Lekkoatletyka. Żeby sześć dało… sześć

Sześć medali zdobyli w Dausze polscy lekkoatleci w mistrzostwach świata, ale przywieźli tylko jedno złoto – młociarza Pawła Fajdka. Za 10 miesięcy w Tokio odbędą się igrzyska. Przed władzami PZLA i sztabami szkoleniowymi zadanie, by nie stracić tych miejsc na podium w olimpijskiej rywalizacji.

– Mistrzostwa pokazały, że lekkoatletyka jest sportem dynamicznym, nieznoszącym stagnacji. Cieszymy się z osiągnięć, ale to już historia. Teraz musicie skoncentrować się na przyszłorocznych igrzyskach – mówił do medalistów wracających z Dauhy prezes PZLA Henryk Olszewski.

– Rywale pokazali w Dausze wyraźnie, że o medale igrzysk nie będzie łatwo. Konkurencja poszła niesamowicie do przodu. Nie mamy co do tego złudzeń, że nie będzie łatwiej niż w Katarze. Jako sztab mamy pracę do odrobienia. Musimy przeanalizować wszystko, co nie wyszło. Wprowadzimy procedury zaradcze, ale w sporcie nigdy nie będzie gwarancji – zaznaczył dyrektor sportowy PZLA Krzysztof Kęcki.

Bolączka – co jest celem?

Do odrobienia jest lekcja sprzed czterech lat. W poprzedzających igrzyska w Rio de Janeiro MŚ w Pekinie (2015) Polacy zdobyli 8 medali, co jednak nie przełożyło się rok później – z Brazylii lekkoatleci przywieźli tylko trzy olimpijskie krążki: złoty Anity Włodarczyk w młocie, srebrny dyskobola Piotra Małachowskiego i brązowy młociarza Wojciecha Nowickiego.
– Po Rio wprowadziliśmy monitoring psychologiczny. Zwróciliśmy uwagę na bardziej profesjonalne podejście do przygotowań startowych. Jest to cały czas naszą bolączką. Topowi zawodnicy są zapraszani na bardzo dobre mityngi i naturalną rzeczą jest, że chcą startować. To się jednak czasami kłóci z zasadą przygotowań do imprezy docelowej – zauważył.

– Poziom walki o medale na igrzyskach będzie jeszcze wyższy niż w Dausze. Musicie być na to gotowi fizyczne i psychicznie. Teraz każdy start, niezależnie od gratyfikacji, będzie jedynie kontrolnym przed docelową imprezą w Tokio – zwrócił się do sportowców prezes Olszewski.

Wyeliminować wpadki

Czterokrotny mistrz olimpijski w chodzie Robert Korzeniowski uważa, że w Tokio skala wyzwania będzie ogromna.

– Fajnie, gdy się żyje ambicjami, nadziejami, ale Tokio będzie potwornie trudnym wyzwaniem. Głównie ze względów klimatycznych i zmiany czasowej. Zawodnicy w Dausze narzekali na upał, ale startowali na klimatyzowanym stadionie, bez wiatru. Na to w Tokio nie można liczyć. Tam będzie ogromna wilgotność i wysoka temperatura – powiedział.
Korzeniowski zwrócił też uwagę na słaby występ w konkurencjach rzutowych. Z 15 szans, tylko sześć osób znalazło się w szerokich finałach.

– To grubo poniżej 50 procent i koniecznie należy znaleźć tego przyczynę. Mówi się, że rzutom klimat nie przeszkadza, a może właśnie to należałoby rozważyć? – zastanawiał się.

– Wiadomo co się udało, ale trzeba przyznać, że mieliśmy kilka wpadek podczas mistrzostw. Chcemy je wyeliminować, aby mieć więcej medalistów w Tokio – zapowiedział Kęcki.

Niech klimat nie zaskoczy

Był także pod wielkim wrażeniem zawodników, którzy w Dausze startowali w maratonie. Nie mieli oni sterylnych warunków – klimatyzacji, braku wiatru itp. Ruszali o północy miejscowego czasu w bardzo trudnych warunkach. – Pierwsze trzy miejsca powędrowały do zawodników z Afryki, ale czwarty był Brytyjczyk. On pokazał, że można się do takich warunków zaadoptować, czyli można zrobić to, co – w mniemaniu polskich zawodników i trenerów – wydaje się niemożliwe. Nie chciałbym, żeby też igrzyska w Tokio traktowano jako niemożliwości aklimatyzacji i nagle wszystkich zaskoczy klimat – powiedział Korzeniowski.

Kęcki zwrócił też uwagę na to, że trudno wyciągnąć jednoznaczne wnioski z danych imprez, jeśli kolejne odbywają się w innych warunkach atmosferycznych i terminie, często też w całkowicie innym punkcie na mapie świata.

– Nigdy nie wiadomo, jak zawodnik zareaguje na kolejnej imprezie. Ma na to wpływ zbyt wiele zmiennych. Ale świat idzie z nowinkami, fizjologią, biomechaniką, legalnym wspomaganiem. To jest już bardzo profesjonalny układ. A my zrobimy wszystko, żeby naszych lekkoatletów w tym wesprzeć – obiecał.

(t, PAP)

Na zdjęciu: Tyczkarz Piotr Lisek ma już trzy medale mistrzostw świata, ale olimpijskiego jeszcze nie. Teraz cel to nie stracić formy za 10 miesięcy w Tokio.