Ligowiec. „Skopani” bramkarze

Cały czas biję się z myślami, czy Pogoń Szczecin zdobędzie w końcu pierwszy w swojej historii tytuł mistrza Polski? Nie odważę się udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, bo dzielenie skóry na żywym niedźwiedziu jest nieodpowiedzialne i bardzo ryzykowne.


Wiem natomiast jedno – że „portowcy” uwielbiają znęcać się nad bramkarzem Górnika Łęczna, Maciejem Gostomskim. Jesienią w Szczecinie skaleczyli go cztery razy (raz wyręczył ich obrońca beniaminka Kryspin Szcześniak, wypożyczony z… Pogoni!), w Łęcznej też nie mieli dla niego litości i tyle samo razy doprowadzili go do rozpaczy. Trochę przypominali w tym kasjera, który swoim klientom sprzedaje bilet na Titanica.

Pochwały za ostatni występ zbiera napastnik Piasta Kamil Wilczek, który dwukrotnie wpisał się na listę strzelców w meczu z „Białą gwiazdą”. Ale w tej beczce miodu powinna pojawić się łyżka dziegciu, ponieważ 34-letni snajper powinien wrócić spod Wawelu z hat-trickiem. W 57 min nie trafił w piłkę, stojąc 5 metrów od bramki wiślaków! Mogło być tak pięknie, a wyszło w sumie średnio, bo gliwiczanie wrócili do domu bogatsi tylko o jeden punkt.

Powoli odzyskuje zaufanie swoich kibiców Legia Warszawa. Obrońcy mistrzowskiego tytułu w 5 ostatnich meczach zdobyli 13 punktów i definitywnie oddalili od siebie widmo degradacji. Antagoniści stołecznej jedenastki, którzy oczami wyobraźni widzieli ją w Fortuna 1 Lidze, muszą być bliscy histerii, a w najlepszym wypadku mają migotanie przedsionków.

Beniaminek z Łęcznej praktycznie od 3 kolejki trzyma głowę w paszczy lwa, więc musi liczyć się z tym, że ten drapieżny zwierz kiedyś mu ją odgryzie. W pewnym momencie wydawało się, że drużyna Kamila Kieresia najgorsze ma już za sobą, ale w czterech ostatnich kolejkach nie powiększyła swojego dorobku punktowego (w trzech nie splamiła się zdobyciem gola) i została sprowadzona na ziemię.

Ostatnia klęska na własnym boisku nie jest niczym szczególnym, na swoich włościach Górnik już trzeci raz przegrał w takich rozmiarach, wcześniej z Wartą Poznań i Lechią Gdańsk. Czyżby piłkarzom z Łęcznej obca była maksyma, że jeżeli wchodzisz między liny ringu, musisz być przygotowany na to, że przeciwnik wyprowadzi ciosy?

Znakomity szkoleniowiec niemiecki Juergen Klopp (obecnie menedżer Liverpoolu) jest autorem powiedzenia „Piłka nożna to gra, w którą nie można grać bez popełniania błędów”. Co racja, to racja, ale marna to pociecha dla bramkarza Warty Poznań, Adriana Lisa. W spotkaniu z Rakowem Częstochowa zrobił takiego wielbłąda, że głowa boli. Przepuścił do bramki piłkę, którą nawet częściowo sparaliżowany golkiper powinien złapać. Nic zatem dziwnego, że autor szczęśliwego gola Ivan Lopez Alvarez szczerzył do niego zęby niczym szop.

Po porażce w Białymstoku trener Zagłębia Lubin Piotr Stokowiec powiedział, że czuje się tak, jakby mu ktoś ukradł portfel. Miał prawo, bo jego zespół stracił gola w 98 minucie i został z pustymi rękami. Natomiast piłkarze „miedziowych” chyba czuli się tak, jak facet po przegranej bójce ulicznej, który nos miał złamany, zaś ocenę stanu jego kości policzkowych i zębów można odłożyć na bardziej dogodny moment.


Na zdjęciu: Maciej Gostomski robił co mógł, ale Pogoń i tak sięgnęła po swoje.

Fot. Wojciech Szubartowski/PressFocus