Zagallo, czyli wielki

Jest dziś najstarszym żyjącym mistrzem świata jako piłkarz i jako trener. Był zresztą pierwszym, który takiej sztuki dokonał.


16 lipca to dzień, którego Brazylijczycy nie świętują – w niedzielę przypada 73. rocznica jednej z największych tragedii w historii kraju. Nie jest to stwierdzenie przesadzone, bo przecież mówimy o futbolu. Otóż 16 lipca 1950 roku rozegrano na Maracanie mecz decydujący o tytule mistrza świata. Już mniejsza o to, czy obejrzało go 173, 199 czy też 205 tysięcy kibiców, bo w źródłach można spotkać się z różnymi liczbami. W każdym razie padł wówczas niepobity do dziś rekord frekwencji na meczu piłki nożnej.

Najważniejsze było jednak to, że Brazylia, której remis wystarczał do zdobycia mistrzostwa świata – o tytule decydowała rywalizacja w grupie – przegrała z Urugwajem 1:2. Rozpacz była trudna do opisania, a o samym meczu napisano sporo książek. Jedna z nich nosi tytuł „16 lipca 1950: Tragedia i epopeja stadionu z duszą”. Mówi on sam za siebie. W historii futbolu mecz ten nosi nazwę „Maracanacao”, co można przetłumaczyć jako „Agonia na Maracanie”.

Oglądał jako… żołnierz

8 lat temu, dokładnie w 65. rocznicę meczu, zmarł ostatni z jego uczestników – w wieku 89 lat odszedł Alcides Ghiggia, urugwajski bohater, który strzelił bramkę – w 79 minucie – na wagę tytułu dla swojego zespołu. Przez wiele lat zwykł mawiać: – Tylko trzy osoby uciszyły Maracanę. Papież Jan Paweł II, Frank Sinatra i ja. To tylko jeden z dziesiątek cytatów dotyczących meczu sprzed 73 lat. Moacir Barbosa pewnie byłby uważany za najlepszego w historii bramkarza reprezentacji Brazylii, lepszego od samego z Gilmara, gdyby nie to, że Ghiggia zmieścił piłkę w „krótkim” rogu jego bramki. – Najwyższa kara za przestępstwo w Brazylii wynosi 30 lat. Mój wyrok trwa już 50 – mówił niedługo przed swoją śmiercią w 2000 roku.

Był również 16 lipca 1950 roku na Maracanie ktoś, kto wprawdzie nie uczestniczył bezpośrednio w spotkaniu, ale wraz z setkami tysięcy kibiców przeżył potworne rozczarowanie. Mario Jorge Lobo Zagallo marzył wówczas o wielkiej karierze piłkarskiej, chociaż na moment musiał marzenia schować do szuflady, bo otrzymał… powołanie do wojska. Miał 19 lat i podczas meczu decydującego o mistrzostwie świata był jednym z odpowiedzialnych za bezpieczeństwo.

– To było coś strasznego. Nigdy w życiu nie widziałem tylu płaczących ludzi. To była gigantyczna, zbiorowa histeria. Nigdy nie zapomnę tych twarzy – mówił po latach, gdy był już znany na cały świat. Przyznał również, że to cud, że wówczas na Maracanie nie doszło do wielkiej tragedii, w której mogły zginąć setki, jeżeli nie tysiące ludzi. Stadion przecież nie było dokończony! Na trybunach pojawiło się o kilkadziesiąt tysięcy więcej kibiców niż planowano. Porażka z Urugwajem była przecież niesamowicie trudnym do przyjęcia ciosem, a do wybuchu zbiorowej paniki niewiele brakowało. – Do dziś dziękuję Bogu, że nikt wówczas nie zginął – mówił Zagallo.

