Odra Opole. Bramkarz zgłasza gotowość

Wracającego do zdrowia Mateusza Kuchę czeka trudne zadanie wygryzienia z opolskiej bramki świetnie spisującego się Kacpra Rosy.


Mateusz Kuchta wrócił wczoraj do treningów z Odrą.

– Ze zdrowiem w porządku. Już przez cały poprzedni tydzień miałem ćwiczenia bramkarskie z trenerem Kanią. W sobotę odbyłem pierwsze zajęcia wyrównawcze, z grupką chłopaków, którzy albo nie zagrali, albo mało grali w meczu z Radomiakiem. Od wtorku zacząłem treningi na pełnych obrotach z całym zespołem – mówi bramkarz I-ligowca, który jedyny w tym sezonie występ zaliczył na inaugurację sezonu z ŁKS-em (0:4). Jeszcze w I połowie, przy stanie 0:1, doznał urazu. Diagnoza głosiła 3,5-centymetrowe naderwanie mięśnia czworogłowego.

Winnych nie szuka

– Wiele osób oglądających mecz w telewizji pytało, czy rywal mnie zahaczył. Nie, nie było kontaktu. Wziąłem zamach i poczułem urwanie. Kopnąłem piłkę po ziemi tylko siłą rozpędu nogi, bez żadnej siły. Nie ma sensu wskazywać przyczyn tego urazu. Po pandemii nie opuściłem ani minuty, a graliśmy co 3 dni pod presją i wysiłek był bardzo duży. Potem był krótki urlop oraz krótki i intensywny okres przygotowawczy. Ale nie szukam powodów ani winnych. Tego już się nie dowiemy. Nie wracajmy już do tego, co było, bo nic mi takie rozmyślanie nie da. Stało się, a najważniejsze, by uniknąć drugiej takiej kontuzji – podkreśla golkiper, którego przerwa trwała 6 tygodni.

– Zakładaliśmy, że może to być przedział właśnie 6-8 tygodni. W pewnym momencie pojawiła się nawet szansa na jeszcze szybszy powrót i wszystko ku temu zmierzało, bo przyczep, który był urwany, bardzo fajnie się regenerował. Były jednak drobne dolegliwości, które przy niekontrolowanych ruchach mnie wstrzymywały, stąd opóźniliśmy wszystko o dwa tygodnie. Nigdy wcześniej nie miałem takiej kontuzji. Zawsze, gdy coś mnie bolało, nie miałem problemu. Co najwyżej brałem tabletkę i grałem. Z ŁKS-em poczułem silne urwanie i wiedziałem, że to poważny mięśniowy uraz. Nie chciałbym tego przeżywać kolejny raz, dlatego towarzyszyło mi nastawienie, że lepiej wrócić dwa tygodnie później niż tydzień wcześniej. Spieszyłem się, ale z chłodną głową – opowiada Kuchta.

Kciuki za Kacpra

Odkąd w listopadzie ub. roku wrócił do Odry, jego pozycja między słupkami była niepodważalna. Spisywał się świetnie, w wielu meczach zachowywał czyste konto i walnie przyczynił się do tego, że opolanie utrzymali się w I lidze. Pod jego nieobecność do bramki wskoczył Kacper Rosa, ostatnimi czasy głęboki rezerwowy. I… prezentuje się bardzo dobrze. Świadczą o tym liczby: w 8 meczach puścił tylko 2 gole. Oba z rzutów karnych!

– Cały czas trzymałem kciuki za zespół i Kacpra. Bardzo się lubimy, mamy między sobą fajną atmosferę. Z całego serca mu życzę, by taką formę pokazywał dalej. Teraz jednak wracam do treningów i będę chciał udowodnić, że zasługuję na miejsce w składzie. Nie mówię, że chcę je odzyskać, bo nie straciłem go przecież przez żaden błąd czy słabszą dyspozycję, a zdrowotne okoliczności. Zamierzam dać trenerowi sygnał, że jestem gotowy i może na mnie liczyć – podkreśla 24-latek.


Czytaj jeszcze: Spory niedosyt

Zachowana ciągłość

W roli widza raz za razem było mu dane oklaskiwać kolegów. Mimo braku „Kuchcika” Odra w 8 meczach nie poniosła porażki, aż 6-krotnie wygrywając.

– Nie jestem tym zszokowany i nie zgodzę się, gdy ktoś powie, że tak dobre wyniki Odry to przypadek. Patrząc na nasze mecze w 2020 roku, notujemy regularnie korzystne rezultaty. Gramy bardzo skutecznie w defensywie, mamy bardzo mocną ofensywę z Arkiem Piechem, Krzychem Janusem czy Tomkiem Mikiniczem, do tego dochodzi silny środek pola. W poprzednim sezonie funkcjonowaliśmy pod presją, walcząc o utrzymanie, a udowodniliśmy, że możemy wytrzymać to psychicznie i grać bardzo dobrze. Teraz zachowujemy ciągłość pracy. Jestem przekonany, że nadal będzie pozytywnie – twierdzi Kuchta.

Na zdjęciu: Zdrowy Mateusz Kuchta wywoła zapewne u trenera opolskich bramkarzy Adama Kani pozytywny ból głowy.
Fot. Krzysztof Dzierżawa/Pressfocus