ME w piłce ręcznej. Kolejna dotkliwa porażka

Żeby nawiązać równorzędną walkę z wicemistrzami świata, trzeba trafiać do siatki, ale biało-czerwoni najwyraźniej o tym zapomnieli. Na ich postawę w ataku żal było patrzeć i o zaszczytach w węgiersko-słowackim turnieju mogą zapomnieć.


Nie ma lepszej recepty na porażkę niż kolejny mecz. Sport zawsze daje kolejną szansę. My na nią czekamy. Zrobimy wszystko, aby spotkanie ze Szwecją wyglądało lepiej pomimo tych trudności, z którymi się mierzymy. Wyjdziemy na boisko z podniesioną głową i będziemy walczyć – zapowiadał po czwartkowej klęsce z Norwegią trener Patryk Rombel.

Wysoką porażkę tłumaczył nowym, czwartym już na Euro zestawem środkowych obrońców i szybkim tempem rozgrywania akcji, z którym jego podopieczni nie byli sobie w stanie poradzić. Miał jednak nadzieję, że 15 godzin wystarczy jego zawodnikom, aby się zregenerować i z wiarą w swoje umiejętności przystąpić do drugiego meczu w fazie zasadniczej.

Gdyby nie Kornecki…

Rywale byli w nieco lepszej sytuacji, bo na odpoczynek mieli 5 godzin więcej, co – jak się okazało w trakcie spotkania – miało spore znaczenie. Choć spokojniejsi od Norwegów Szwedzi nie narzucili zbyt wielkiego tempa, szybko zdołali znaleźć receptę na polską defensywę. Tym razem w jej centralnym miejscu rozpoczął Piotr Chrapkowski, który tylko przez kilka minut stanowił przeszkodę. Starał się go wspierać Dawid Dawydzik, ruchliwi byli Michał Olejniczak, Przemysław Krajewski i Michał Daszek, ale ich zamierzenia szybko zostały rozszyfrowane.

Tylko na początku staraliśmy się toczyć w miarę wyrównaną walkę, a kilka świetnych interwencji zanotował Mateusz Kornecki. To jednak nie wystarczyło na rozkręcających się rywali, którzy w całym meczu tylko raz (!) pozwolili nam doprowadzić do remisu. Gdy w 12 minucie Dawydzik trafił po koźle z 6 metrów (5:6) mogliśmy mieć nadzieję, że Polakom uda się nawiązać walkę, ale w kolejnych 12 minutach (!) zaporą nie do pokonania był Tobias Thulin. 27-latek z TVB Stuttgart bronił jak w trasie, ale trzeba też dodać, że rzuty oddawane przez Polaków były bardzo czytelne.

Zwrócił na to uwagę trener Rombel, apelując w trakcie przerwy na żądanie (5:9 w 21 minucie) o lepsze wykańczanie akcji. Zawodnicy niespecjalnie go posłuchali, a jedynym, który trafił do siatki był Arkadiusz Moryto z karnego.

Niemoc Czuwary

Zatrważające 6 bramek i 12 strat w ataku po premierowej odsłonie nie wróżyło nic dobrego. Lekiem na całe zło miał być Jan Czuwara. Pojawił się na lewym skrzydle i w ciągu 2 minut trzykrotnie stawał przed szansą, ale za każdym razem górą był szwedzki bramkarz. Nic dziwnego, że zawodnik Wardaru Skopje szybko usiadł na ławkę.

Patryk Rombel próbował wszystkiego, by pobudzić naszą ofensywę. Sporo wiatru robił filigranowy jak na szczypiornistę Piotr Jędraszczyk, ale i on szybko został „przeczytany”, choć za dobre chęci można go pochwalić. Gdy w 42 minucie Moryto, który chwilę wcześniej zdobył bramkę z koła (!), z rzutu karnego trafił w poprzeczkę, kamery uchwycił kibica naszej reprezentacji, zawiązującego sobie biało-czerwony szalik na oczy. Nie tylko on odnosił wrażenie, że na grę Polaków nie można było patrzeć.

Druga dotkliwa porażka z zespołem skandynawskim przekreśla nasze nadzieje na półfinał (przed turniejem nikt o nim nie wspominał), ale to jeszcze nie koniec tego turnieju. – W sumie popełniliśmy 18 błędów, co miało znaczący wpływ nasze poczynania – analizował na gorąco trener Rombel. – Z takimi rywalami, jak Norwegia czy Szwecja mogło ich być maksimum 8. Poszukamy przyczyn porażki, ale we znaki dało się zmęczenie.

Czas na Rosję

W niedzielę o 15.30 nasz zespół zmierzy się z Rosjanami (z Sergiejem Kosorotowem i Dmitrijem Żytnikowem z Orlen Wisły Płock), którzy w czwartek wyraźnie ulegli Szwedom, wczoraj napsuli sporo krwi Hiszpanom. Choć do przerwy minimalnie lepsi byli obrońcy tytułu, po zmianie stron role się odwróciły i to nasi wschodni sąsiedzi częściej znajdowali się na prowadzeniu (najwyższe 22:18 w 46 min).

Hiszpanie wyrównali (23:23) na 10 minut przed końcem i od tego momentu rozgorzała wymiana ciosów. Zwycięsko z niej wyszli mistrzowie Europy, którzy ostatniego gola zdobyli w… 55 minucie. Rosjanie walczyli do końca, ale po wszystkich 5 rzutach, w tym po rzucie karnym Igora Soroki, piłka mijała cel.

Można więc założyć, że sportową złość będą chcieli wyładować na biało-czerwonych… – Ta drużyna wygląda rewelacyjnie, ale w końcu musimy się podnieść i grać – dodał nasz selekcjoner.


Polska – Szwecja 18:28 (6:14)

POLSKA: Kornecki, Zembrzycki – Moryto 5/1, Daszek, Olejniczak 1, Dawydzik 2, Chrapkowski, Krajewski 5/1, Sićko 1, Syprzak 3, Przybylski 1, Czuwara, Jędraszczyk, Przytuła, Pietrasik, Pilitowski. Kary: 6 min. Trener Patryk ROMBEL.

SZWECJA: Thulin – Chrintz, Sandell 2, Gottfridsson 3, Bergendahl 2, Wanne 4/3, Persson 3, Mellegard 4, Moeller, Pettersson 4, Claar 1, Lagergren 2, Johansson 3, Wallinius, Carlsbogard. Kary: 4 min. Trener Glen SOLBERG.

Przebieg meczu: 5 min – 1:2, 10 min – 3:5, 15 min – 5:7, 20 min – 5:9, 25 min – 6:10, 30 min – 6:14, 35 min – 7:16, 40 min – 9:20, 45 min – 10:23, 50 min – 13:24, 55 min – 16:25, 60 min – 18:28.


36 RZUTÓW oddali Polacy, ale 4 z nich minęło światło bramki, a 12 padło łupem Tobiasa Thulina (40% skuteczności).


Fot. Norbert Barczyk/PressFocus