Kto miał wystartować, jeśli nie Niemcy?

Rozmowa z Radosławem Gilewiczem, 10-krotnym reprezentantem Polski, byłym zawodnikiem klubów Bundesligi, członkiem sztabu reprezentacji Polski.


Od dłuższego czasu panuje futbolowa posucha, a jako pierwsi do gry wracają Niemcy. Wyczekiwał pan powrotu rywalizacji o punkty?

Radosław GILEWICZ: – Wydaje mi się, że nie tylko ja, ale każdy kibic tego wyczekiwał. Startuje akurat niemiecka Bundesliga, która stoi na bardzo wysokim poziomie, dlatego to tym bardziej cieszy. Myślę, że sporo ludzi w ten weekend zasiądzie przed telewizorem, by „zaczerpnąć” trochę normalności i odmienności.

Nie ma co ukrywać, że na Niemców będzie patrzeć cała Europa – mówiło się chociażby o tym, że na ich ruchy czeka liga hiszpańska. Jak pan ocenia te procesy i działania, które w ostatnich dwóch miesiącach doprowadziły do wznowienia Bundesligi?

Radosław GILEWICZ: – 65 dni od ostatniego spotkania to bardzo długi okres. Kto miał wystartować, jeśli nie Niemcy? Pod względem organizacyjnym i narzędzi, które posiadają, są w stanie spełnić wszystkie wymagania.

Fot. Rafał Rusek/PressFocus

Przypomnijmy, że warunki rozpoczęcia gry w 1. i 2. Bundeslidze określa kilkadziesiąt podpunktów, które 36 drużyn podpisało, zgadzając się na spełnianie tych restrykcji. Na Niemców patrzeć będzie tak naprawdę nie tylko Europa, ale cały świat! Jest to pewnego rodzaju eksperyment, a inni będą z niego czerpać.

To będzie całkowicie nowy, inny futbol i nie mam tu na myśli poziomu, ale przede wszystkim ograniczenia, których trzeba będzie przestrzegać.

Trzeba też powiedzieć, że w ich kontekście dziwne będzie to, że w kraju słynącym i szczycącym się atmosferą na stadionach, trybuny pozostaną puste i toczyć się będą „mecze duchów”. Jak inna będzie to Bundesliga?

Radosław GILEWICZ: – Bardzo inna. Pierwsze tygodnie dadzą odpowiedź, jak to będzie wyglądać. W tym bardzo krótkim czasie drużyny przygotowywały się w różnych okolicznościach, jak chociażby Borussia Moenchengladbach, trenująca na stadionie z 12 tysiącami kibiców z kartonu.

Hertha Berlin trenowała w koszulkach meczowych, a inne zespoły przy dopingu puszczanym z głośników. Będą musiały nastąpić nowe przyzwyczajenia i trzeba będzie się przestawić, żeby futbol nadal istniał.

Czy dla piłkarzy gra bez kibiców naprawdę może stanowić tak wielką różnicę?

Radosław GILEWICZ: – Jest różnica związana z atutem własnego boiska. Podam przykład Unionu Berlin, gdzie kibice naprawdę są 12. zawodnikiem, gdzie atmosfera na meczach jest gorąca i gra się tam niezwykle trudno.

Przekonała się o tym Borussia Dortmund – miało być łatwo, lekko i przyjemnie, a przegrała 1:3. Nie mówię, że to jest czynnik decydujący, ale na pewno jest to atut. Zgodzę się tutaj w pełni ze Steffanem Effenbergiem, który powiedział, że drużyny grające z Bayernem Monachium stracą swój kolejny atut w postaci kibiców.

Puste trybuny są też związane z wewnętrzną motywacją, która też jest bardzo ważna, bo kibice w trudnych momentach zagrzewają do reakcji, jak np. po stracie gola. Teraz trzeba będzie radzić sobie z tym w pełni samemu.

W Polsce puste trybuny jako takich kontrowersji nie wywołują, bo wszyscy akceptują zamknięte stadiony i fakt, że mecze trzeba będzie oglądać w telewizji. Niemiecki klimat odczuł pan na własnej skórze, więc chciałem zapytać, jak to jest, że tamtejsi ultrasi są bardzo krytycznie nastawieni do spotkań bez kibiców? Mówią wprost, że jeśli futbol ma wrócić to tylko z fanami, nawet jeśli zdają sobie sprawę z tego, że zwłoka przyprawiłaby klubom wiele problemów.

Radosław GILEWICZ: – Większość stadionów co weekend jest wyprzedana i kibice wychodzą z założenia, że tylko z nimi może się tam cokolwiek odbyć. Tam chodzi jednak o trochę więcej, bo z punktu widzenia klubów, mówimy o około 800 milionach euro, bez których większość z nich nie przeżyje.

Od dłuższego czasu widzimy, że niemieccy ultrasi za każdym razem są na „nie” – jak w awanturze przeciwko Dietmarowi Hoppowi (inwestorowi Hoffenheim – dop. red.) czy graniu meczów w poniedziałki. Mam wrażenie, że oni chcą w takich sytuacjach zaznaczyć swoją obecność. Trzeba jednak zrozumieć sytuację klubu, bo obecnie nie może być tak, że mecze bez kibiców nie powinny się odbywać.


