Niedosyt pozostaje

Po meczu Raków – Aris. Mistrzowie Polski mogą pluć sobie w brodę. Zamiast lecieć na Cypr z dwiema bramkami zapasu, trafią tam jedynie z niewielkim marginesem błędu.


Gdy zegar na stadionie Rakowa powoli wskazywał 89 minutę, atmosfera na trybunach była przepełniona radością. Częstochowianie w końcu wykonali kolejny krok w stronę Ligi Mistrzów, a mecz wyjazdowy z Arisem wydawał się jedynie formalnością, patrząc na formę rywala. Tymczasem trafienie Mihlaliego Mayabelego, bardzo ładne zresztą, ostudziło ekscytację, a wręcz mogło zdenerwować wielu.

Ledwie jeden strzał

– Cieszy nas zwycięstwo, jednak smakuje zupełnie inaczej przez straconego gola pod koniec spotkania. W dodatku był to praktycznie pierwszy strzał rywali. Atmosfera w szatni była 50 na 50. Prowadziliśmy dwiema bramkami, później była okazja na trzecią. Zamiast tego mamy jedną. Mamy jednak przewagę. Jedziemy na wyjazdowy mecz, by jej bronić – powiedział po meczu Zoran Arsenić, kapitan Rakowa. Chorwat mógł być wściekły, zresztą jak cały zespół.

Mistrzowie Polski zagrali dobre, mądre spotkanie. Aris na boisku miał przewagę jedynie w posiadaniu piłki. Nic jednak nie potrafił z nią zrobić. Częstochowianie skutecznie się bronili. Szybko strzelili gola, po przerwie dołożyli kolejnego. Chcieli wypunktować ekipę z Limassol, jednak dostali „gonga” w samej końcówce.

– Zagraliśmy dzisiaj dobry mecz. Zarówno w pierwszej, jak i w drugiej połowie byliśmy w moim odczuciu zespołem, który kontrolował grę. Może przeciwnik był częściej przy piłce, ale nic z tego nie wynikało. Czujemy sportową złość z powodu straconej bramki. To dobrze świadczy o drużynie. Musimy tę złość zabrać na Cypr. Tam się wszystko rozstrzygnie. Na razie nie ma co klepać się po plecach z powodu zwycięstwa, bo piłka jeszcze jest w grze – komentował spotkanie Dawid Szwarga.

Zacznijcie strzelać!

Nie można jednak przejść obojętnie wobec sytuacji kreowanych przez mistrza Polski. Gdyby zespół trenera Szwargi „tylko” uderzał na bramkę zamiast w dogodnych sytuacjach bawić się w polu karnym rywala i podawać między sobą, to zapewne częstochowianie wygraliby wyżej. To element widoczny jeszcze za czasów Marka Papszuna, którego nie zmienił aktualny trener czerwono-niebieskich.

Żal jest tym większy, że w końcówce doskonałą okazję miał Ben Lederman, który mógł zamknąć mecz i wysłać Aris do domu ze zdecydowanie większą stratą. Trudno przewidywać, ale było niskie prawdopodobieństwo tego, że Cypryjczycy podniosą się po trzecim „ciosie”.

W pierwszej połowie Raków także mógł dopisać do swojej listy co najmniej jedną bramkę więcej. Teraz może nie tyle co rozpaczać, co faktycznie wyciągnąć wnioski. Czasami pazerność w polu karnym przeciwnika nie jest najgorszym możliwym rozwiązaniem. Między innymi ona zapewniła Arisowi gola. Mayambela mógł podawać, jednak wolał uderzyć sprzed pola karnego, co wyszło jego drużynie na dobre.

Dostali tlenu

Aris z Częstochowy wraca z przeciętnym wynikiem, jednak dodając do tego wszelkie okoliczności – może być całkiem zadowolony. Nie chodzi jedynie o sam przebieg meczu, ale o dzień go poprzedzający. Cypryjczycy kilka razy byli zatrzymywani na Łotwie, gdzie trenowali przed meczem z Rakowem (liga cypryjska rusza dopiero 19 sierpnia). Wszystko z powodu pogody. Podopieczni Aleksieja Szpilewskiego nie mieli więc okazji, by odbyć choć jeden trening na boisku częstochowian.

Mimo to zdołali wyjść na murawę i zdobyć gola. Ten może okazać się kluczowy. – To była bardzo ważna bramka w kontekście meczu rewanżowego. Daje nam ona nie tylko nadzieję, ale pokazuje nasze możliwości. Jedna bramka to jest nic, szczególnie patrząc na nasze możliwości w ofensywie – powiedział po meczu Daniel Sikorski, niegdyś zawodnik polskich klubów, obecnie dyrektor sportowy Arisu.

Krok bliżej

Niezależnie jednak od końcówki – Raków wykonał kolejny krok w stronę Ligi Mistrzów. Częstochowianie zdołali wygrać spotkanie i jadą na Cypr z przewagą. Mecz z Karabachem udowodnił, że mistrz Polski potrafi zagrać spokojnie i konkretnie, w sposób przemyślany i dostosowany do rywala. Musi jednak za wszelką cenę wystrzegać się takich błędów, jak ten z Arisem.


Czytaj także:


Jeżeli ta sztuka im się uda, to w kolejnym tygodniu ruszą do bezpośredniej rywalizacji o Ligę Mistrzów. Jest to już dość daleki wybieg w przyszłość, jednak wtorkowy pojedynek pokazał, że częstochowian stać na awans do IV rundy. Na ich nieszczęście na razie trudno wskazać potencjalnego rywala. W końcu w meczu w Kopenhadze padł bezbramkowy remis. Teraz jednak Rakowowi nie w głowie Liga Mistrzów. W piątek czeka ich w końcu trudny mecz w Gliwicach. To będzie obecnie najważniejsze spotkanie dla sztabu szkoleniowego Rakowa, choć rywalizacja na Cyprze także takową będzie.


Czy wiesz, że…

Raków Częstochowa na swoim stadionie „wykręcił” niebywałe wręcz statystyki w europejskich pucharach. Licząc tylko spotkania przy Limanowskiego to mistrz Polski wygrał wszystkie sześć rywalizacji. Dodając do tego rywalizacje w Bielsku-Białej Raków wygrał 7 meczów, a dwa zremisował. Nie zaznał smaku porażki jako gospodarz spotkania.


Na zdjęciu: Po meczu Raków Częstochowa – Aris Limassol można czuć niedosyt.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus