Mucha nie siada. Ten Głos, czyli drugie życie Pana Czaszki

„Diagonalne podanie” nie dawało mi żyć, aż w końcu sięgnąłem do słownika. No, niby można prościej – zagranie mogłoby być wszak przekątne, krzyżowe lub poprzeczne. Ale niech będzie – bo przyjęło się jako znak firmowy komentatora Andrzeja Strejlaua.

Mamy zatem ciąg dalszy: „Piękny manewr! Na najbliższym rondzie wybierz zjazd diagonalny! Skręć w prawo, skręć w lewo! Nieee, tak się nie robi!” – w ten oto sposób, charakterystycznym chropawym głosem, użytym w nawigacji samochodowej, były selekcjoner reklamuje swoją autobiografię, spisaną przez Jerzego Chromika. Pomysł na promocję świeży, zabawny, oparty na tym, kim „Pan Czaszka” dziś jest.

A kim jest? Ekspertem? Komentatorem? Tłumaczem taktycznych zawiłości piłkarskich drużyn? Zapewne nowym idolem mediów społecznościowych i guru dla – oszołomionych kulturą osobistą pana Andrzeja – niektórych kolegów po piórze i mikrofonie. „Łał, brawo, jakież to wspaniałe, mądre i przenikliwe” – niczego nie ujmując erudycji i klasie mistrza, odnoszę wrażenie, że co by nie padło z jego ust, przez aklamację zostaje uznane za objawienie. Och! i ach! tylko dlatego, że wypowiedział je lubiany mędrzec o niepowtarzalnym Głosie.

Jak wszyscy, z podziwem i zazdrością chylę czoła przed żywotnością i energią człowieka, który w tak pięknym wieku – za rok z okładem stuknie ósma dycha! – nadąża za światem, z jednego studia telewizyjnego przelatuje do drugiego, ze stadionu na stadion i na dodatek używa współczesnych środków masowej komunikacji jakby były co najmniej jego rówieśnikiem.

Ale wystarczy wejść na Twittera i poczytać. No szału nie ma. Kilka trafnych, acz nie odkrywczych spostrzeżeń, trochę banału, sporo dydaktyki rodem z zeszytów szkolnych. Nie kupuję tego. Nie ma Głosu, czar pryska.

Przed laty Andrzej Strejlau spełnił się doskonale w roli przybocznego Kazimierza „Wielkiego” Górskiego, jako przeciwwaga dla nadpobudliwego pyskacza Jacka Gmocha. Słowem – bohater drugiego planu. Podpowiadacz. Gdy wyszedł na plan pierwszy – był już kłopot. Z Legią tylko Puchar Polski, dorobek pracy w Islandii, Belgii i Chinach – jedno wicemistrzostwo, w Azji. Trzy rundy eliminacji mistrzostw Europy i świata z reprezentacją – zero awansu. Złośliwi twierdzą, że jego największy sukces to 1:0 z San Marino po golu ręką Jana Furtoka. „Strejlau, ale nie trafiau”.

Ale nie bądźmy złośliwi. Bo ilu w ogóle mieliśmy w polskim futbolu trenerów wybitnych? Górski – wiadomo, Piechniczek – owszem. Gmoch – już autoreklamiarz. Kto jeszcze? Nawałka? Zdeklasował się w tydzień. Inni współcześni? Gdzie są i kim są dziś nie tak dawni młodzi-ambitni: Skorża, Probierz, Fornalik, Brzęczek, Magiera? Każdy z nich przy tablicy obleje.

Kilku kolejnych znów się zapowiada (Stokowiec, Mamrot, Papszun…), ale obawiam się, że po krótkim wzlocie krajowa rzeczywistość, ich też ściągnie w dół, co finalnie i dobitnie zawsze obnaży rywalizacja na arenie międzynarodowej. Ta szkoleniowa dewaluacja obiecujących nazwisk to zresztą jeden z wielu depresyjnych elementów futbolowej rzeczywistości nad Wisłą.

Ale żeby było jasne – widać średnio udany trener może być mądrym, przenikliwym i słuchanym komentatorem, czego dowód dają Andrzej Strejlau czy nowa gwiazda okienka, Robert Podoliński. A teraz przed przewodniczącym Klubu Seniora PZPN otworzyły się jeszcze jedne drzwi – może będzie Głosem, który podpowie nam, gdzie skręcić na stadion w Szczebrzeszynie. I dobrze, i sto lat!

 

Na zdjęciu: Andrzej Strejlau to barwna i ważna postać w polskiej piłce nożnej.