Nie ma czasu na świętowanie

Cracovia po pucharowym zwycięstwie z Legią w Krakowie od razu zabrała się za przygotowania do ligowego rewanżu w Warszawie


We wtorek pod Wawelem radość z pokonania Legii w półfinale Pucharu Polski od razu przerodziła się w mobilizację przed sobotnim rewanżem w Warszawie.

Na boisku lidera ekstraklasy stawką będą ligowe punkty, których Cracovia potrzebuje, żeby z piątej pozycji w tabeli zaatakować miejsca na podium, zajmowane przez Piasta i Lecha, do których „Pasy” tracą 5 punktów. A ponieważ podopieczni Michała Probierza po spotkaniu w stolicy mają jeszcze w terminarzu potyczkę z „Kolejorzem” u siebie i wyjazd do Gliwic, to nic dziwnego, że na finiszu sezonu interesuje ich tylko komplet punktów.

– Pewność siebie wróciła – mówi Michał Probierz. – Potrzebowaliśmy tego i to jest bardzo ważne. Fizycznie też czujemy się mocni i to jest także istotne. Zdajemy sobie sprawę, że Legia praktycznie jest już mistrzem, ale jedziemy do Warszawy ze świadomością, że skoro od początku meczu, który jeszcze świeżo mamy w pamięci, byliśmy zespołem dominującym, to jadąc do Warszawy możemy planować walkę o punkty.

W tabeli chcemy walczyć o jak najwyższe miejsce i jesteśmy gotowi do boju. Z jednej strony mamy świadomość, że przegraliśmy walkę o mistrzostwo Polski, ale z drugiej strony wiemy też, że zadecydowały o tym mecze nie z czołówką tylko z ostatnim w tabeli ŁKS-em, z którym dwa razy przegraliśmy.

Uważam więc, że z Legią powinniśmy zagrać bardzo ciekawy mecz, w którym gospodarze będą się chcieli zrewanżować za dopiero co poniesioną porażkę, a nam nie pozostaje nic innego jak tylko dobrze się przeciwstawić.

Komplementy dla Wdowiaka

Nieskoro do indywidualnych pochwał trener Cracovii tym razem zrobił wyjątek, komplementując zdobywcę dwóch bramek Mateusza Wdowiaka, choć na początek zwrócił uwagę na dobrą grę całego zespołu.

– Nawet gdy był taki moment, że niepotrzebnie daliśmy się zepchnąć do głębokiej defensywy to jako zespół pokazaliśmy determinację – zaznaczył Michał Probierz.

– Potrafiliśmy utrzymać się przy piłce i nie stracić gola – co jest najważniejsze, a kontrakt Mateusza Wdowiaka, który wykorzystał to co jest jego atutem czyli szybkość, pozwolił nam postawić kropkę nad „i”. Zachował się fenomenalnie, bo i popatrzył, i przymierzył.


Czytaj jeszcze: Historyczny wieczór „Pasów”


Cenię Mateusza i wcale go nie skreśliłem, jak niektórzy myśleli. Jako trener chciałem żeby zawodnik realizował to czego od niego wymagam dla dobra drużyny i jego rozwoju. We wtorek mogłem mu tylko bić brawo i przyznać, że zrobił dobry krok i życzę sobie, jemu i zespołowi, żeby utrzymał formę do końca sezonu, a nawet robił postępy, bo to jest nam wszystkim bardzo potrzebne.

Chwała jemu i całemu zespołowi, który pierwszy raz w tak długiej historii klubu doszedł do finału Pucharu Polski, ale nie myślimy o świętowaniu, bo chcemy iść za ciosem. Co prawda dwa nieudane tygodnie wstrząsnęły nami, ale ten sezon jeszcze trwa i może się zakończyć pierwszym w historii klubu zdobyciem Pucharu Polski i pierwszym po prawie 70 latach miejsce na podium mistrzostw Polski. Jest więc o co grać.

Helik wyrósł na napastnika

Na szczególne słowa pochwały zasłużył także Michał Helik, który najpierw zanotował asystę przy pierwszym golu Mateusza Wdowiaka, a po chwili strzelił gola i podwyższył prowadzenie Cracovii na 2:0. Razem z drugim stoperem Davidem Jablonskym byli niezwykle groźni w polu karnym Legii.

– Staram się jak mogę pomagać drużynie także w ofensywie – wyjaśnił Micha Helik. – Cieszę się, że przyniosło to skutek i do „zera z tyłu” dopisaliśmy trzecie z rzędu zwycięstwo. Dobra passa trwa, ale żeby mówić o zadowoleniu trzeba ją utrzymać do końca sezonu. Do tego będziemy dążyli.

Przed nami jeszcze w sumie cztery mecze, w których komplet zwycięstw może nas jeszcze doprowadzić do radości. To, że od razu gramy z Legią, tym razem o ligowe punkty, nie ma większego znaczenia. Rywal nas lepiej poznał, ale my też lepiej poznaliśmy rywala. Nie będzie to miało większego wpływu na mecz, bo warunki będą takie same dla obydwu drużyn. Fajnie, że wywalczyliśmy finał, ale nie ma jeszcze czego świętować, to co najważniejsze ciągle przed nami.

Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus