Po cichu na skraj przepaści

Sytuacja jest niezwykła, a piłkarze powinni zyskiwać właśnie dozgonną wdzięczność fanów. W tej drużynie jest Dawid Kort albo młody Mateusz Lis, którzy w Wiśle grają już pięć miesięcy, a dostali tylko pół miesięcznej pensji. Jest tu Zdenek Ondraszek, który jest gotów podpisać nowy kontrakt, ale chciałby wiedzieć, na czym stoi, a zamiast tego strzela gole za darmo. Do szatni zagląda dyrektor sportowy Arkadiusz Głowacki i czasem po prostu nie wie, co powiedzieć. I ta właśnie drużyna już zapisała się w historii klubu. Jako przykład niezłomności, hartu ducha i przywiązania do barw. Choć niektórzy ledwie te kolory przywdziali.

Żale mamy piłkarza

Dziś mało kto pamięta, ale w 1997 roku Tomasz Kulawik i Jacek Matyja przed jednym z treningów oznajmili trenerowi Wojciechowi Łazarkowi, że nie będą trenować dopóki klub nie sprzeda ich do Polonii Warszawa. Znudziły im się ciągłe obietnice zamiast regularnych wypłat. Dziś cierpliwość piłkarzy jest dużo większa, a gra Wisły przechodzi wszelkie oczekiwania. Piłkarze umówili się że do końca roku nie będą wykonywać nerwowych ruchów, choć dziś każdy z nich mógłby złożyć wniosek o rozwiązanie kontraktu z winy klubu.

Oczywiście niektórzy znoszą to łatwiej, inni gorzej. O Kamila Wojtkowskiego martwi się jego mama. 20-latek gra rzadko, nie otrzymuje wypłat, nic więc dziwnego, że mama piłkarza zaangażowała się w sprawę. Ale i Kamil nie złożył na razie wniosku o rozwiązanie umowy.

Co się wydarzy po nowym roku? Jeśli sytuacja w klubie nie ulegnie diametralnej poprawie, można zakładać, że takie wnioski posypią się jeden za drugim. A wtedy Maciejowi Stolarczykowi pozostanie stanąć w szatni i patrzeć jak rozpada się budowana przez niego drużyna. O ile sam nie rozwiąże kontraktu – tak jak zrobili to jego poprzednicy Dariusz Wdowczyk czy Joan Carrillo. Zresztą z nimi Wisła też nie jest jeszcze rozliczona. Wdowczyk wygrał jeden proces z Wisłą (klub musi mu zapłacić około 300 tysięcy złotych), a do rozpatrzenia jest jeszcze druga sprawa. Nie wiadomo, kiedy zakończy się spór z Joanem Carrillo. Tu gra toczy się o blisko milion złotych!

Grzechy pychy

Z Carrillo wiążą się największe grzechy Wisły. Grzechy pychy w sytuacji, gdy długi rosły wręcz lawinowo. Prezes Marzena Sarapata zwolniła Kiko Ramireza, a zatrudnienie Carrillo i jego sztabu wiązało się z kilkukrotną podwyżką wydatków na pensje sztabu szkoleniowego. Wisła była aktywna na rynku transferowym, kadra rozrosła się do 30 piłkarzy. Carrillo miał wprowadzić grę zespołu na wyższy poziom. Plan się nie powiódł, a zabrakło też chemii między nim i zespołem. Wkrótce Hiszpan przestał otrzymywać wypłaty i rozwiązał kontrakt. To przerażające w jak luźny sposób podchodzono w krakowskim klubie do podpisanych umów. Jeśli zatrudnienie trenera okazało się pomyłką, należało spróbować zminimalizować straty, tymczasem sprawa zakończyła się w najgorszy możliwy – dla klubu – sposób. Teraz pozostają próby negocjacji z trenerem i wiara, że zrzeknie się kilku należnych pensji.

Co się stało, że jeszcze na początku roku w klubie szastano pieniędzmi, a teraz dług przekroczył 20 milionów złotych? To też może szokować, ale w klubie nikt nie spodziewał się, że zaległych pieniędzy zacznie domagać się miasto. Latem magistrat postawił Wisłę pod ścianą i zagroził wypowiedzeniem umowy na wynajem stadionu. Wisła w trybie ekspresowym sprzedała Carlitosa i wpłaciła na miejskie konto milion złotych. Potem kolejne 600 tysięcy, do miasta trafiła część pieniędzy z praw za transmisje telewizyjne, a za rozegranie 9 meczów na swoim stadionie klub zapłacił 1,1 mln złotych. W ten sposób do miasta w ciągu pół roku trafiło blisko 4 miliony złotych. Wisła wliczała te pieniądze w prognozy budżetowe. Dziś prawie tyle samo jest winna piłkarzom. Nic dziwnego, że prezes Marzena Sarapata w oczach piłkarzy już dawno straciła wiarygodność.

Czekając na zbawienie

Błędem byłoby jednak stwierdzenie, że to miasto jest winne obecnemu kryzysowi. Wisła przez długie miesiące bagatelizowała sprawę długu wobec Krakowa, nie dotrzymywała planu spłaty, który sama zaproponowała. Sarapata bagatelizowała kolejne sygnały alarmowe, kolejne sygnały, że jest coraz gorzej. Dziś klub dotarł do sytuacji, z której praktycznie nikt nie widzi wyjścia. Trwa oczekiwanie na cud.

Cudem może być nowy właściciel. Paweł Gricuk zapewnia, że do końca listopada przywiezie do Krakowa ofertę kupna klubu wprost z Chin. Ludzie z Towarzystwa Sportowego cały czas sprawdzają, czy oferta kupna nadesłana z Londynu to konkret czy głupi żart. Sprawie na bieżąco przyglądają się Wojciech Kwiecień i Rafał Ziętek. Oni też myśleli o przejęciu klubu, ale te plany na razie się rozmyły – Rafała od pomysłu odciąga jego ojciec, Stanisław. I Ziętek, i Kwiecień pomagają aktywnie Wiśle (ostatnio i jeden, i drugi udzielili Wiśle pożyczki) i są gotowi nadal to robić. Tacy ludzie, a także rzesza wiernych kibiców, to dziś największy skarb tego klubu. Na papierze największą wartością są karty zawodnicze, ale jeśli piłkarze zaczną ucieczkę, wkrótce Wiśle nie zostanie nic.

Co w najbliższych tygodniach? Do kasy wpadnie trochę pieniędzy z transz sponsorskich, ale bez nowego sponsora Wisła wciąż będzie musiała liczyć na pomoc z zewnątrz. Jak długo można tak ciągnąć?