Miedź Legnica. Stan przedzawałowy

Wtorkowa wygrana Miedzi Legnica z ŁKS-em była dosyć szczęśliwa.


Przysłowie mówi, że zwycięzców się nie sądzi, ale to wcale nie oznacza, że nie można im wytknąć błędów. Trener „Miedzianki” Jarosław Skrobacz jeżeli w trakcie wtorkowego spotkania z ŁKS-em Łódź nie miał stanu przedzawałowego, to skoki ciśnienia u niego były nieuchronne. Wyprowadzić mogły go zwłaszcza błędy popełnione przez bramkarza oraz – w doliczonym czasie gry – przez kapitana drużyny, Szymona Matuszka.

Pechową interwencję w 65 minucie spotkania miał stoper Wiktor Pleśnierowicz, który po strzale Domingueza niefortunnie odbił futbolówkę pod nogi Michała Trąbki, a ten strzelił wyrównującego gola. W tym momencie piłkarze ŁKS-u grali w dziesiątkę, bo chwilę wcześniej czerwoną kartkę zobaczył Samuel Corral i został usunięty z boiska. „Wielbłąd” był dziełem 19-letniego bramkarza Jędrzeja Grobelnego, który „nastrzelił” Dragoljuba Srnicia i piłka wylądowała w siatce! Była 82 minuta spotkania, a ów kuriozalny gol dawał remis gospodarzom.

W 8. minucie doliczonego czasu gry Szymon Matuszek we własnym polu karnym wdał się w „zapasy” z Tomaszem Nawotką i gdyby arbiter Patryk Gryckiewicz podyktował rzut karny dla łodzian, ich rywale nie mogliby mieć pretensji. Koniec końców legniczanie wywieźli z jaskini lwa komplet punktów dzięki bramkom Kamila Zapolnika i Joana Romana.

– Dużo się działo na boisku, to kolejny taki nasz mecz, który jest na pewno fajny dla kibiców i dobrze się to ogląda – przyznał szkoleniowiec Miedzi, Jarosław Skrobacz.

– Padło dużo bramek, było wiele sytuacji. Jechaliśmy do bardzo dobrej drużyny, która jest faworytem całych rozgrywek, ale przybyliśmy tu z myślą o zwycięstwie. Do przerwy byliśmy bardzo skuteczni pod kątem taktycznym, do bólu realizowaliśmy swoje zadania, które mieliśmy określone przed meczem. Powinniśmy strzelić bramkę na 2:0, w sytuacji, gdy Adrian Purzycki z kilku metrów nie trafił głową w światło bramki.

Pierwsza połowa była w naszym wykonaniu zdyscyplinowana, oddaliśmy troszkę pole gry gospodarzom. Grali to co lubią, ale zbyt wiele klarownych sytuacji nie mieli. W II połowie przespaliśmy moment po czerwonej kartce dla gospodarzy. Chyba w głowach moich podopiecznych pojawiła się myśl, że jest już dobrze i spokojnie. Gospodarze walczyli o bramki, doprowadzali do remisów. My szczęśliwie cały czas wychodziliśmy na prowadzenie. Na pewno dla nas to bardzo ważne punkty, a kolejne zwycięstwo z rzędu sprawiło, że wracaliśmy do domu w bardzo dobrych nastrojach.

Tego samego nie mógł powiedzieć opiekun ŁKS-u, Wojciech Stawowy. Mecz z różnymi fazami, po którym ciężko pozbierać myśli – powiedział. – Pomimo gry w osłabieniu, potrafiliśmy odrobić straty. Zabrakło odpowiedzialności.

Piłkarze pokazali charakter i ambicję, ale zabrakło nam odpowiedzialności w zachowaniu na boisku i w samej grze. Bardzo boli nas ta porażka. Tym bardziej, że ponieśliśmy ją z zespołem, który nie zagrał rewelacyjnie, więcej symulował i grał na czas niż grał w piłkę. Przy stanie 3:3 postawiliśmy na obronę i robiliśmy to do pewnego momentu dobrze. We własnym polu karnym nie może być mowy o zabawie. Nie wiemy na razie, co z Jankiem Sobocińskim i czy zdoła zagrać w sobotę w Niecieczy.

W Łodzi „królem polowania” był Kamil Zapolnik, który dzięki dwóm trafieniom wysforował się na czoło najlepszych snajperów w Fortuna 1 Lidze. Było dużo emocji, na szczęście dla nas z happy endem – stwierdził napastnik Miedzi. – Ale trzeba przyznać, że w końcówce stworzyliśmy sobie te emocje na własne życzenie, bo po czerwonej kartce, a wcześniej przy wyniku 2:0, powinniśmy mecz kontrolować.


Czytaj jeszcze: Jak na huśtawce. Siedem goli w Łodzi?

Wdała się nam trochę niepotrzebna nerwowość, ale po meczu z Termaliką, w którym rollercoaster był dla nas nieszczęśliwy, tym razem zdobyliśmy trzy punkty. Nie chcemy patrzeć na to tak, że teraz będziemy wygrywać już do końca rundy. Wcześniej mieliśmy serię meczów u siebie i każdy doliczał nam punkty w tabeli, a życie to wszystko zweryfikowało i potoczyło nie tak, jak chcieliśmy. Teraz chcemy się skupiać na kolejnym rywalu i tak do tego podchodzimy.

Na pewno bramki dla napastnika są ważne, ale przede wszystkim czuję, że jako drużyna funkcjonujemy dużo lepiej. Wtedy mi o trafienia też jest łatwiej. Mam nadzieję, że taką dyspozycję utrzymamy już do końca roku. Będziemy robić wszystko, żeby tak było.


Na zdjęciu: Joan Roman poszedł w ślady Kamila Zapolnika i to on zadał decydujący cios faworyzowanemu ŁKS-owi.

Fot. Paweł Andrachiewicz/PressFocus