Piłkarscy bohaterowie z… „domu partii”

Jasne; przed pamiętnym bojem z „Wielkim Bratem” – którego 61. rocznicę obchodzić będziemy kilka dni po dwumeczu z Portugalią i Włochami – była jeszcze uroczysta oficjalna inauguracja chorzowskiego stutysięcznika, czyli mecz z rywalem „ideologicznie słusznym”: Niemiecką Republiką Demokratyczną, nie pozbawiony dramaturgii. Być może do dziś gdzieś w przepastnych magazynach Stadionu Śląskiego, zapakowany w wypłowiały papier, spoczywa specjalny puchar, który miał zostać wręczony zdobywcy pierwszej bramki na nowej piłkarskiej arenie. Tyle że po meczu… jakoś głupio byłoby go wręczyć autorowi trafienia samobójczego! Okazał się nim Jerzy Woźniak, a i wynik (0:2) nie sprzyjał specjalnie celebracji…

„Na pakach” ciężarówek

Otwarcie było więc mocno nieszczęśliwe. Ale kiedy kilkanaście miesięcy później biało-czerwoni grać mieli ze Związkiem Radzieckim w eliminacjach mistrzostw świata’58, nikomu przez głowę nie przeszło, my mecz ów urządzać gdziekolwiek indziej, niż w Chorzowie. Widownia na 100 tysięcy osób robiła swoje; na niespełna dwa tygodnie przed pierwszym gwizdkiem, w siedzibie Śląskiego ZPN-u – dystrybutora wejściówek na to spotkanie – leżały zamówienia na… 428 tysięcy biletów. Potem dochodziły kolejne. Ostatecznie bój z Sowietami zobaczyć mógł tylko co piąty chętny. Ludzie zjeżdżali się z całej Polski. Choć samochód osobowy na tym etapie PRL-u wciąż był rarytasem, dziennikarze „Sportu” skrupulatnie odnotowali, że w dniu meczu w bliższych i dalszych okolicach obiektu zaparkowano 3624 auta osobowe i 504 ciężarowe. Wiele z tych ostatnich też służyło za obiekt przewozu kibiców. Zdziwieni? Przecież spora część polskich kadrowiczów, grających tego dnia na Śląskim, jeszcze parę lat wstecz właśnie w ten sposób – czyli „na pakach” ciężarówek, siedząc na przytwierdzonych do ich burt drewnianych ławkach – podróżowała na mecze ligowe!

Reprezentant na bezpłatnym urlopie

Tak, trzeba było mieć charakter, by w tamtych czasach – po normalnej „dniówce” w robocie – grać jeszcze w piłkę, podróżując na mecze od Szczecina (Arkonia), przez Gdańsk (Lechia), Opole (Odra), po Kraków i Górny Śląsk. No i trzeba było godzić się z utratą (niejednej) dniówki w macierzystym zakładzie pracy, kiedy dostawało się „wezwanie pod broń” od selekcjonera (a raczej kapitana związkowego – taki tytuł przysługiwał wówczas Henrykowi Reymanowi), piłkarze musieli na ten czas brać urlopy, zwykle bezpłatne. A reprezentacyjne zgrupowania trwały dłużej niż te, które znamy z dzisiejszych czasów. Zawodnicy dojeżdżali na nie w różnych okresach, a czasem… nawet wyjeżdżali.

Gwardzista Krzysztof Baszkiewicz, który ostatecznie przeciwko „Ruskim” nie wystąpił, w trakcie obozu wyjechał do NRD, gdzie jego klub 13 i 15 października grał drugi i trzeci (był potrzebny, bo mecz i rewanż nie rozstrzygnął losów rywalizacji) mecz z Wismut Aue w I rundzie Pucharu Europy Mistrzów Krajowych! Miejsca tych zgrupowań też mocno odbiegały od dzisiejszych luksusowych hoteli i ośrodków treningowych. Biało-czerwoni zakwaterowani zostali w październiku 1957 roku w… Wojewódzkim Ośrodku Szkolenia Partyjnego w Katowicach, a trenowali (zajęcia prowadził duet Tadeusz Foryś – Ewald Cebula) na katowickich obiektach Pogoni i Słowiana oraz w Sosnowcu.

Bójka o… Cieślika

Sam mecz był już przedmiotem tak wielu analiz i wspomnień (również na naszych łamach – odsyłamy choćby do specjalnej wkładki, która ukazała się 20.10.2017, w 60. rocznicę potyczki), że na temat samej gry trudno już dodać cokolwiek oryginalnego. Dwa gole Gerarda Cieślika, zniesionego po meczu do tunelu przez rozentuzjamowany tłum (jak relacjonowaliśmy, omal nie doszło do… bójki między widzami o prawo posadzenia sobie piłkarza „Niebieskich” na ramieniu; „Skończyło się jednak bez awantury; Cieślik, podobnie jak inni piłkarze, wyniesiony został z boiska zespołowo”) , asysty Henryka Kempnego i Lucjana Brychczego. To właśnie ten legendarny mecz (abstrahując od fantastycznej kariery klubowej w Ruchu) i dwa gole strzelone Lwu Jaszynowi zbudowały legendę „Małego łącznika”, zapewniając mu „na wieki” miejsce w panteonie sław polskiego futbolu.

