zmienić się koniunktura. Chyba nikt nie ma wątpliwości, czy stanie się to pod rządami prezydenta miasta, które – parafrazując jedno z wyborczych haseł – wprawiło w bezRuch.

Na zdjęciu: Chcąc nie chcąc, Ruch za kadencji prezydenta Kotali stoczył się niemalże na dno i przed nim marne perspektywy.