Raków wygrał, ale mogło być piękniej…

Raków Częstochowa – Aris Limassol. Podopieczni Dawida Szwargi na Cypr udadzą się z niewielką zaliczką.


Po meczach z Florą Talinn i Karabachem Agdam nadszedł czas na pierwsze starcie Raków Częstochowa – Aris Limassol. Jeżeli ktoś spodziewał się, że mecz z Arisem przy Limanowskiego będzie jedynie formalnością, a mistrz Polski gładko pokona rywala, to zdecydowanie się pomylił. Pierwsze minuty były szarpane. Obie strony były nerwowe. Szybciej z tego początkowego amoku wyszli gospodarze. Świetne przejęcie zaliczył Fran Tudor. Chorwat ruszył prawą flanką. Podanie po ziemi chciał przeciąć Fabian Piasecki, jednak zamiast w piłkę trafił w bramkarza Arisu. Więcej precyzji pokazał Władysław Koczerhin. Ukraiński pomocnik trafił do siatki i wyprowadził Raków na prowadzenie.

Trafienie częstochowian obudziło podopiecznych Aleksieja Szpilewskiego. Białoruski szkoleniowiec, nie tak dawno łączony z Rakowem, mógł być nawet zadowolony z postawy swoich graczy. Ekipa z Limassol ruszyła do ataku. Zaczęła kreować sytuacje pod polem karnym Rakowa. Sęk w tym, że była nieskuteczna. A trzeba przyznać, że próbowała nawet uderzenia „nożycami”. Vladan Kovacević i defensywa Rakowa była jednak na miejscu.

W pewnym momencie tempo meczu spadło, podobnie jak temperatura na stadionie mistrza Polski. Trudno było doszukać się ciekawych sytuacji strzeleckich po obu stronach, a nawet celnych podań. Sam Marcin Cebula mógł kilka razy obsłużyć swoich kolegów, jednak zamiast do nich kierował piłkę pod nogi rywala. Mimo to częstochowianie nie dopuszczali rywali pod okolice swojej „szesnastki”. W dodatku prowadzili, więc wszystko układało się po myśli Dawida Szwargi i jego zespołu. W końcu na przerwę mistrzowie Polski schodzili z minimalnym prowadzeniem.


Czytaj także: Gotowi na wyzwania!


Druga odsłona rywalizacji mogła rozpocząć się fatalnie dla Rakowa. Aris zaatakował i mógł po stałym fragmencie gry wpakować piłkę do częstochowskiej bramki. Na szczęście dla gospodarzy do tego nie doszło. Mimo to Raków musiał się sprężyć. W końcu miał solidny wynik, choć wart poprawienia mając w głowie rewanż na Cyprze. Waga meczu nie przerosła częstochowian, choć stres i emocje były wyczuwalne w grze mistrza Polski.

Raków miał szansę na drugiego gola. Giannis Papanikolaou trafił jednak prosto w Vana Alvesa. Gdyby był bardziej precyzyjny, to prawdopodobnie mistrz Polski miałby dwie bramki przewagi. Częstochowianie stanęli przed szansą na to kilka chwil później. W polu karnym Arisu sfaulowany został Marcin Cebula. Choć winowajca, Steeve Yago zarzekał się, że nie trafił rywala, tak powtórki rozwiały wątpliwości. Do „jedenastki”, w strugach deszczu, podszedł Piasecki i podwyższył prowadzenie.

Ekipa trenera Szpilewskiego nie miała w zasadzie nic do powiedzenia. Mistrzowie Polski byli drużyną wyraźnie lepszą. Fani Arisu, donośni i żywiołowi na początku meczu, pod jego koniec byli w zasadzie niesłyszalni. To zmieniło się w końcówce. Mihlali Mayambela uderzył nie do obrony. Był to pierwszy celny strzał Arisu. Wynik nie uległ zmianie. Raków może być niezadowolony, bo mógł wygrać wyżej.


Raków Częstochowa – Aris Limassol 2:1 (1:0)

1:0 – Koczerhin, 7 min, 2:0 – Piasecki, 64 min (karny), 2:1 – Mayambela, 89 min.

RAKÓW: Kovacević – Arsenić, Svarnas, Racovitan – Jean Carlos, Papanikolaou, Berggren (86. Lederman), Tudor – Koczerhin (72. Sorescu), Piasecki (72. Zwoliński), Cebula (86. Kittel). Trener Dawid SZWARGA.

ARIS: Alves – Boakye, Brorsson (72. Moucketu-Moussonda), Yago, Caju – Mayambela, Szoke (46. Nikolić), Gomis, Struski, Bengtsson (76. Mantnor) – Babicka (64. Stępiński). Trener: Aleksiej SZPILEWSKI

Sędziował: Duje Strukan (Chorwacja). Żółte kartki: Tudor, Papanikolaou – Szoke.


Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus