Od zawsze o tym marzył. „W Ruchu robię to, co kocham”

Wyłapał już 9 żółtych i 2 czerwone kartki. Nikt w szatni Ruchu nie był karany przez sędziów częściej. 24-letni Łukasz Molek może uchodzić za największego brutala spośród „Niebieskich”, mimo że… nie jest przecież zawodnikiem, a członkiem sztabu szkoleniowego.

– Przed ostatnim spotkaniem, z Pniówkiem, śmialiśmy się z Marcinem Kowalskim, który z nas na koniec rundy zostanie liderem. Mieliśmy wtedy po siedem kartek. Padło na mnie, bo w Pawłowicach dostałem dwie żółte – mówi II trener wicelidera tabeli III grupy III ligi.

Na ławce zadzwonił telefon

Żartować można, ale powodów do dumy raczej nie ma, skoro arbitrzy tak często karzą Molka za niewłaściwe zachowanie na ławce rezerwowych.

– Trochę wynika to z charakteru, temperamentu. Zawsze reagowałem impulsywnie. Poza boiskiem granica tolerancji jest dużo większa, ale gdy coś ją przekroczy, to też potrafię się zagrzać. Nigdy nie wahałem się mówić przełożonym, prezesom, trenerom czy kolegom tego, co myślę. Nie bałem się konsekwencji. Jesienią na ławce często mnie ponosiło. Inna rzecz jest taka, że w kilku pierwszych kolejkach dostałem trzy kartki i… sędziowie szybko dowiedzieli się o moim istnieniu. Nieraz miałem wrażenie, że obrywa mi się za cały sztab. Gdy arbiter z ławki słyszał któryś z kolei krzyk i postanowił kogoś ukarać, to najczęściej wybierał mnie. Zamierzam jednak nad swoim zachowaniem popracować. Wiosną tych kartek musi być z mojej strony mniej – podkreśla Łukasz Molek.


W szatni trenerów z powodu swojej nadpobudliwości problemów nie miał. W większości zespołów jest tak, że za „głupią” żółtą kartkę – nie mówiąc już o czerwonej – wrzuca się do puszki jakieś drobne zgodne z taryfikatorem. Molka kara nie ominęła – tyle że nie była wyznaczona za którąś z kartek.

– Była taka kolejka, kiedy zaczynaliśmy później niż większość rywali. Sprawdzaliśmy na moim telefonie wyniki, a ja odruchowo zamiast zostawić go w pokoju, schowałem do kieszeni. Traf chciał, że podczas meczu zadzwonił… Chłopaki śmiali się, że mogą mi wybaczyć, jeśli dzwonił prezes z informacją, że będą wypłaty. Tak się jednak nie stało, dlatego musiałem coś wsypać do skarbonki – opowiada 24-latek.

Brat i trener

Zbieżność nazwisk nie jest tu przypadkowa. Łukasz Molek to młodszy brat Marcina, byłego piłkarza czy członka sztabu szkoleniowego Ruchu. Dzieli ich 17 lat.

– Do tej pory zdarza się, że ktoś mówi o mnie jako o synu Marcina i muszę to prostować. Różnica między nami jest spora. W młodym wieku nie miałem z brata zbyt wiele. Zarabiał pieniądze, szybko się wyprowadził, kupił mieszkanie. Im jestem starszy, tym bardziej ta różnica się zaciera i nasze relacje stają się coraz bliższe. Możemy pogadać o wszystkim, mamy bardzo dobry kontakt. Chyba po Marcinie odziedziczyłem taką impulsywność. Prowadzi teraz w czwartej lidze AKS Mikołów i też wyłapał trochę kartek. Warsztatu w sporej mierze uczyłem się od niego, instruował mnie, wprowadził na tę trenerską ścieżkę – przyznaje nasz rozmówca.

Traf chciał, że starszy brat był zresztą kiedyś… jego trenerem. Przez kilka lat Marcin Molek prowadził zespół juniorów Ruchu z rocznika 1995, w którym grał Łukasz.

– Powtarzał, że musi ode mnie wymagać więcej niż od innych, by nikt nie zarzucił, że gram tylko dlatego, bo jestem bratem trenera. Na tle innych trenerów akademii Marcin był bardzo surowy. Miał twardą rękę. Byliśmy często na niego źli, denerwowaliśmy się, że non stop się wydzierał, instruował. Potrafił zapytać ostrym tonem, dlaczego tak cicho ktoś powiedział „dzień dobry”. Z perspektywy czasu jednak, gdy rozmawia się teraz z kolegami z tamtego zespołu, to prawie każdy to docenia. Marcin starał się wychować nas nie tyle na piłkarzy, co na ludzi. Każdy z nas wyrósł na dobrego człowieka. Nikt nie zrobi wstydu, w jakiejkolwiek dziedzinie życia się znajdzie – przekonuje Łukasz Molek.

Na młyn z Helikiem

Był podstawowym zawodnikiem rocznika 1995, który Ruch miał mocny.

– W środku pomocy grałem z Maćkiem Urbańczykiem, a za plecami mieliśmy tak mocnych stoperów jak Mariusz Malec czy Michał Helik, z którym blisko się trzymaliśmy. Będąc w gimnazjum, chodziliśmy razem na ekstraklasowe mecze na Cichą. W domu mówiliśmy, że idziemy na sektor rodzinny albo trybunę, ale oczywiście lądowaliśmy ostatecznie w „młynie”. Gdy potem się wracało, to gardło nieraz było tak zdarte, że trudno było to ukryć – śmieje się Molek.

