Stolica nieudolności

Legia Warszawa – Austria Wiedeń. W Warszawie na pewno nie spodziewali się, że Austria okaże się aż tak twardym orzechem do zgryzienia i wywiezie z Polski zwycięstwo.


Okazało się, że Legia nie jest taka, jak Lech. W zeszłym sezonie poznaniacy mierzyli się z Austrią w Polsce i rozbili ją 4:1. Wiedeńczycy fatalnie radzili sobie w pucharach na wyjeździe, zresztą nawet w tym sezonie mieli „nerwówkę” na terenie bośniackiej Banja Luki. Mimo tego w Warszawie to właśnie Austriacy byli stroną znacznie konkretniejszą i boleśnie punktowali błędy, które sami prowokowali sobie legioniści.

Karny na Wszołku

Katem „wojskowych” został Muharem Husković. Już w 11 minucie z wielką łatwością umieścił piłkę w siatce, kiedy gospodarze zanotowali idiotyczną stratę podczas wyprowadzenia piłki. Na konia Juergena Elitima wrzucił Kacper Tobiasz, ten podał futbolówkę rywalom, którzy szybko to wykorzystali. Natomiast w 56 minucie Manuel Polster z łatwością wykonał dośrodkowanie z lewej strony. Paweł Wszołek był „najniżej” ustawionym warszawiakiem, a wszyscy środkowi obrońcy zaspali, w efekcie czego Husković z łatwością zdobył swoją drugą bramkę. Wyglądało to bardzo źle.

Nie chodziło nawet o to, że Legii brakowało jakości. Brakowało jej dokładności i odpowiedniej decyzyjności. „Wojskowi” byli chaotyczni, dawali się „pressować”, sami tracili piłkę w sposób wręcz juniorski (nie tylko przy golu na 0:1). Jedynym pozytywem był tak naprawdę Wszołek. W 5 minucie zagroził Austrii zdecydowanym wbiegnięciem z prawej strony, a w 33 minucie miał „stuprocentówkę”, lecz trafił wprost w wiedeńskiego golkipera. Co więcej, jeszcze przed przerwą wydawało się, że wahadłowy Legii był faulowany w polu karnym przyjezdnych, ale gwizdek sędziego milczał. Trzeba przyznać, że taka decyzja raczej była błędna.


Czytaj także:


Pluć sobie w brodę

Zirytowany przebiegiem spotkania mógł być Tomas Pekhart. Napastnikowi rodem z Czech piłka ewidentnie nie „siedziała” na nodze, co widać było szczególnie w 59 minucie, kiedy zmarnował rewelacyjną sytuację na gola kontaktowego. Powiewem optymizmu dla warszawiaków było wejście na boisko Ernesta Muciego. 22-letni Albańczyk rozruszał drugą linię zespołu, która przez większość czasu kulała i zaczął sprawdzać strzegącego wiedeńskiej bramki Christiana Fruechtla uderzeniami z dystansu. Były golkiper Bayernu Monachium musiał się nieźle naciągać, ale w 89 minucie nie miał już żadnych szans, gdy Muci – po centrze Makany Baku – głową umieścił futbolówkę w siatce. Zrobiło się 1:2, a Austria… mogła pluć sobie w brodę.

Dosłownie chwilę wcześniej „setkę” zmarnował bowiem stający oko w oko z Tobiaszem (po kolejnej głupiej stracie legionistów) Silva Kani. „Wojskowi” mieli w tej sytuacji furę szczęścia, bo trzeba przyznać wprost, że to powinno być 3:0, co tylko zwieńczyłoby nieporadność Legii prezentowaną przez większość spotkania. Przegrana 1:2 na pewno chluby warszawiakom nie przyniosła, ale sprawa awansu wciąż pozostaje otwarta. We Wiedniu wicemistrzowie Polski muszą jednak zaprezentować się o wiele lepiej – i przede wszystkim dojrzalej.


Legia Warszawa – Austria Wiedeń 1:2 (0:1)

0:1 – Husković, 11 min, 0:2 – Husković, 56 min (głową), 1:2 – Muci, 87 min (głową).

LEGIA: Tobiasz – Pankov (37. Jędrzejczyk), Augustyniak, Ribeiro – Wszołek, Slisz (60. Muci), Elitim (73. Celhaka), Kun (73. Baku) – Josue, Pekhart, Gual (60. Rosołek). Trener Kosta RUNJAIĆ.

AUSTRIA: Fruechtl – Ranftl, Plavotić (6. Handl), Galvao, Martins, Potzmann (46. Polster) – Braunoeder, Holland, Gruber (67. Fischer), Fitz (89. Guenouche) – Husković (67. Kani). Trener Michael WIMMER.

Sędziował Pierre Gaillouste (Francja). Żółte kartki: Pekhart – Potzmann, Ranftl.


Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus