Marek Papszun: Konkurencja nie śpi

Rozmowa z Markiem Papszunem, trenerem Rakowa Częstochowa.


Czy myślał pan kiedyś nad karierą filmową, na przykład aktora?

Marek PAPSZUN: Nie, nie, absolutnie.

Pytam o to dlatego, że widziałem zdjęcie z Gali Ekstraklasy. Miał pan taki wyraz twarzy, że mógłby pan spokojnie kandydować do roli odgrywanej przez Bogusława Lindę w filmie „Sara”. Czym to było spowodowane?

Marek PAPSZUN: Na pewno nie wyborem trenera Skorży na najlepszego szkoleniowca sezonu. Nie wiem, w jakim momencie mi je zrobiono. Pokazał mi je od razu Roman Kołtoń. Pośmialiśmy się trochę i tyle. Rozbawiło mnie to zdjęcie.

Uderzyło pana za to zachowanie włodarzy Lech Poznań po zwycięstwie w lidze?

Marek PAPSZUN: W pierwszym momencie na pewno nie było to przyjemne. Po głębszych przemyśleniach, rozmowach w klubie uznaliśmy, że każdy zachowuje się na tyle, na ile go stać. Dla mnie temat jest zamknięty. Mam ważniejsze istotniejsze dla nas na głowie, niż to, co się wydarzyło.

Jakie uczucie dominuje po tym sezonie – rozczarowanie, niedosyt czy zadowolenie?

Marek PAPSZUN: Myślę, że duże zadowolenie. Powiedziałbym nawet, że satysfakcja z taką nutką niedosytu.

Domyślam się, że wszystko z powodu straconej szansy na mistrzostwo Polski, które było na wyciągnięcie ręki.

Marek PAPSZUN: Dokładnie tak, bo sami sobie zgotowaliśmy ten los. Gdybyśmy nie punktowali tak dobrze wiosną i nie dogonili Lecha, to bylibyśmy mega szczęśliwi. Obroniliśmy to, co udało nam się zdobyć w zeszłym roku, co wydawało się bardzo trudne do realizacji. Mając na trzy kolejki do końca rozgrywek, wszystko w swoich rękach pewien niedosyt musi być. Inaczej świadczyłoby to o nas źle, że nie jesteśmy zbyt ambitni i możemy nigdy już takich sukcesów nie nie osiąganą, a tak nie jest.

Który moment był decydujący o mistrzostwie – gorsza forma na przełomie października i listopada czy ostatnie mecze sezonu?

Marek PAPSZUN: Decydujący moment był teraz. W starciu z Cracovią byliśmy zdecydowanie lepsi. Nie sposób było przegrać tamten mecz, ale często tak w piłce jest, że to, co wydaje się oczywiste do końca takie nie jest. Dla przykładu z trzech ostatnich meczów najtrudniejszym rywalem wydawała się Lechia Gdańsk. Mimo to wygraliśmy z nią 3:0. To jest piękno piłki, że nigdy nie wiesz do końca, co się może wydarzyć. Te mecze to potwierdziły. Patrząc wstecz, decydujący był mecz z Cracovią, choć myślałem, że tak nie będzie. Nie sądziłem również, że Lech tak łatwo wygra z Wartą.

Czy Cracovia dostała już od Rakowa informacje, że jej przedstawiciele nie zostaną wpuszczeni na stadion? Jest to oczywiście sarkazm, ale tak naprawdę prawie w każdym ważnym momencie dla klubu na waszej drodze stawały „Pasy”, choćby w 2019 roku.

Marek PAPSZUN: Można do tego dopisywać różne teorie. W przypadku, o którym pan mówi, byliśmy wtedy pierwszy rok w ekstraklasie. Nasz zespół był na zupełnie innym poziomie niż dzisiaj. Trzeba pamiętać, że w zeszłym roku pokonaliśmy ich w półfinale Pucharu Polski i utorowaliśmy sobie drogę do finału. Mecz w lidze był specyficzny. Prowadziliśmy 2:1. Po czasie doliczonym sędzia nie odgwizdał karnego, gdzie przeciwnik wybił piłkę z pustej bramki ręką. Za chwilę poszła akcja, trzymetrowy spalony i skończyło się 2 2. W przedostatnim spotkanie, które przegraliśmy, do 70 minuty, nic nie wskazywało, że coś złego może nam się stać. Mimo to przegraliśmy po pięknej bramce Kakabadze. Ten ostatni mecz… Cracovia oddała jeden celny strzał i zdobyła bramkę na 1:1. Wyniku mówią same za siebie – z Cracovią straciliśmy pięć punktów.

Jak duży wpływ na waszą grę miały kontuzje, bo było ich wiele, szczególnie w defensywie?