Michał Helik gra dziś w ekstraklasowej Cracovii, Mariusz Malec jest zawodnikiem Pogoni Szczecin, zaś Maciej Urbańczyk występuje szczebel niżej w Stali Mielec. Molek na taki poziom nie dotarł.

– Byłem „szóstką”, „ósemką”, ale brakło mi umiejętności. Braki w technice próbowałem nadrabiać zaangażowaniem, lecz nigdy nie miałem cech motorycznych, które pozwoliłyby grać na innej pozycji. Ani silny, ani szybki, ani wysoki… To we współczesnej piłce przeszkadza. Szybko zobaczyłem, że nie przebiję się w profesjonalnym futbolu, dlatego zacząłem sobie szukać planu „B”. Pomógł mi brat, już jako 19-latek przygotowywałem się do zawodu trenera – mówi Łukasz.

Na katowickiej AWF ukończył licencjat, w ubiegłym roku zdobył licencję UEFA A. Równolegle kopał jeszcze piłkę na niższych szczeblach. Jak sam przyznaje – dla zdrowia i przyjemności. Przy Cichej otarł się o Młodą Ekstraklasę, potem występował maksymalnie na poziomie IV ligi. Reprezentował Przemszę Siewierz, Polonię Poraj, Niwkę Sosnowiec czy Pogoń Ruda Śląska.


„Suszara” od Łukasza

W dwóch tych klubach – Polonii i Pogoni – zetknął się z Łukaszem Beretą, czyli dzisiejszym trenerem Ruchu, starszym od niego o cztery lata.

– Czasem zdarza nam się pokłócić, bywa, że Łukasz zrobi mi „suszarę”, ale to normalne w sztabie, w którym każdy ma jakiś swój punkt widzenia. W pracy i poza nią jesteśmy dobrymi kolegami. Pomagałem Łukaszowi, gdy był grającym trenerem Pogoni Ruda Śląska. Do czerwca współpracowaliśmy też przy grupach naborowych w akademii Ruchu, których on był koordynatorem. Miał do mnie zaufanie, znał warsztat, co pewnie spowodowało, że zaproponował mi miejsce w sztabie Ruchu. Latem musiałem kilka spraw pozamykać. Pracowałem w akademii, w szkole byłem wuefistą, pomagałem też w Kuźnicy Katowice, czyli szkółce Marka Wleciałowskiego. Z tego wszystkiego trzeba było zrezygnować, by na pełen etat zająć się pierwszym zespołem Ruchu. Po pierwszym telefonie od Łukasza poprosiłem o trochę czasu do namysłu, ale gdy odłożyłem słuchawkę, od razu powiedziałem sobie: „Chłopie, przecież zawsze o tym marzyłeś!”. Dziewczyna też mówiła mi, że drugiej szansy może nie być i jeśli z niej korzystać, to właśnie teraz – opisuje Łukasz Molek.


W lipcu, gdy klub się walił, pracownicy strajkowali, a drużyna nie trenowała, miał ciężkie chwile.

– Był taki dzień, gdy odwołaliśmy sparing i powiedzieliśmy zawodnikom, że prawdopodobnie od przyszłego tygodnia będą mogli szukać sobie klubów. Weszliśmy potem do szatni trenerów, panowało przygnębienie. „No to fajnie się porobiło” – siedliśmy i spojrzeliśmy na siebie z Łukaszem. Nawet w tamtej chwili nie żałowałem jednak podjętej decyzji. Uznawałem, że te 1,5 miesiąca było dla mnie ogromnym doświadczeniem, którego nie nabędzie się z książek czy kursów. Gdyby klub upadł, co aż nie chce przejść przez gardło, to i tak cieszyłbym się, że mogłem pracować w Ruchu – podkreśla „Molo”.

Między Batorym a Klimzowcem

Trenerzy w chorzowskim sztabie – nie licząc dbającego o bramkarzy Ryszarda Kołodziejczyka – są bardzo młodzi.

– Dzielimy się obowiązkami. Kuba Brzozowski jest odpowiedzialny za analizę przeciwnika, naszych meczów czy „GPS-ów”, których używamy do monitorowania motoryki zawodników. Do Łukasza Berety i mnie należy cała reszta. Planowanie mikrocykli treningowych, dobieranie obciążeń na siłowni czy intensywności treningów, odprawy, prezentacje, stałe fragmenty gry – wylicza Molek i cieszy się, że ten ostatni aspekt był jesienią mocną bronią „Niebieskich”.

– Nie kombinujemy za bardzo z rozgrywaniem stałych fragmentów i dobrze na tym wychodzimy. Sporo bramek po nich zdobyliśmy, a sami w lidze nie straciliśmy ani jednej – wskazuje II trener „Niebieskich”.


Wsiąkł już w swój zawód, dlatego przeszłości nie rozpamiętuje. – Każdy z nas marzył o grze w ekstraklasie, ale staram się niczego nie żałować. Choć Ruch jest dziś nie w ekstraklasie, a trzeciej lidze, to też spełniam marzenia i robię to, co kocham. Od zawsze jestem związany z Chorzowem. Pochodzę z Batorego, teraz mieszkam na Klimzowcu. Wszyscy chodzili na mecze, dyskutowali głównie o Ruchu. Nie mogło być dla mnie innej drogi, niż ta w stronę Cichej 6 – zaznacza.


Zobacz jeszcze: Wiceprezydent Chorzowa o sytuacji Ruchu Chorzów