Łukasz Krzczuk: Musieliśmy oswoić się z I ligą

Mówi coś panu liczba 467?
Łukasz KRZCZUK: – Oczywiście. To minuty Skry bez straconej bramki.

Czyli jest pan na bieżąco…
Łukasz KRZCZUK: – Tak. Satysfakcja jest ogromna, ale… niespecjalnie jest sens na to patrzeć. Najważniejsze są dla nas punkty. Jeśli nie stracimy bramki – to nie przegramy. W poprzednim sezonie zdarzyła się jednak seria nawet 734 minut, dlatego jest do czego dążyć i co poprawiać.

Ostatni raz przeciwnik – konkretnie Widzew – strzelił wam gola 13 października, teraz pięć meczów kończył pan z czystym kontem. Gdzie tkwi sekret?
Łukasz KRZCZUK: – W drużynie! Długo pracowaliśmy nad tym na treningach, by to wszystko wypracować. Defensywa to nasza mocna strona. Pierwsze mecze były dla nas jako beniaminka ciężkie. Wszystkie graliśmy na wyjeździe, traciliśmy sporo goli. Musieliśmy się tego wszystkiego nauczyć, dostosować do poziomu. Szlifowaliśmy ustawienie taktyczne, pracowaliśmy nad popełnianymi błędami. Kosztowało nas to bardzo wiele wysiłku i nerwów. Po tym jednak poznaje się prawdziwą drużynę – nie w tych dobrych, a kiepskich momentach. Ważne jest to, czy umiesz się podnieść. My to umieliśmy, co najlepiej definiuje nas jako zespół. Musieliśmy oswoić się z tą ligą. Tu gra się szybciej, poziom gry jest wyższy, mamy mniej czasu na podjęcie decyzji.

Jak bardzo sprzyja wam fakt, że domowe mecze rozgrywacie na specyficznej, sztucznej murawie, z którą przeciwnicy mają problem?
Łukasz KRZCZUK: – Oczywiście, każdy trener ma swoje zdanie, ale osobiście uważam, że nie ma to żadnego wpływu. Staramy się być fair wobec rywali. Przed każdym spotkaniem murawa jest zraszana, co zaciera w pewnym stopniu różnicę między nią a naturalną trawą. Nie dopatrywałbym się naszego wielkiego atutu akurat w boisku.

Jaki jest obecnie pana status w Skrze?
Łukasz KRZCZUK: – Jestem zawodnikiem wypożyczonym na ten sezon z Tychów, ale w kontrakcie została zawarta opcja powrotu do GKS-u zimą. Nie chcę jednak wybiegać tak daleko. To, czy wrócę, zostawiam już trenerom czy zarządowi. Bardzo ważne jest to, że mam stały kontakt z trenerem bramkarzy GKS-u, Tomaszem Rogalą. Czuję jego wsparcie i mam świadomość, że interesuje się moją osobą. To motywujące. W wieku 16 lat znalazłem się w kadrze drużyny rezerw GKS-u. Brałem też udział w treningach pierwszego zespołu. Trafiłem do niego na stałe po półroczu spędzonym w rezerwach. To działo się za trenera Tomasza Hajty.

Ale debiut ma pan jeszcze przed sobą?
Łukasz KRZCZUK: – Tak, bo tylko dwa razy byłem w meczowej „osiemnastce”. Usiadłem na ławce w spotkaniu z Dolcanem Ząbki oraz Kotwicą Kołobrzeg – już na nowym stadionie, w drugiej lidze. Potem byłem wypożyczany do Legionowa i Skry. Ten sezon to dla mnie zderzenie z trochę innym światem. Nasza rywalizacja z Mikołajem Biegańskim jest wyrównana, ale nie mam już statusu młodzieżowca, który daje na start duży handicap. Jestem jednak przekonany, że ciężka praca i wiara w to, co się robi, przyniesie sukces.

Bywa pan na meczach GKS-u?
Łukasz KRZCZUK: – Nie jest o to łatwo, mimo że wciąż mieszkam w Tychach. Przyzwyczaiłem się już do codziennych dojazdów do Częstochowy. Na trening ruszam prosto z zajęć na uczelni. Studiuję Górnośląskiej Wyższej Szkole Handlowej w Katowicach. W tym roku zacząłem fizjoterapię. Bardzo mi się podoba. Nie są to łatwe studia, ale ta tematyka mnie interesuje, dlatego jest przyjemnie. A co do pytania i meczów GKS-u – trzeba podkreślić, że Konrad Jałocha w tyskiej bramce wyprawia cuda. Obronić karnego i dobitkę – to wielka sztuka. Rzadko się to zdarza. Trzyma tę „klatę”. Oby jak najdłużej!

Przed Skrą w tym roku jeszcze dwa domowe spotkania.
Łukasz KRZCZUK: – Mamy jasny cel: chcemy punktować w każdym meczu. Znajdujemy się obecnie na 11. miejscu i bardzo to doceniamy, ale sądzę, że jesteśmy w stanie podskoczyć jeszcze wyżej.