Piechniczek: Bezpośredni, niezmanierowany, normalny

Rozmowa z Antonim Piechniczkiem, byłym selekcjonerem reprezentacji Polski.


Fernando Santos nowym selekcjonerem reprezentacji Polski. Co pan na to?

Antoni PIECHNICZEK: – To wybór dobry i dla wielu bardzo optymistyczny. Mowa o szkoleniowcu utytułowanym, pracującym wcześniej z dwoma liczącymi się reprezentacjami, zwłaszcza Portugalia ma o sobie wyobrażenie, że jest na miarę Argentyny, Hiszpanii czy Brazylii. Po tej nominacji jest w nas sporo optymizmu, za Santosem są media. Rzecz w tym, by ten dobry klimat utrzymać jak najdłużej – to po pierwsze. Po drugie – wszystko i tak będzie zależało od podejścia piłkarzy. Jeśli trener zdobędzie ich zaufanie, jeśli będą nim zafascynowani, będą chętnie słuchali, to wszystko może się układać. Wiemy jednak, jak to ostatnio z selekcjonerami bywało. Początki były fantastyczne, niczym miesiąc miodowy, a potem krzywa opadała. To dotykało Beenhakkera, Sousy, Michniewicza. Im dłużej – tym gorzej, wypalała się doza zaufania. Praca z reprezentacją jest dziś trudna ze względu na mentalność piłkarzy. Nie mówię, że jest totalnie skandaliczna, ale trochę inna niż jeszcze kilka lat temu. Czynnik moralny odgrywa w dzisiejszej piłce olbrzymią rolę.

Co ma pan na myśli?

Antoni PIECHNICZEK: – Użyłem kiedyś takiego określenia – również w „Sporcie”! – że polskim piłkarzom brakuje polskości i podtrzymuję to. No nie czują jazzu, że drużyną numer 1 zawsze jest i powinna być reprezentacja. Na tej ścieżce popełniają sporo błędów. Mówimy teraz o doświadczeniu Santosa, tym, że grał ważne mecze, zdobywał tytuł mistrza Europy. To doświadczenie w pierwszej kolejności musi przełożyć się na opanowanie drużyny i przekonanie jej do własnej wizji piłki. Śmieszy mnie, gdy ktoś mówi, że jego zespoły grały wybitnie defensywnie. Tak się nie da! W piłkarza naturze jest to, że chce iść do przodu, zdobywać bramki. Jeśli ma siły, to zaatakuje, a nie będzie się wiecznie bronić. Jestem przekonany, że Santosowi odpowiednie rozłożenie akcentów się powiedzie, bo przez ostatnie lata prowadził piłkarzy słynących z wybitnej ofensywy.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus

Niemal dokładnie dwa lata temu przedstawiał nam się Paulo Sousa, teraz – kolejny Portugalczyk. Jakie miał pan wrażenia po wtorkowej konferencji prasowej?

Antoni PIECHNICZEK: – Widziałem bezpośredniego, niezmanierowanego, normalnego człowieka. To bardzo mi się podoba. Różnica między nowym trenerem a Sousą jest zasadnicza. Sousa był zakochanym w sobie człowiekiem, z bardzo rozwiniętym ego – światowcem, eleganckim, przystojnym. Poczucie własnej wartości biło od niego aż do przesady. Nikt, łącznie z Bońkiem, nie był w stanie przekonać go, by zamieszkał w Polsce zamiast tylko przylatywać tu na określony czas. Santos chce tu przeprowadzić się wraz z małżonką, z którą jest od 40 lat. Chwała mu i cześć. Jestem przekonany, że jeśli będzie tu na co dzień, pójdzie nie tylko na Legię, ale też zobaczy kraj, ruszy do Poznania, Gdańska, pojedzie na Śląsk, to pozna nasze piękne miasta, piękne tereny i w Polsce się zakocha. Wtedy będzie się cieszył uznaniem kibiców, zbierał dowody sympatii na każdym stadionie i z czasem ludzie będą go traktowali niemal familijnie, jak członka rodziny. Wierzę, że ma właśnie taką osobowość. Ale własnego zdania nie zmienię: przyszłość musi należeć do polskiego selekcjonera. Nie wyobrażam sobie, że nawet jeśli Santos poprowadzi nas bardzo dobrze, czego mu życzę, to potem przez 20 lat kolejne pokolenia będą skazane na zagranicznych trenerów.

Jest pan czołowym wojownikiem o polskich trenerów.

Antoni PIECHNICZEK: – Ktoś mówi, że ich nie ma. To tak, jakby powiedzieć, że nie ma też w Polsce dobrego komika czy operowego głosu. Bzdura. Mamy sześć czy siedem uczelni typu AWF. Mnóstwo ludzi kończy kursy trenerskie – na uczelniach czy w PZPN. Zawsze podkreślam, że największą zdolnością człowieka jest umiejętność dostrzegania zdolności u innych. To, czego nikt nie widzi w danym piłkarzu, ja jako trener mam widzieć. Nie wierzę, by przy takiej liczbie trenerów nie można było znaleźć jednego czy drugiego superuzdolnionego, który nie da nam oczywiście 100 procent gwarancji, ale nadzieję. To też należy do Kuleszy. Skoro szuka po całym świecie, to czemu nie poszukać w Polsce?

Panie trenerze, mnie wydaje się, że tu się o tę wspomnianą przez pana polskość rozchodzi. Polski reprezentant na co dzień nie pracuje z polskim trenerem, prędzej z południowcem. Dla niego to polski selekcjoner byłby czymś nietypowym, odmiennym od klubowej rzeczywistości.

Antoni PIECHNICZEK: – I pewnie coś w tym jest. Cały czas chodzi mi po głowie obrazek samolotu reprezentacji lecącego na mundial i eskortowanego przez myśliwce aż do granicy państwa. A po mundialu połowa drużyny już nie wraca do Polski. No kur zapiał, dla mnie to skandal! Już nie chcę do tego wracać, obciążać byłego trenera czy prezesa, ale nie umiem sobie tego wyobrazić. Wsiadasz w do samolotu i lecisz z nami, a jeśli nie – to dziękuję, twoja przygoda się skończyła. Gdy jeden czy drugi prosto z Kataru lecieli na wakacje, to zastanawiam się, kto mu fundował bilet. Czy sam sobie kupił… Czasem ludzie są na tyle bezczelni, że potrafią się domagać i czegoś takiego.

Ale to już przeszłość kadry. Teraźniejszość to Fernando Santos, który ma podobno zaangażować się też w młodzieżowe, juniorskie reprezentacje, odwiedzać ich treningi, mecze, rozmawiać ze sztabami. Kupuje pan to?

Antoni PIECHNICZEK: – Wierzę w to, ale przecież nie będzie rozmawiał z tymi trenerami czy zawodnikami o jakiejś innej piłce. Może jakimś jednym czy drugim elementem, na podstawie obserwacji kilku treningów, wzbogacić warsztat trenerów, ale przecież oglądając na co dzień tyle meczów przeróżnych doskonałych klubów ten warsztat powinieneś wzbogacać regularnie. Gołym okiem wiemy, czym różni się piłkarz portugalski od polskiego – lepszym wyszkoleniem technicznym. Nie wierzę, że tu można jakiś nowy wielki proch wymyślić. Ale na pewno można wpłynąć trochę na piłkarzy, zainspirować ich do indywidualnej pracy… Przede wszystkim ciekaw jestem, jak przygotuje reprezentację do pierwszego meczu. Ma ze sztabem niewiele czasu, dwa miesiące, jak Michniewicz przed barażem ze Szwecją, w którym wszystko rok temu się rozstrzygało.

W Pradze nic się nie rozstrzygnie, po prostu zaczynamy eliminacje Euro, które powinny być formalnością.

Antoni PIECHNICZEK: – Każdy zawodnik pozostający na reprezentacyjnej orbicie poczuje teraz na nowo, że ma szansę. Że nawet jeśli poprzedni selekcjoner mnie nie widział, to ten nowy może mnie zauważy. Za Santosem musi przemawiać doświadczenie. Zawsze może się na to powołać. Gdy wspomni: „Graliśmy finał z Francją, zrobiliśmy to i to, zadziałało, wygraliśmy”, to trudno, by ktoś potraktował to niepoważnie.

Fernando Santos od 20 lat pracuje niemal nieprzerwanie, od 14 lat jest selekcjonerem, teraz trafia do kraju, którego nie zna piłkarsko, o dużo gorszej pogodzie niż w Grecji czy ojczyźnie, ma 68 lat… Tak po ludzku nie dziwi pana, że mu się jeszcze chce?

Antoni PIECHNICZEK: – A to trafne spostrzeżenie. Swój największy sukces, trzecie miejsce na mundialu, osiągnąłem w wieku 40 lat. Gdy miałem 68 – byłem już na sportowej emeryturze, bawiłem się w senatora, działacza, współpracownika uczelni. Z wiekiem może ubywać tego entuzjazmu, młodzieńczej siły, która napędza, by wyjść na boisko i pokazać się swoim zawodnikom jako gość dobrze ubrany, elegancki, z którym chce się pracować. Ale poczekajmy. Jedni w wieku 40 lat mogą być niczym starcy, a niektórzy są siedemdziesięciolatkami pełnymi wigoru.

Albo osiemdziesięciolatkami!

Antoni PIECHNICZEK: – (śmiech). Chyba wiem, do kogo pan nawiązuje, ale różnie to bywa.

Jeszcze słowo o kadrze: PZPN chce, by jednym z asystentów był Łukasz Piszczek.

Antoni PIECHNICZEK: – Jak najbardziej byłbym za. Nie jest zaangażowany w wielki ligowy klub, robi bardzo pozytywne wrażenie, życzymy mu jak najlepiej, bo to nasz człowiek, z naszych śląskich terenów. Wniósłby duże doświadczenie, byłby dla selekcjonera największym autorytetem zewnętrznym. Santos wiedziałby, jaką Piszczek ma przeszłość, miałby z nim o czym rozmawiać, a jednocześnie nie musiałby utrzymywać takiego dystansu, jaki będzie musiał zachować względem Lewandowskiego. Poczuł, co to znaczy spoufalać się z piłkarzem. Widzieliśmy, jak zakończyła się jego przygoda z Cristiano Ronaldo. Nawet partnerka Cristiano pluła na Santosa, pisząc, że go krzywdził, że chciał opuścić zgrupowanie w Katarze. No ale kto lubi siedzieć na ławce, podczas gdy zastępujący cię piłkarz strzela hat tricka, a drużyna bez ciebie wygrywa 6:1? Do rozmowy o Santosie z chęcią wrócę po dwóch meczach eliminacyjnych z Czechami i Albanią.

Kontrakt podpisał do końca eliminacji z opcją przedłużenia w razie awansu na Euro. Nie ma z kim przegrać, awansować trzeba,

Antoni PIECHNICZEK: – Trzeba awansować, OK, ale jeszcze przy tym dobrze grać!


Fot. Fotoarena/SIPA USA/PressFocus