Nowa jakość futbolowej dyplomacji

Wspólna konferencja Zbigniewa Bońka i Adama Nawałki, wzajemne komplementy, męski uścisk dłoni i przyjacielski „miś”; wszystko z uśmiechem, ale i cieniem żalu w głosie – w takich okolicznościach we wtorkowe południe piłkarska Polska dowiedziała się o rozstaniu z selekcjonerem biało-czerwonych. W zasadzie normalność, a przecież rzadko (a właściwie wcale…) rozstania z trenerami kadry odbywały się w takich właśnie okolicznościach. Nawet w XXI wieku owe pożegnania przybierały bardzo różną – niejednokrotnie kuriozalną – formę. Wspomniany Boniek w tym czasie stawał zresztą po obu stronach barykady; historia zatoczyła w ten sposób piękne koło…

List nieuwzględniony

U progu tego stulecia Jerzy Engel i jego podopieczni przełamali wreszcie – nomen omen… – „klątwę Bońka”, czyli słowa wygłoszone przezeń po odpadnięciu Polaków z mundialu w Meksyku’86 („Wszystkim się w głowach poprzewracało. Już sam awans do mistrzostw jest wielkim sukcesem i że jeszcze zatęsknimy za polskimi awansami”). Z Korei Południowej wracali jednak już po trzech meczach, już po drugim tracąc szansę wyjścia z grupy. Selekcjoner miał co prawda ważny kontrakt, ale z klauzulą umożliwiającą jego rozwiązanie na określonych warunkach. I prezydium Zarządu PZPN bardzo szybko – 21 czerwca, jeszcze w trakcie trwania mundialu – z tej opcji skorzystało. Prezydium, a właściwie… personalnie Michał Listkiewicz, opierając się na opiniach Wydziału Szkolenia i Rady Trenerów (dla selekcjonera negatywnych). Boniek, ówczesny wiceprezes związku, od samej decyzji się dystansował. Dosłownie: w przeddzień obrad tego gremium wyleciał do Włoch, zostawiając jedynie pisemny przekaz dla decydentów. „Napisałem, że popełnione zostały błędy, ale one zawsze mogą się przytrafić. (…) Można (…) w tym samym składzie personalnym powalczyć dalej” – mówił w rozmowie ze „Sportem”. Prezes Listkiewicz – jako się rzekło – tej sugestii pod uwagę nie wziął, i na zaimprowizowanej konferencji prasowej (bez udziału Jerzego Engela) poinformowali o dymisji selekcjonera.

Telefon i faks

Następcą Engela został… Zbigniew Boniek! Bardzo szybko jednak okazało się, że przeliczył się ze swymi trenerskimi umiejętnościami i możliwościami. Niespełna pięć miesięcy jego nazwisku towarzyszył tytuł „selekcjoner”. Kiedy 20 listopada 2002 przegraliśmy towarzyski mecz z Duńczykami (wcześniej w eliminacjach ME ulegając u siebie Łotwie!), obecny sternik związku zniknął z przestrzeni publicznej na blisko dwa tygodnie. A gdy już wszystko dogłębnie przemyślał, nie zostawił swemu pracodawcy żadnego wyboru. Najpierw zatelefonował do siedziby związku, do Michała Listkiewicza, informując o złożeniu rezygnacji. I zaraz potem poparł to faksem, wysłanym do Warszawy. „Rezygnuję z funkcji selekcjonera” – napisał krótko. Nie było konferencji, nie było podziękowań. Ani choćby wyjaśnienia powodów tej decyzji. Do dziś zresztą ich nie znamy…

Rezygnacja… utajniona

Po „Zibim” kadra trafiła w ręce jego boiskowego kolegi, Pawła Janasa. Na Euro 2004 nie pojechaliśmy, ale na mundial 2006 – i owszem, awansując nań w niezłym stylu. Oczekiwania były wielkie: raz po długiej nieobecności w finałach można się było potknąć; drugi raz – broń Boże. A jednak powtórzył się scenariusz sprzed czterech lat; już po dwóch meczach mieliśmy turniej z głowy. „Po meczu z Niemcami poszedłem do prezesów Listkiewicza i Apostela i powiedziałem im, że odchodzę” – opowiadał niedawno na łamach serwisu sport.pl o wydarzeniach sprzed 12 lat „Janosik”. Został jednak poproszony, by na kolejnych konferencjach prasowych nie ogłaszać tego publicznie. Związkowi włodarze „mydlili oczy” opinii publicznej, informując o „oczekiwaniu na raport selekcjonera”. On sam stawił się 11 lipca – a więc parę tygodni po owym nieformalnym złożeniu dymisji – na posiedzeniu Zarządu PZPN w hotelu Sheraton. I wyszedł stamtąd już bez pracy, choć sama formuła rozstania brzmiała dość dziwnie: „Zarząd nie przyjął rezygnacji trenera, tylko podziękował mu za dotychczasową współpracę”. – To ja, po konsultacji, podjąłem decyzję, że nie będziemy kontynuować współpracy z Pawłem Janasem – Michał Listkiewicz znów stawał sam przed kamerami i mikrofonami. Choć… tu należy się poprawka: towarzyszył mu nowy selekcjoner biało-czerwonych. Wspomniany czas pomiędzy złożeniem przez „Janosika” rezygnacji a oficjalnym ogłoszeniem „rozwodu” potrzebny był bowiem prezesowi związku na „dogadanie” warunków kontraktu z nowym opiekunem reprezentacji, Leo Beenhakkerem. I to on – a nie odchodzący trener – był głównym bohaterem tego dnia. „Janas zrobił swoje, Janas może odejść” – takie wrażenie odnosiło się z owego teatrzyku, jaki rozegrał się 11 lipca 2006.

