Łukasz Grzeszczyk chętnie by się zamienił

Łukasz Grzeszczyk dzięki dobrej grze w GKS-ie Tychy wywalczył miejsce w „Jedenastce dekady I ligi 2010-2020”, ale…

Kapitan GKS-u Tychy Łukasz Grzeszczyk w koszulce z trójkolorowym trójkątem na piersiach gra już szósty sezon. Od debiutu – 8 marca 2015 roku – wychowanek Narwi Ostrołęka, zanotował już w tyskim zespole 151 ligowych spotkań, w których strzelił 46 goli. Gdy w sezonie 2015/16 tyszanie po rocznej kwarantannie w II lidze wracali na zaplecze ekstraklasy, „Grzeszczu” mógł się pochwalić, że w 32 spotkaniach zdobył 16 bramek i został królem strzelców. O tym, jak ważną rolę spełnia w tyskiej drużynie, świadczą nie tylko gole i asysty oraz kapitańska opaska, ale także nominacja do „Jedenastki dekady I-ligi 2010-2020”, w której znalazł się z największą liczbą występów.

– Wyróżnienia cieszą, ale gdybym mógł je zamienić na jeden pełny sezon w ekstraklasie, nie zastanawiałbym się ani chwili – mówi Łukasz Grzeszczyk, który w najwyższej klasie rozgrywkowej zanotował 7 występów.

– Były momenty, w których wydawało się, że jestem blisko, ale w Wiśle Płock, Widzewie Łódź czy GKS-ie Bełchatów nie grałem na tej pozycji, na jakiej powinienem grać. Nigdy tak do końca nie dostałem szansy, żeby móc zaistnieć w tych zespołach i pokazać swoje umiejętności na dobre. Grałem epizody i nie na swojej pozycji.

Z Robertem Lewandowskim

– W pierwszej lidze natomiast czuję większą pewność siebie, bo gram wszystko i mogę się wykazać. Może gdybym w 2008 roku awansował ze Zniczem Pruszków do ekstraklasy, a byliśmy blisko, to taka szansa by się pojawiła. Przegraliśmy jednak w ostatniej kolejce na wyjeździe z Podbeskidziem, po golu straconym z karnego i nie znaleźliśmy się w gronie zespołów, które awansowały. A mieliśmy naprawdę ciekawy zespół, który zanotował długą serię meczów bez porażki. Skończyło się rozczarowaniem, ale to był taki sezon, który wspominam najmilej, także z tego powodu, że drużyna była bardzo mocna. Graliśmy razem z Robertem Lewandowskim, Igorem Lewczukiem, Pawłem Zawistowskim czy Danielem Kokosińskim i wiele osób z tej drużyny zaistniało później w ekstraklasie – podsumowuje pruszkowski okres Łukasz Grzeszczyk.

Najtrudniejsze już za nami

Nic więc dziwnego, że Łukasz Grzeszczyk marzy o tym, żeby wejść do najwyższej klasy rozgrywkowej z zespołem, w którym wywalczył sobie mocną pozycję.

Przeczytaj jeszcze: Według swojej koncepcji

– To jest moje marzenie – zapewnia kapitan GKS-u Tychy.

– Jestem już tutaj długo i nie ma co ukrywać, że czas ucieka, bo w lipcu będę obchodził 33 urodziny. Byłoby więc bardzo miło gdybym, zbliżając się ku końcowi gry, zrobił ten awans z GKS-em. Dlatego, tak samo jak każdy, z niecierpliwością czekam na wznowienie rozgrywek. Fajnie, że pojawiła się ta szansa i że prawdopodobnie uda się zagrać i dograć ten sezon. Każdy miał rozpiski. Każdy trenował indywidualnie, a teraz przechodzimy już do zajęć w klubie. Wydaje mi się więc, że będziemy dobrze przygotowani do gry i pokażemy się na boiskach z najlepszej strony. To, co najtrudniejsze, jest już chyba za nami. Na pewno w tych momentach oczekiwania pojawiała się irytacja, bo – nie da się ukryć – trenowaliśmy bez piłki. Większość zajęć na indywidualnych rozpiskach to były ćwiczenia biegowe i w dodatku cały czas powtarzane. Była więc monotonia i z każdym dniem rosła tęsknota za piłką i za zespołem. Z każdym dniem coraz bardziej chciało się wrócić do szatni, spotkać się kolegami, porozmawiać. Dlatego cieszę się, że ten ciężki okres już za nami.

Na zdjęciu: Łukasz Grzeszczyk marzy o tym, żeby zagrać – a i mocniej zaistnieć – w ekstraklasie.

Fot. Dorota Dusik