Sińce Gawlika

Ale iluż było osób obserwujących ten mecz, tyleż pojawiło się opinii na temat jego bohaterów. No bo na przykład dla Tadeusza Forysia postacią numer jeden wśród jego podopiecznych był tego dnia Stefan Florenski. „Popisywał się szczupakami, którymi dziesiątki piłek wybił spod nóg pędzących Rosjan” – zauważaliśmy w relacji z tego spotkania („Florek” – warto to przypomnieć – był na polskich boiskach prekursorem wślizgów, których przed nim nie wykonywał żaden obrońca w lidze). Tymczasem arbiter meczu, John Harold Clough, chwalił – zdecydowanie niedocenianego przez historię – Gintera Gawlika! „Jest to efektem znakomitej gry prawego pomocnika po przerwie. (…) Fizycznie predystynowany do ostrych ingerencji nie bał się ewentualnych sińców, a ilekroć istniała słabiutka tylko szansa, ładował ją po prostu w aut, czym także stopował natarcie” – pisaliśmy.

Parasolką po plecach

Dla owych 100 tysięcy bezpośrednich obserwatorów meczu, zwycięstwo nad „Wielkim Bratem” było – symbolicznym i iluzorycznym, jak się później okazało – „powiewem wolności”. – Kibice mówili między sobą: „Niech biało-czerwoni wpieprzą Ruskim” – opowiadał Władysław Jan Żmuda, były piłkarz i trener, który (jako 18-latek) był wówczas na Stadionie Śląskim, bo bilety na mecz udało się załatwić jego bratu, zawodnikowi Slavii Ruda Śląska (kluby otrzymywały od związku po 20 wejściówek).

I wpieprzyli, co – jako się rzekło –  sprawił ogromną frajdę kibicom.  – Na meczu z ZSRR byłem m.in. z moją… babcią – opowiadał mi kiedyś Ryszard Til, syn słynnego szczypiornisty AKS-u Chorzów i trenera (również reprezentacji Polski) Jerzego Thiela, oraz Małgorzaty Setnik, świetnej piłkarki ręcznej „Zielonych koniczynek”. – Kibice wokół nas nie mogli wyjść ze zdumienia, jak bardzo angażowała się w spotkanie. Krupnioczka z grilla ktoś jej przyniósł, „pięćdziesiątką” poczęstował. A jak „Ruscy” strzelili nam gola, to z tych emocji sąsiadów w niższych rzędach parasolką po plecach waliła! – wspominał ze śmiechem. Krupnioczek pochodził z jednej z ośmiu kuchni polowych na stadionie. Na terenie obiektu zlokalizowano także doraźną… izbę wytrzeźwień; dla tych, co ze wspomnianymi „pięćdziesiątkami” nieco przesadzili… Władze partyjne obawiały się nieco antysowieckich demonstracji; zmobilizowano więc do pilnowania porządku ponad 1300 funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej.

Za „Ruskich” się nie płaci

Demonstracji politycznych nie było, była żywiołowa radość. Sami piłkarze natomiast… niewiele z tego triumfu mieli. – Na spotkaniu w „domu partii” (jak nazywano wspomniany ośrodek, w którym skoszarowani byli zawodnicy – dop. red.) przed meczem obiecywano nam wielkie premie – wspomina Roman Lentner, jeden z niewielu żyjących jeszcze uczestników meczu na Śląskim, a jego słowa potwierdzał przed laty w rozmowie ze „Sportem” Henryk Kempny. „Obiecanek było co niemiara. Działacze mówili nawet o wagonach, którymi – w razie zwycięstwa – będą nam prezenty przywozić” – cytowaliśmy go na naszych łamach. Niczego jednak nie zapisano na papierze, wszystko ustalano „na gębę”. Więc kiedy przyszło do realizacji obietnic, zrobił się „kwas”. – „Za zwycięstwo nad Związkiem Radzieckim mamy wam jeszcze zapłacić?” – oburzyli się ci sami działacze, gdy zapytaliśmy o owe premie – wspominał Kempny.

Koniec końców skończyło się wypłatą drobnych kwot i… pomeczowym obiadem w stadionowej restauracji (grano w samo południe). No i… uściskiem ręki dygnitarzy: dzień po meczu Gerard Cieślik zaproszony został do Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Obawiał się, że jego wyczyn – czyli dwa gole zaaplikowane Sowietom – może oznaczać nawet… zsyłkę „tam, gdzie żyją białe niedźwiedzie” – co jeszcze parę lat wcześniej nie było niczym niezwykłym w tamtym systemie. Skończyło się jednak wyłącznie na gratulacjach…

 

20 października 1957

Chorzów, Stadion Śląski

Polska – ZSRR 2:1 (1:0)

1:0 – Cieślik, 43 min,

2:0 – Cieślik, 50 min,

2:1 – Iwanow, 79 min

POLSKA: Szymkowiak – Florenski, Korynt, Woźniak – Gawlik, Zientara – Jankowski, Brychczy, Kempny, Cieślik, Lentner.

ZSRR: Jaszin – Ogonkow, Maslenkin, Kuzniecow – Paramonow, Netto – Isajew, Iwanow, Simonjan, Strelcow, Iljin.

Sędziował John Harold Clough (Anglia). Widzów 100000.