Cierpliwość będzie nagrodzona!

Łukasz Kozub znalazł się dobrej ścieżce, by zrealizować swoje marzenia. Dla każdego sportowca przejście z juniora do seniora to trudny czas i źródło frustracji.


W każdym siatkarskim zespole, obojętnie na jakim etapie wtajemniczenia, odgrywa kluczową rolę i w dużej mierze od jego postawy zależy gra kolegów. To pozycja newralgiczna. Dlatego jest oczywiste, że drużynę buduję od rozgrywającego. Stąd i to powiedzenie: „pokaż mi, kto będzie rozdzielał piłkę, a powiem na jakie miejsce może liczyć twoja ekipa”.

Newralgiczna

GKS Katowice, naszym zdaniem, do tej pory na tej pozycji nie miał problemów. W I lidze rozgrywał Maciej Fijałek, a później wspomagał Marcina Komendę, który dołączył do ekipy w PlusLidze. Następnie pojawił się Jan Firlej, który swoją postawą zapracował na nowy, wyższy kontrakt w innym zespole oraz miejsce w szerokiej kadrze kraju. Kolejnym rozgrywającym był błyskotliwy Amerykanin Micah Ma’a, który jednak po udanym sezonie postanowił zerwać obowiązującą umowę, bo Halkbank Ankara zaoferował mu zdecydowanie lepsze warunki. Próby zatrzymania go, a potem ukarania go dyskwalifikacją, spełzły na niczym. W zamian niemal w ostatniej chwili pojawił się Georgi Seganow, reprezentant Bułgarii. To dobry zawodnik, choć miał plusy i minusy. Wreszcie w nadchodzącym sezonie rozgrywającym nr 1 będzie niespełna 26-letni Łukasz Kozub, mający w swoim CV dwukrotne mistrzostwo Europy kadetów oraz juniorów oraz mistrzostwo świata w obu kategoriach. A w rozgrywkach seniorskich może się pochwalić dwukrotnym wicemistrzostwem Uniwersjady.

Krok po kroku

– To prawda, że to specyficzna i newralgiczna pozycja – mocno akcentuje siatkarz rodem z Rzeszowa, mający już spore doświadczenie ligowe zebrane w kilku klubach. Trzeba swoje zagrać i… zepsuć; a i tak mam wrażenie, że gdy się kończy karierę, nie jest się pewnym, czy poznało się wszystkie tajniki gry na tej pozycji. Trzeba być opanowanym i nie można reagować spontanicznie. W każdej sytuacji należy zachowywać kontrolę nad wydarzeniami na boisku. Od początku profesjonalnej przygody zdawałem sobie też sprawę jak ważna jest cierpliwość. Podstawa to praca nad każdym elementem gry, doskonalenie go, próba dojścia do perfekcji.

A po chwili zastanowienia się dodaje: – Tak, jestem cierpliwy. Gdy wkroczyłem do grona profesjonalistów (z juniorów do seniorów – przyp. red.), wyznaczyłem sobie cele, które staram się realizować. Konsekwencji, uporu i pracowitości nie brakuje mi, więc jestem przekonany, że z sezonu na sezon będę coraz lepszy. A gdzie mnie to zaprowadzi? Przekonamy za kilka lat – uśmiecha się nasz bohater.

Istotnie, wszystko wciąż przed panem Łukaszem. Oczywiście, są wyjątki jak włoski rozgrywający Simone Giannelli, mający w swoim dorobku mistrzostwo świata, wicemistrzostwo olimpijskie i wszystkie kolory medali mistrzostw Europy, a na dodatek furę osiągnięć klubowych. Sukcesy zaczął notować jako nastolatek, zaś dziś – jako 27-latek – jest niewątpliwie zawodnikiem nr 1 na tej pozycji w świecie.

Nie lubił biegać

Tata Dariusz, dziś już emerytowany żołnierz, był doskonałym wzorcem dla swoich synów, Łukasza i Przemka. To on zainteresował ich sportem. Biegali, skakali, uganiali się za piłką, a z tatą urządzali piesze wędrówki. Później zainteresowali się akrobatyką oraz wschodnimi sztukami walki. Jednak siatkarskie mistrzostwa świata w 2006 r. w Japonii, sprawiły, że Łukasz i Przemek „przykuli się” do foteli przed telewizorem. Biało-czerwoni grali z jak nut i sięgnęli po wicemistrzostwo świata, ustępując jedynie niedoścignionej Brazylii.

– Turniej ten zainspirował nas, by zainteresować się siatkówką, a ponadto – szczerze mówiąc – nie lubiłem… biegać – śmieje się Łukasz. – Sukces siatkarzy sprawił, że znaleźliśmy się AKS-ie Rzeszów. I od razu chciałem być rozgrywającym.

Łukasz miał to szczęście, że w klubie znaleźli się tacy trenerzy, jak m.in. Grzegorz Łoza czy Jerzy Wietecha, którzy nie tylko uczyli siatkarskiego abecadła, ale również kształtowali charaktery chłopaków.

Niebawem Łukasz trafił do reprezentacji kadetów kierowanej przez Sławomira Pawlika. Wówczas jeszcze nie był w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Spale, ale trener Pawlik dostrzegł w nim potencjał.

– Jeszcze podczas mistrzostw Europy i świata kadetów odgrywałem drugoplanową rolę – wspomina Łukasz. – Cierpliwie jednak czekałem na szansę. W juniorach graliśmy z Kamilem Droszyńskim mniej więcej równo. Ponadto trener Pawlik na ostatni rok edukacji zaprosił mnie do SMS-u w Spale i tam zdawałem maturę. Chyba wtedy zdałem sobie sprawę, że chcę być – i będę – profesjonalistą!

Skok w głębinę

Dla każdego sportowca przejście z juniora do seniora to trudny czas i źródło frustracji. W juniorach gwiazda, zaś w seniorskiej drużynie jeden z wielu.

Nim jednak do tego doszło, młodzież SMS-u Spała w sezonie 2015/16 walczyła o wejście do PlusLigi z… GKS-em Katowice. Zespół trenera Pawlika w składzie m.in. z Kozubem, Droszyńskim, Jakubem Kochanowskim, Tomaszem Fornalem czy Bartoszem Kwolkiem dopiero w piątym spotkaniu na parkiecie w Katowicach ulgli 1:3 GKS-owi. Zespół z Katowic awansował, a chłopaki z SMS-u… ruszyli w dorosły świat.

– Teraz już tego nie sprawdzimy, ale gdybyśmy awansowali, to nie wiem, czy byłoby nam dane wystąpić w PlusLidze – zastanawia się nasz bohater. – Dla nas, młodych chłopaków wkraczających w dorosły świat siatkówki, to była fajna przygoda, ale jednocześnie twarda szkoła sportowego życia.

Mocne rozczarowanie

Łukasz Kozub jako 19-latek trafił do MKS-u Będzin, pod skrzydła kanadyjskiego trenera Stelio DeRocco. Miał rywalizować z amerykańskim rozgrywającym, Jonahem Seifem.

– Nie będę wdawał się szczegóły, ale byłem mocno rozczarowany postawą trenera – wspomina Łukasz. – Jako 19-latek oczekiwałem większej pomocy i opieki z jego strony. Miałem podpisany kontrakt na 2 lata, ale w w drugim sezonie w listopadzie przeszedłem do Asseco Resovii, bo klub miał personalne problemy. Fajnie było wrócić do rodzinnego miasta i występować w hali na Podpromiu.

– Miałem okazję trenować pod kierunkiem Gheorghe Cretu i wiele z tych zajęć wyniosłem. A po sezonie przeniosłem się do Gdańska, pięknego i niezwykle przyjaznego miasta. Miałem okazję trenować i – powiedzmy – rywalizować z Marcinem Januszem. Walczyłem na treningach jak mogłem, ale Marcin był ode mnie lepszy. Dla mnie to najlepiej wyszkolony technicznie rozgrywający w kraju, zresztą docenił jego umiejętności trener reprezentacji Nikola Grbić (też rozgrywający – przyp. red.), powierzając mu rolę rozgrywającego nr 1.

