Mój centrostrzał. Czy VARto było?

Byłem wielkim zwolennikiem Video Assistance Referee od pierwszego zastosowania tego systemu. Wierzyłem, iż załatwi wszystkie sporne sprawy i zagłuszy ciągłe żołądkowanie się, że to „sędzia nas skręcił”.


Niedowiarkom i przeciwnikom zadedykowałem (ostatnio bardzo modne słowo, często jednak źle używane) 11. przykazanie: „VAR-u nie podważać!”. Moja wiara w moc tego e-systemu z czasem zaczęła jednak pękać, a runęła w ostatnią niedzielę. Znów okazało się, że tak, jak jestem stary, tak i naiwny…

Pierwsze El Clasico z udziałem Roberta Lewandowskiego. W drugiej połowie, gdy już było 2:0 dla Realu, nasz kapitan został dosłownie staranowany przez dwóch (!) rywali w ich „szesnastce”. Sędzia tylko skrzyżował ręce, a potem je rozłożył, co wiadomo oznacza: „nic nie było!”. Pomyślałem nawet wtedy, że w Hiszpanii nie ma VAR-u, bo powtórka tego wydarzenia była – z pewnym poślizgiem – jedynie klasycznie telewizyjna, a i tak upewniła mnie, że zatrzymanie Polaka było zdecydowanie niezgodne z przepisami, co musiało skutkować rzutem karnym.

A że w Hiszpanii jednak stosują VAR, przekonałem się bardzo szybko, gdy wielokrotnie, z kilku kamer, wolno i szybko, do przodu i do tyłu pokazywano „stempel” defensora Barcy na stopie jednego z „Królewskich”. Szkoda było tracić czas na tak ewidentny faul i niepodważalną „jedenastkę”. W tym momencie mecz został rozstrzygnięty i co z tego, że potem internet dymił, iż „Barca została okradziona!”, skoro w kodeksie futbolowym nie ma na to paragrafu.

Po Gran Derbi łatwo przeniosłem się do Zabrza i upewniłem się, że najbardziej nawet precyzyjny system elektroniczny jest bezradny wobec… człowieka. Bo przecież to człowiek, a właściwie trzech ludzi zadecydowało, żeby po starciu zabrzanina z poznaniakiem wskazać na „wapno” przeciw Górnikowi. Jednak nie od razu – znów potrzebna była kilkuminutowa sesja, podczas której oprócz ostrej z obu (!) stron walki o dobrą pozycję żadnego faulu nie zauważyłem. Żeby było jeszcze bardziej ciekawie, to wcześniej, na prawie takiej samej liczbie powtórek, nie zauważyłem faulu na Lukasie Podolskim, po którym karnego mieli zabrzanie.

Nie chcę nawet myśleć, że sędziowie chcieli błąd naprawiać błędem! Nie wykluczam jednak że „varobus” zauważył coś więcej niż moje oko na szkiełku telewizyjnego ekranu, ale jeśli nawet decyzje podjęte po dogłębnych wideoanalizach wzbudzają kontrowersje, to coś tu nie gra. Nie może przecież być tak, że w podobnych sytuacjach raz się karnego dyktuje, a innym razem nie, a na przykład 2-centymetrowy (tak!) spalony odgwizduje się zawsze.

Trochę więc zwątpiłem, ale z VAR-u nigdy bym nie zrezygnował. W sprawie spalonego trzeba unowocześnić przepisy – co się zresztą już czyni – by nie decydowały zbyt drobne szczegóły, a co do fauli, to można sięgnąć po królową nauk – matematykę! Niedawno usłyszałem o liczbowej analizie prawdopodobieństwa zdobycia gola. Szczegółowych zasad tego zjawiska poznawać już nie chcę, ale jakiś ogląd daje mi informacja, że drużyna „purpurowych” zdobyła jednego gola, a możliwości miała na 2,304 bramki.

Taka proporcja to normalne, ale bywa też tak, że „seledynowi” wygrali 1:0, a szans na gola mieli 0,722, bo bramka była… samobójcza. Jeśli więc komputer otrzyma stosowne dane, jakieś algorytmy czy inne cechy i mantysy, to na podstawie obrazu w ułamkach sekund określi prawdopodobieństwo faulu. Jeśli prawdopodobieństwo przekroczy 50%, sędzia bez straty czasu na konsultacje i sprint do monitora podyktuje „jedenastkę”.

I tu już jest prosta droga do wyeliminowania najsłabszego ogniwa, jakim w sędziowaniu jest człowiek, bo zadecyduje zimna elektronika, jednakże jeszcze długo arbitrzy nie zejdą z muraw, bo w wykazie boiskowych przewin są jeszcze zagrania rękami, a tu istnieje taka dowolność interpretacji, że nawet wyższa matematyka byłaby bezradna…


Na zdjęciu: Elektronika – najprostsza droga do wyeliminowania najsłabszego ogniwa, jakim w sędziowaniu jest człowiek?

Fot. PressFocus