Mówili, że jest… za stary

Po odbyciu służby wojskowej Mario Zagallo mógł kontynuować karierę piłkarską. Trafił do jednego z największych klubów w Brazylii – Flamengo. Przede wszystkim uchodził za piłkarza solidnego. Najczęściej operował w bocznej strefie boiska, choć przy ówczesnej taktyce trudno mówić o nim jako o skrzydłowym. Sam Vicente Italo Feola, który w 1958 roku doprowadził Brazylię do pierwszego w historii mistrzostwa świata, mówił o nim „fałszywy skrzydłowy”. Zagallo był człowiekiem od pracy, przerywania akcji, przeszkadzania. Nie strzelał zbyt wielu bramek, choć w teorii był graczem ofensywnym. Kiedy wspomniany Feola powołał go do kadry na wspomniany mundial w Szwecji, nie brakowało głosów, że selekcjoner zwariował. Że Zagallo jest… za stary, jak na ofensywnego gracza, bo ma już niemal… 27 lat.

Co ciekawe, właśnie w 1958 roku zawodnik dopiero zadebiutował w barwach „Canarinhos”. W brazylijskiej kadrze powołanej przez Feolę starsi od niego byli jedynie dwaj bramkarze, w tym słynny Gilmar, a także obrońcy – wielcy Djalma Santos, Nilton Santos i Bellini – oraz absolutna gwiazda zespołu, czyli legendarny Didi. Trener postawił jednak na swoim i Zagallo od pierwszego meczu był podstawowym zawodnikiem brazylijskiego zespołu. W przeciwieństwie do Pelego i Garrinchy, którzy do składu wskoczyli dopiero na trzeci mecz fazy grupowej z ZSRR. Brazylia została mistrzem świata, a Mario Lobo Zagallo strzelił bramkę w finale na 4:1. „Canarinhos” triumfowali 5:2.

Szybszy od Beckenbauera i Deschampsa

Drugi tytuł mistrza świata Brazylia wywalczyła w 1962 roku, a w poniedziałek minie od tamtego wydarzenia 61 lat. Zagallo znów zagrał we wszystkich spotkaniach i stał się jednym z 10 Brazylijczyków, którzy zdobyli tytuł mistrza świata w 1958 i 62 roku, a którzy grali w obu turniejach, bo 4 pozostałych grało albo jednym z nich, albo nie grało w ogóle. Złota dziesiątka brazylijska to: Pele, Bellini, Didi, Djalma Santos, Garrincha, Gilmar, Nilton Santos, Vava, Zito i Zagallo właśnie, a warto dodać, że Pele dorzucił do tego dorobku – jako jedyny – jeszcze jedno mistrzostwo. W 1970 roku pod wodzą – a jakże – Mario Lobo Zagallo.
Do dziś mówi się, że Brazylia z meksykańskiego mundialu sprzed 53 lat była najlepszą drużyną w historii piłki nożnej. Choć prócz Pelego nie było w niej żadnego z wymienionych, to selekcjoner miał do dyspozycji piłkarzy przynajmniej równie wybitnych. M.in. z Carlosem Alberto, Gersonem, Jairzinho i Rivelino na czele. W rozegranym 21 lipca na Estadio Azteca finale Brazylijczycy rozbili 4:1 Włochów. Pele trafił na 1:0, wyrównał Roberto Boninsegna, ale druga połowa to był już koncert „Canarinhos”.

Zagallo został pierwszym człowiekiem w historii, który został mistrzem świata i jako piłkarz, i jako trener. Później dołączyli do niego Franz Beckenbauer i Didier Deschamps, ale obu wymienionym zajęło to więcej czasu. W przypadku Zagallo pomiędzy pierwszym piłkarskim a trenerskim trofeum minęło 12 lat. Niemiec czekał lat 16, a Francuz – 20. Kres drugiej – bo pierwsza miała miejsce w 1967 roku i trwała… jeden mecz – przygody selekcjonerskiej Brazylijczyka nastąpił 6 lipca 1974 roku w Monachium.

Brazylia przegrała wówczas w meczu o trzecie miejsce mundialu z Polską. Warto dodać, że od marca 1970 do lipca 1974 roku „Canarinhos” pod wodzą Zagallo rozegrali 50 spotkań. Przegrali zaledwie 4. Towarzysko z Włochami i Szwecją, a także – już na wspomnianym mundialu – z Holandią i z drużyną Kazimierza Górskiego.