– Marcin to świetny kolega i szczerze mu kibicuję. Kiedy do Gdańska przyszedł Lukas Kampa, miałem nieco mnie okazji do występów. Niemniej i ja dostałem do powołanie do szerokiej kadry, a w poprzednim sezonie miałem okazję zadebiutować w Lidze Narodów w turnieju w Kanadzie – w meczu z Bułgarią.

Za ciasno

W Treflu Gdańsk zrobiło się dla Łukasza za ciasno, bo Kampa został sprowadzony z myślą o statusie rozgrywającego nr 1. Trzeba było szukać miejsca w innym klubie. Menedżer zaproponował wyjazd do francuskiego Stade Poitevin Poitiers.

– Choć miałem propozycję z jednego rodzimego klubu, zdecydowałem się na zmianę klimatu, choć potem otrzymałem propozycje z… GKS-u Katowice. Ponieważ jednak wcześniej podpisałem kontrakt we Francji, musiałem dotrzymać umowy. W tym francuskim zespole miałem okazję spotkać zawodników z różnych stron świata. Tylko Francuz było libero.

– Wyjeżdżałem z niezłym angielskim, ale w szatni dostosowałem swój poziom do kolegów z Ameryki Południowej, Azji, Afryki czy z Hiszpanii. Nie zapomnę tej przygody, bo spotkałem siatkarzy z wielu kultur, wyciągnąłem też wiele wniosków. Doceniam ten miniony sezon pod każdym względem – sportowym (9. miejsce – przyp. red.) oraz życiowym, bo funkcjonowałem w innej rzeczywistości i wszystkie problemy rozwiązywałem sam. A po zakończeniu sezonu zaproszono nas do Dubaju.

GKS – dobre miejsce

Łukasz Kozub ponownie otrzymał propozycję występów w GKS-ie Katowice i choć miał podpisaną we Francji 2-letnią umowę, udało mu się ją rozwiązać. Na razie wspomina, jak latem miał okazję prowadzić grę podczas Uniwersjady w chińskim Chengdu, gdzie biało-czerwoni zdobyli wicemistrzostwo.

– Porażka w finale z Włochami mocno nas zabolała, ale powoli dochodzę do wniosku, że srebro trzeba sobie cenić – twierdzi Łukasz. – Po turnieju w Chinach miałem krótki urlop, a potem dołączyłem do katowickiego zespołu. Większość kolegów już znałem, więc nie było żadnych problemów z adaptacją. Trenowaliśmy dwa razy dziennie i nieźle dostaliśmy w kość.


Czytaj także:


– Teraz nadszedł czas meczów kontrolnych, więc zeszliśmy z wysokich obciążeń. Drużyna jest fajnie zbudowana, trenerzy zadbali, byśmy wykonali solidną robotę, reszta… zależy już od nas. A powinniśmy patrzeć w górę i rywalizować o jak najwyższe miejsce, bo uważam, że nas na to stać. Na inaugurację sezonu jeszcze musimy trochę poczekać, ale znów będzie on szalony, szczególnie dla reprezentantów, bo przecież do ligi przystąpią niemal z marszu. Wiele się mówi o zmianie kalendarza imprez międzynarodowych, ale zawodnicy w tej kwestii nie mają nic do powiedzenia.

Łukasz Kozub znalazł się dobrej ścieżce, by zrealizować swoje marzenia, bo należy do sportowców szalenie ambitnych i cierpliwych. Te cechy charakteru mają go doprowadzić na sportowe szczyty. A chciałby zacząć od stałego miejsca w reprezentacji.


Na zdjęciu: Łukasz Kozub (nr 34) jest przekonany, że zespół stać na dobrą grę, satysfakcjonującą lokatę i niespodzianki w sezonie ligowym.

Fot. GKS Katowice/Tomasz Baszczyk