Krótka piłka. Jagiellonia – najrówniejsza wśród równych

Wszyscy wygrali co najmniej po jednym spotkaniu, i wszyscy są (prawie) równi. Nikt nie wysforował się przed ligową stawkę, nikt też specjalnie nie odstaje od peletonu. Przed następnymi spotkaniami trudno będzie wytypować faworytów. Zatem – powinno być fajnie. Przynajmniej teoretycznie… W praktyce bowiem brak lokomotywy napędzającej całe rozgrywki jest największym problemem naszej ligi. Nikt nie ciągnie poziomu w górę, nikt nie jest w stanie dostosować się do – choćby – przeciętnego europejskiego poziomu. Skala zatrzymała się na średniej krajowej, która na tle zagranicznych przeciwników wygląda jednak coraz bardziej mizernie. A występy w pucharach nadal stanowią pocałunek śmierci.

Trudno jednak nie dostrzec, że w tej machinie poruszającej się po krzywej opadającej znalazł się ktoś, ktoś chciałby zaproponować ruch w przeciwnym – czyli oczekiwanym przez kibiców – kierunku. A tym kimś jest oczywiście Jagiellonia. Kiedy przed sezonem rozmawiałem z prezesem jednego z ekstraklasowych klubów, po pytaniu, czy białostoczanie zaliczają się do faworytów rozgrywek, niemal się żachnął. – Przecież to klub, który w ostatnich latach osiągnął wyniki zdecydowanie ponad stan, więc na Podlasiu trzeba podziewać się korekty – do rzeczywistego potencjału klubu – a nie ciągłego progresu. Zwłaszcza że występuje w eliminacjach Ligi Europy, więc szybko będzie miał okazję się zmęczyć.

Trudy pucharowych eliminacji rzeczywiście widać, tyle że nie po Jadze, ale po Lechu. Kolejorz długo był w Polsce siłą numer dwa, i mocno stąpał po piętach Legii. Zarówno w aspekcie finansowym, marketingowym, jak i sportowym, zaś pod względem rozwoju klubowej akademii – znalazł się nawet na polskim topie. Tyle że dziś trudno oprzeć się wrażeniu, że zgromadzony w Poznaniu kapitał został roztrwoniony, a potencjał tkwiący w Wielkopolsce jest zwyczajnie marnowany. Lech jakby zatrzymał się w rozwoju, a nawet – nienapędzony od kilku lat żadnym trofeum – zmaga się z permanentnym kryzysem. Za plecami najbogatszego polskiego klubu ze stolicy powstała zatem luka, którą próbuje, coraz skuteczniej, wypełniać pretendent z Białegostoku.

Jagiellonia nie miała łatwo, ale rozwijała się harmonijnie. Najpierw problemem drużyny były mecze wyjazdowe; wszędzie było daleko i zawodnicy z Podlasia długo przegrywali nie tyle z przeciwnikami, ile ze zmęczeniem. A kiedy Michał Probierz uporał się z tą bolączką, trzeba było zmierzyć się z sinusoidą, która po sezonie gwarantującym udział w pucharach, rzucała zespół w odległe rejony tabeli. Ten zakręt, już z Ireneuszem Marotem za kierownicą, Jaga też jednak ma za sobą. Konsekwentnie budowany klub ma coraz stabilniejsze zaplecze, i nie zmniejsza skuteczności na rynku transferowym. Rozwija się w każdym sektorze, inwestuje przecież także w bazę. Zaś pierwszy zespół gra równo i skutecznie, i jest – jak wszystko wskazuje – nawet silniejszy niż w zeszłym sezonie. Zatem i mistrzowskie aspiracje Jagi wydają się być (jeszcze) bardziej uzasadnione.