Ligowiec. Jesień średniowiecza z Piątkiem i… gówniarzem w tle

Po przeprowadzce do AC Milan Il Pistolero zachwyca przecież jeszcze bardziej niż w barwach Genui. Zaczął bowiem specjalizować się w zdobywali goli po sytuacjach, których nikt (oprócz niego) nie określiłby mianem nie tylko bramkowych, ale nawet dogodnych…

Tyle że w myśl powiedzenia, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, porzuciłem ten nazbyt optymistyczny pomysł. Z tego samego powodu wstrzymam się też jeszcze z pisaniem laurki pod adresem piłkarzy Piasta i Waldemara Fornalika. Choć obiektywna prawda jest taka, że w piątkowy wieczór zrobili obronie Lecha – jak chciał jeden z bohaterów kultowego (dla mojego pokolenia) filmu „Pulp Fiction” – jesień średniowiecza. Taktyka przygotowana przez Waldka Kinga była trafiona w punkt, zaś jej realizacja – perfekcyjna. Jeśli gliwiczanie byliby w stanie regularnie prezentować taką jakość, sezon skończyliby na podium; co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.

Bardzo prawdopodobne, że dla Piasta mecz z Lechem może stać się przełomem. W każdym razie nie zdziwiłbym się, gdyby teraz ludzie Fornalika nabrali apetytu na powtarzalność. A także bezczelnej pewności siebie. Niespodzianką byłoby też jednak, jeśli gracze Kolejorza nie popadliby teraz w mentalny dołek. Słabo biegają, fatalnie organizują się po stracie piłki, nie bronią w bocznych sektorach, a asekuracji brakuje także przed bramką. Gra defensywna Lecha istnieje tylko teoretycznie. Słowem – zupełnie brak jakiegokolwiek punktu oparcia. Adam Nawałka z dnia na dzień nie przestał być cenionym warsztatowcem, ale z motoryką z całą pewnością nie trafił na pierwsze kolejki. Szczęście w nieszczęściu byłego selekcjonera polega na tym, że przed poznaniakami mecz z Legią. Jeśli zatem w ogóle mieliby odpalić jeszcze w tym sezonie – na co zupełnie się nie zanosi – to chyba właśnie tylko w najbliższą sobotę. Potem na przesilenie może być już za późno…

Nagle i niespodziewanie przy okazji meczu Lotto Ekstraklasy pojawił się temat… banderowców. Konkretnie – podczas boiskowego zgrzytu między Tarasem Romanczukiem i Dominikiem Furmanem. Nie przesądzam winy żadnej ze stron, sprawa jest delikatna i niesmaczna zarazem, wymaga więc wyjaśnienia. Jednak ktoś, kto podczas sportowej rywalizacji przywołuje nazwisko oprawcy odpowiedzialnego za ludobójstwo polskiej ludności na Wołyniu, zachowuje się jak gówniarz. I powinien dostać czas – dużo wolnego od ligi czasu – na nadrobienie elementarnych zaległości w edukacji.

I pomyśleć, że Furman i Romanczuk są na tej samej liście obserwacyjnej selekcjonera Jerzego Brzęczka, co Piątek. Zaś Piątek wiadomo – strzela gole nawet wtedy, kiedy (teoretycznie) nie ma ku temu okazji…