Czytaj jeszcze: Wygłodniali kibice


Poza tym większa liczba fanów jest jednak zwolennikiem tego, aby te spotkania były, bo chodzi o egzystencję klubu. Schalke ma najtrudniejszy moment. To klub z piękną historią, ale… co z tego? Jeśli poszlibyśmy za głosem niektórych kibiców, to Schalke miałoby olbrzymie problemy i nie wiadomo czy w przyszłym roku w ogóle by wystartowało.

Przez cały sezon zastanawialiśmy się czy Robert Lewandowski dobije do granicy 40 goli, ustanowionej przed Gerda Muellera. Wiemy już, że przez zawieszenie rozgrywek „Lewy” kolejnych meczów – z powodu marcowego urazu – nie opuści. Ma na koncie 25 bramek i 9 meczów do rozegrania, a czy ma szansę dogonić legendę niemieckiego futbolu?

Radosław GILEWICZ: – W jego przypadku wszystko jest możliwe. Nie można powiedzieć, że z powodu epidemii jest wygranym, bo nikt nim nie jest, ale faktem jest, że jeszcze przed zawieszeniem rozgrywek dwie kolejki opuścił, a mógł w ich trakcie coś strzelić. Te liczby bardziej niż Roberta napędzają kibiców, a przede wszystkim dziennikarzy, bo on robi swoje i na nic nie patrzy.

Mam wrażenie, że bardziej będzie się oglądał na Timo Wernera. Napastnik Lipska jest w bardzo dobrej formie i myślę, że te 9 kolejek jest po to, żeby głównie między nimi była ta rywalizacja, a nie żeby Robert dogonił Gerda Muellera, choć oczywiście uważam, że jest to realne. 9 meczów, 15 goli – w przypadku Roberta nic nie jest niewiarygodne, bo on łamie wszystkie granice.

Jest niesamowicie zmotywowany, a po kontuzji nie ma już śladu. Jednak przede wszystkim – jak on sam to podkreśla – chodzi o Bayern. W walce o mistrzostwo ma 4 punkty przewagi nad Dortmundem i to jest dużo, bo pozwala nie patrzeć na inne drużyny. Jeżeli monachijczycy wystartują w swoim tempie i złapią normalną dyspozycję, nikt ich nie zatrzyma.

Na drugim biegunie jest Krzysztof Piątek, którego przygoda w Hercie Berlin na razie nie układa się tak, jak wszyscy by sobie tego życzyli. W trakcie przerwy klub zatrudnił nowego trenera, Bruno Labbadię, który w Berlinie będzie dla Piątka trzecim szkoleniowcem od stycznia. Czy po dwumiesięcznej przerwie w jego sytuacji może coś się teraz zmienić?

Radosław GILEWICZ: – Nie chodzi tu o samego Krzyśka… Mam wrażenie, że wszyscy skupiamy się tylko na nim, a większy problem jest w grze całej drużyny. Krótko przed zawieszeniem Bundesligi widziałem mecz Herthy z Werderem Brema i ten zespół ma naprawdę kłopoty z jakością. Krzysiek jest tego zakładnikiem, cierpi z tego powodu, nie ma zbyt wielu sytuacji strzeleckich i trudno jest mu się odnaleźć.

W Hercie będzie miał już trzeciego trenera, trzech też miał w Milanie, co daje sześciu szkoleniowców przez dwa sezony. To ewenement, który na pewno nie pomaga. Wszyscy skupiają się na Krzyśku, a Bruno Labbadia ma więcej problemów od niego.

Tam popełniono sporo indywidualnych błędów, są problemy ze sferą mentalną, która jest ważna, gdy jest się nisko w tabeli i ma się tylko 6 punktów przewagi nad strefą spadkową. Hertha ze względu na nowego inwestora ma różową przyszłość, ale w tym sezonie musi się utrzymać, co nie będzie łatwe.

Wiemy już, że Bundeslidze będzie można przeprowadzić 5 zmian, a w Pucharze Niemiec – jeśli dojdzie do dogrywki – nawet 6. Jak pan ocenia wprowadzenie takiej nowinki?

Radosław GILEWICZ: – Słyszałem wczoraj debatę polskich ekspertów i wszyscy byli na „nie”. Ja jednak uważam, że to jest mimo wszystko dobry pomysł, bo musimy patrzeć na to, co będzie działo się nie w ciągu najbliższych tygodni, ale w dalszej przyszłości.

Niemcy od kilkunastu dni nie pracują już w grupach, ale w całych zespołach. To jest wielka różnica względem trenowania indywidualnego. Oni są bez okresu przygotowawczego i 65 dni bez ani jednego meczu towarzyskiego; co najwyżej w ostatnim czasie grali między sobą. Dodatkowe zmiany dają trenerom możliwość wprowadzania kolejnych roszad.

Za niedługo zaczniemy grać co trzy dni i tak będzie aż do grudnia. To nie jest żaden problem, bo nikt nie musi robić tych pięciu zmian, ciągle może zrobić trzy. Najważniejsze jednak, żeby trenerzy mieli taką możliwość, szczególnie przy tak wielkiej intensywności jak w Bundeslidze.

Na zdjęciu: Radosław Gilewicz wierzy, że Robert Lewandowski jest w stanie doścignąć Gerda Muellera.

Fot. PressFocus