Przed kamerami i w cieniu ciężarówki

Holender wszedł w polski futbol spektakularnie – pogadankami o „drewnianych domkach” i „jasnej stronie mocy”. Od strony sportowej zaś – awansem (pierwszym w historii polskiej „kopanej”) do finałów Euro. Zdziałał w nich jeszcze mniej, niż jego dwaj poprzednicy na mundialach, a czary goryczy dopełniły nieudane eliminacje do MŚ 2010 w RPA. Rozstanie też nastąpiło w sposób niezwykle spektakularny; zawarło się w słowach „Cała Polska widziała…”, którym półtorej dekady wcześniej Ryszard Kulesza napiętnował sportowe oszustwo na finiszu ekstraklasy. Tym razem „Cała Polska widziała…” kompromitację polskiej kadry w wyjazdowym meczu eliminacyjnym ze Słowenią. Przegraliśmy 0:3, a zdenerwowany Grzegorz Lato ledwie kilka minut po końcowym gwizdku zakomunikował… na antenie stacji nSport, że był to „ostatni mecz Leo Beenhakkera”. – Tak naprawdę miałem powiedzieć przed kamerami, że decyzję podejmę w najbliższy wtorek, po spotkaniu z trenerem – kajał się dzień później na Okęciu nowy prezes PZPN-u. Swoją drogą na to spotkanie zaprosił „Bossa” poprzedniego wieczoru, w… cieniu półciężarówki na stadionie w Mariborze, bezpośrednio po owej wypowiedzi do kamer. – To kwestia szacunku i… wykształcenia. Takie rzeczy powinno się mówić najpierw samemu zainteresowanemu – miał wówczas skomentować wypowiedź Laty sam Beenhakker, rozgoryczony faktem, że wspomniane słowa sternika związku popłynęły w Polskę via telewizyjne łącza.

Nawet na zjazdowej sali Grzegorza Latę i Leo Beenhakkera dzieliła niewidzialna ściana…
Fot. Włodzimierz Sierakowski/400mm.pl

– Niczego to jednak nie zmienia: decyzja o rozstaniu z Beenhakkerem jest nieodwołalna – odpowiadał Lato na lotnisku, po powrocie z Bałkanów. W holenderskim szkoleniowcu cała sytuacja „siedziała” jednak długo; na wspomniane spotkanie się nie stawił, w publicznych wypowiedziach (np. dla jednej ze stacji radiowych) sugerował, że – zwalniając go przed kamerami – jego pracodawca był „pod wpływem”, a samo ustalenie ostatecznych warunków „rozwodu” nastąpiło… drogą mailową.. Nie ma wątpliwości, że do dziś okoliczności rozstania PZPN-u z „Bossem” – z obu stron – pozostają „niedoścignionym wzorem” braku taktu i dyplomacji!

Samotność za konferencyjnym stołem

Potem było już spokojniej, choć w każdym przypadku oficjalne ogłoszenie rozstania z selekcjonerem wciąż odbywało się bez jego obecności. Po meczu z Czechami, wieńczącym nasz udział w finałach ME 2012 (nie wyszliśmy z grupy), pierwszy o końcu pracy z kadrą powiedział sam trener biało-czerwonych. – Miałem umowę do Euro. Kontrakt się kończy, tak byłem umówiony z prezesem PZPN-u na słowo – wyjaśniał Franciszek Smuda. Trzy dni później potwierdził to Grzegorz Lato. – Krótko przed przyjściem do państwa spotkałem się z selekcjonerem – komunikował na konferencji, ale nie wyjaśniał, czy w ogóle był pomysł zaproszenia Smudy na ów prasowy briefing. Zadeklarował, że jeszcze przez dwa miesiące – do formalnego końca kontraktu – związek wypłacać będzie trenerowi pensję. I… właściwie tyle.

A potem przyszedł Waldemar Fornalik na stanowisko selekcjonera, i Zbigniew Boniek na fotel prezesa. Ich wzajemne stosunki przypominały – przywołując niegdysiejsze polityczne konotacje – „chropowatą męską przyjaźń”. I taki też był koniec przygody trenera z kadrą. – Spotkałem się z nim w samo południe, podziękowałem za współpracę. Zaprosiłem też na tę konferencję, ale powiedział, że nie chce z nikim rozmawiać – wyjaśniał szef PZPN zza konferencyjnego stołu, przy którym zasiadał samotnie. Nie było więc uścisku ręki i wspólnej fotografii dwóch byłych selekcjonerów…

* * *

Wtorkowa konferencja Bońka i Nawałki wprowadziła nową jakość w proces wymiany na trenerskim stołku reprezentacji. Godne pochwały w epoce, w której nawet faks czy mail to już przeżytek, a prezydent supermocarstwa politykę zagraniczną uprawia na portalach społecznościowych…