Marek PAPSZUN: To była nasza bolączka. Niech podkreśli to fakt, że Fran Tudor, nominalny skrzydłowy grał właściwie cały sezon jako stoper. To pokazuje skalę naszych problemów. Kolejnym problemem był brak zawodnika do rywalizacji dla Patryka Kuna. Było tego sporo. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że daliśmy radę.

Jak na ten moment wygląda sprawa transferów? Jest blisko finalizacji jakiegoś ruchu, czy trzeba z tym jeszcze poczekać?

Marek PAPSZUN: Naprawdę trudno mi powiedzieć. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Na teraz nie mamy sfinalizowanego żadnego transferu. Nie jesteśmy nawet bardzo blisko żadnego ruchy. Trudno mi powiedzieć, kiedy to nastąpi, aczkolwiek transfery są sprawą dynamiczną. Czasami wszystko zmienia się w ciągu jednego dnia, dochodzi do przełomu i sprawy nabierają tempa.

Jak patrzy pan na utrzymanie przepisu o obowiązkowym młodzieżowcu, będzie dla was problem?

Marek PAPSZUN: Patrzę na to w ten sposób – osłabiamy poziom naszej piłki, samych siebie. Jeżeli tak ma być, to wprowadzajmy coraz to głupsze i irracjonalne przepisy. Jeśli liczmy na to, że będziemy gonić Europę, lepiej grali w europejskich pucharach, to gratuluję coraz ciekawszych pomysłów. Byłem przeciwnikiem tej regulacji od pierwszego dnia jej wprowadzenia i artykułowałem to publicznie. Ten przepis się nie sprawdził. Nie ma sensownych argumentów na jego utrzymanie. Zrobiłem wyliczenie dla grupy zawodników z rocznika 1999. Było ich 38. Aż 24 zaliczyło regres. Niektórzy spadli na trzeci poziom rozgrywkowy. Dwóm udało się wyjechać zagranice, a pięciu utrzymało się na poziomie ekstraklasy.

Wraz z końcem sezonu z klubu odeszli Sebastian Mizgała, Dariusz Skrzypczak i Jarosław Tkocz. Jakie więc są plany – zostaną oni jedynie zastąpieni, czy do sztabu dołączą jeszcze kolejne osoby?

Marek PAPSZUN: W przypadku trenera Skrzypczaka sprawa była jasna już wcześniej. Darek chce podążać swoją drogą i być pierwszym szkoleniowcem. W przypadku trenera Tkocza wiadomo, że tutaj będzie następca. Musieliśmy brać to wcześniej pod uwagę, po sytuacji, gdy mógł odejść do reprezentacji. Gdzieś w głowie świtały nam jakieś pomysły, Zobaczymy, bo jeszcze nie podjąłem decyzji, jak to będzie wyglądało finalnie.

Jakie ma pan oczekiwania na kolejny sezon – to będzie walka już na całego o najwyższe miejsce w lidze czy idąc tropem klasyczna dla pana wypowiedź „chcemy się dalej rozwijać”?

Marek PAPSZUN: To nie jest klasyczne stwierdzenia, ale przede wszystkim prawdziwe. Będzie to zależało od wielu elementów. Pierwszy to oczywiście transfery, wychodzące, jak i przychodzące. Drugim jest zdrowi, do którego nie mamy ostatnio szczęścia. Nie chodzi tylko o kontuzję, ale i inne nieszczęścia, które nam się przytrafiały w tym sezonie. Natomiast wiemy, że konkurencja nie śpi, Lech jest mocny, podobnie Pogoń. Zakładam, że do czołówki wróci także Legia. Lechia i Piast będą chciały potwierdzić swoje aspiracje. Wymieniłem już pewnie z siedem, osiem. Trzeba mieć także świadomość tego, że to już będą nowe rozgrywki. Każdy zaczyna w nich od zera. Musimy znów udowodnić swoją wartość, a zdajemy sobie sprawę z naszych ograniczeń. Znów musimy rekompensować to czynnikiem ludzkim. Mam nadzieję, że sztabowo znów wejdziemy na wyższy poziom i znowu troszkę wyprzedzimy konkurencję.

A co z europejskimi pucharami – marzy wam się faza grupowa?

Marek PAPSZUN: To nasz cel. Po to w nich zresztą startujemy. To nie jest jednak takie proste. Wiele będzie zależało od losowania, a także od tego, jaki skład skompletujemy oraz w jakiej dyspozycji będą zawodnicy. Mogą zdarzyć się kontuzje, a trzeba pamiętać o tych 12 zawodnikach, którzy zostali powołani do reprezentacji narodowych. To jest pół drużyny. Podchodzę jednak do tego wszystkiego optymistycznie. Teraz zamykane ten sezon, ale już myślimy o kolejnym. Planujemy i kompletujemy kadrę na kolejną sezon.


Na zdjęciu: Trener wicemistrza Polski podsumował zakończony sezon ligowy.

Fot. Tomasz Folta/Pressfocus