Synergia z Parreirą

W latach 70. i 80. poprzedniego stulecia Mario Zagallo prowadził wiele klubów, a także reprezentacje na Bliskim Wschodzie – Kuwejt, Arabię Saudyjską i Zjednoczone Emiraty Arabskie. W 1991 roku wrócił do Brazylii i do federacji, by zająć stanowisko trenera-koordynatora. Selekcjonerem został wówczas Carlos Albero Parreira. Obaj panowie ufali sobie bezgranicznie, a efekt przyszedł w odpowiednim momencie. Brazylia od ponad 20 lat nie potrafiła zdobyć mistrzostwa świata. Pod względem liczby tytułów zrównali się z „Canarinhos” zarówno Włosi, jak i Niemcy i wszystkie reprezentacje miały po 3 triumfy, choć w latach 80. szczególnie Brazylia miała znakomite pokolenie, m.in. z Zico czy Socratesem. Wygrać mundialu jednak się nie udawało. Dlatego też robiono wszystko, by odzyskać tytuł w 1994 roku na boiskach w USA.

I tak się stało. Do dziś bez trudu można odszukać fotografię, jak po meczu Mario Zagallo ściska podopiecznych Parreiry, wiedząc doskonale, że za chwilę będą oni jego podopiecznymi. Było już bowiem ustalone, że trener, który wygrał dla Brazylii mundial po raz czwarty, odchodzi, a reprezentację przejmuje ponownie Mario Zagallo. W 1997 roku, jedyny raz w karierze, trener ten wygrał z Brazylią Copa America, co nigdy wcześniej nie było mu dane. Brazylia była oczywiście głównym faworytem do wygrania mundialu we Francji, ale to jej się nie udało. W 65 meczach przed turniejem pod wodzą Zagallo doznała zaledwie 5 porażek, lecz w finale mundialu 1998, który szerzej opisaliśmy przed tygodniem, stało się to, co się stało. Przed meczem ataku padaczki doznał Ronaldo. Zagallo był przerażony, a kompletnie rozbity zespół przegrał 0:3.

„Gdyby nie my dwaj…”

W 2002 roku, pod wodzą Luisa Felipe Scolariego, Brazylia piąty raz została mistrzem świata. Niedługo potem, w listopadzie 2002 roku, Zagallo po raz ostatni poprowadził drużynę z ławki – w meczu w Koreą Południową. W sumie selekcjonerem „Canarinhos” był w 124 spotkaniach, a bilans ma wręcz niebywały. 89 zwycięstw, 24 remisy i zaledwie 11 porażek, bramki 272:97! Do 2006 roku pracował w związku jako dyrektor sportowy, by następnie przejść na wyraźnie spóźnioną emeryturę.


Czytaj także w kategorii PIŁKA NOŻNA


Dziś Mario Lobo Zagallo liczy sobie niemal 92 lata. Jest najstarszym żyjącym mistrzem świata jako piłkarz i najstarszym jako trener. W sierpniu ub. roku Mario Zagallo trafił do szpitala z powodu infekcji dróg oddechowych. Gdy opuścił klinikę, życzenia szybkiego powrotu do zdrowia życzył mu były kolega z zespołu, a następnie podopieczny, czyli Pele. – Zdrowia każdego dnia, mój przyjacielu – napisał „Król futbolu”. Gdy pod koniec zeszłego roku Pele zmarł, Zagallo pożegnał przyjaciela w swoim stylu. – Cóż, gdyby nie my dwaj Brazylia nie byłaby trzy razy mistrzem świata. Był wybitny. Lepszego nie było i nie będzie – powiedział były piłkarz i trener, który w sierpniu skończy 92 lata.


4
Razy
w finałach mundialu uczestniczył Mario Lobo Zagallo. 2 razy jako piłkarz (1958 i 62) i 2 razy jako trener (1970 i 98). Nikt czegoś podobnego nie dokonał.


Na zdjęciu: Oto jedyni ludzie w dziejach futbolu, którzy mają po 3 tytuły mistrza świata. Mario Zagallo dwa wywalczył jako piłkarz, a jeden jako trener.

Fot. Wikipedia


Pamiętajcie – jesteśmy dla Was w kioskach, marketach, na stacjach benzynowych, ale możecie też wykupić nas w formie elektronicznej. Szukajcie na www.ekiosk.pl i http://egazety.pl.