„Malina” kochany jak nikt inny

Nie dość, że „swój”, to chłopak o wielkim sercu, który ani przez chwilę nie zastanawiał się, gdy pojawiła się propozycja powrotu do Częstochowy z Bielska-Białej. Nie skusiły go jednak pieniądze, ale wizja właściciela Rakowa, Michała Świerczewskiego, dotycząca walki o ekstraklasę, na którą pod Jasną Górą tak długo czekano.

Piotr Malinowski, bo o nim mowa, z Rakowem związany jest niemal od początku swojej przygody z futbolem. Pierwsze kroki stawiał jednak w podwórkowej drużynie Beniaminka Częstochowa, co skrzętnie odnotowuje jej wieloletni prezes i trener Janusz Kała. Potem był jednak Raków i szlifowanie umiejętności pod okiem Zbigniewa Dobosza.

Pierwszy ważny egzamin „Malina” zdawał czternaście lat temu, w 2005 roku, gdy jeszcze jako mało doświadczony zawodnik walczył z kolegami z zespołu o awans do III ligi. W Częstochowie z rozrzewnieniem wspomina się rywalizację w barażach z Koszarawą Żywiec i niezapomniane rzuty karne, które przyniosły sukces czerwono-niebieskim. Wtedy u boku „Maliny” biegał na boisku Piotr Mastalerz. Ten nie może się nachwalić częstochowskiego skrzydłowego.

– Ja nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widział go zdenerwowanego. Na boisku czasami potrafił się wkurzyć, ale to nie było coś, co mogło wyprowadzić kogoś z równowagi. Jednak Piotrek był zawsze taki. Mega spokojny człowiek. Skromny, poczciwy, ale szalenie przez wszystkich lubiany – mówi o koledze były obrońca Rakowa, dziś gracz KS-u Myszków.

Od czasów barażów z Koszarawą w piłkarskim życiorysie „Maliny” wiele rzeczy się pozmieniało. Były etapy gry w Górniku Zabrze, wspomnianym Podbeskidziu Bielsko-Biała, aż w końcu przyszedł czas na comeback na Limanowskiego.

Dziś Malina jest matuzalemem w zespole częstochowskiego Rakowa, ale wciąż zaskakuje nieprawdopodobnym przygotowaniem szybkościowym. Jak na gracza mającego na karku już 35 „wiosen” biega za dwóch i nadal pozostaje ważnym ogniwem zespołu Marka Papszuna.

– Piotrek był zawsze bardzo sumiennym zawodnikiem. Nigdy nie szukał dodatkowych rozrywek. Jakieś historie mało sportowe z jego udziałem? Jestem pewny, że takie rzeczy na pewno nie dotyczyły jego osoby. Charakter ma chyba po tacie. Też tak spokojnej osobie – dodaje Mastalerz.

Mało kto pamięta, że właśnie podczas wspomnianych potyczek barażowych z Koszarawą, klubem z Częstochowy w roli prezesa zarządzał jego ojciec, Sławomir Malinowski.

To był trudny czas, ale senior Malinowski, ekonomista z wykształcenia, który przez 33-lata pracował w Hucie Częstochowa, łudził się wówczas, że klub uda się postawić na nogi właśnie dzięki współpracy z nowym właścicielem huty, ukraińskim koncernem ISD. Te nadzieje okazały się jednak płonne, a Sławomir Malinowski musiał pożegnać się z Rakowem w 2008 roku.

Piotr Malinowski nie jest osoba nazbyt wylewną, rzadko udaje się go namówić na dłuższą rozmowę. Nawet po zdobyciu zwycięskiego trafienia w spotkaniu Rakowa ze Śląskiem Wrocław nie czuł się bohaterem.

– Na uznanie zasłużyła cała drużyna, grając do ostatniej minuty z niezwykłą konsekwencją – bagatelizował swoje dokonania w tym meczu „wahadłowy” beniaminka.

W marcu tego roku, podczas ćwierćfinałowego spotkaniu Pucharu Polski, w którym Raków mierzył się z Legią Warszawa, „Malina” pokazał jeszcze inne cechy swojego charakteru – twardość i nieustępliwość. Grając z raną czoła niczym po wybuchu szrapnela, dograł spotkanie zakończone dogrywką do ostatniej minuty. Wcześniej strzelił dla swojego zespołu pierwszego gola. Znów był na ustach wszystkich kibiców w Częstochowie.