Po derbach Łodzi. Pozamiatane?

Po latach oczekiwania Łódź ponownie należy do Widzewa. Drużyna z al. Piłsudskiego cel ma jasny, a jest nim oczywiście awans do ekstraklasy.


Piłkarze Widzewa rozradowani opuszczali stadion ŁKS-u we wtorkowy wieczór. Pojechali pod swój obiekt, gdzie czekała na nich znacznie większa grupa kibiców niż te 900 osób, które mogły oglądać mecz na żywo. Zaraz po spotkaniu radość też była zapewne wielka, ale goście zostawili szatnię w idealnym porządku, czym pochwalili się na kontach społecznościowych. Pozamiatane – chciałoby się powiedzieć, a określenie to dotyczy także wydarzeń na boisku.

Czekali 12 lat

Po wielu sezonach panowania ŁKS-u w Łodzi Widzew odzyskał prymat w mieście, chociaż potrzebne jest jeszcze postawienie pieczęci pod takim dekretem. ŁKS już nie wyprzedzi widzewiaków w tabeli, ale ma nadal (coraz bardziej iluzoryczne) szanse awansu. Widzew z kolei – w tym miejscu obrażą się na mnie kibice Widzewa czytający ten tekst – widma baraży też jeszcze ostatecznie nie odpędził, a jak jest w barażach, to przecież wiadomo (patrz – poprzedni sezon w I i II lidze).

Wszyscy w ŁKS-ie z zazdrością patrzą teraz na Raków, z którym przecież razem awansowali do ekstraklasy trzy lata temu, wygrywając 2:0 na koniec sezonu 2018/19 z późniejszym dwukrotnym zdobywcą Pucharu Polski i kandydatem do mistrzowskiego tytułu.

Widzew z kolei wygrał z ŁKS-em po raz pierwszy od 2010 roku! To prawda, że w ostatnich latach grano nieregularnie, bo zespoły mijały się na różnych poziomach rozgrywek, ale te 12 lat supremacji ŁKS-u robi wrażenie. Po siedmiu kolejnych meczach bez wygranej (pięć remisów i dwa zwycięstwa ŁKS-u) w ósmej próbie wreszcie passa została przełamana. Na boisku – jak w szatni – zostało pozamiatane w niecałe dwie minuty: obroną Henrika Ravasa, który zatrzymał strzał Samu Corrala i golem [Bartłomieja Pawłowskiego], który wyprowadził w pole defensywę ŁKS-u i wyciągnął z bramki bramkarza.

Armada rozbita

Widzew wygrał ten mecz nie tylko na boisku, ale już w taktycznych założeniach, bo sprawdził się zarówno manewr z Pawłowskim w roli środkowego napastnika, jak i przesunięcie Patryka Stępińskiego do drugiej linii. Obaj pokazali, że są piłkarzami wszechstronnymi – Stępiński, kapitan zespołu i mentalny lider drużyny, wyłączył z gry Pirulo, jedyne żądło, które mogło zrobić krzywdę jego drużynie. Jeszcze w marcu zdarzył się mecz, w którym w ŁKS-ie zagrało siedmiu cudzoziemców – we wtorek w wyjściowej jedenastce był już tylko jeden (a dwóch innych czekało na ławce).

„Hiszpańska armada” została rozbita. Dominguez nie czekał z odejściem nawet do końca sezonu, Corral jest na boisku królem chaosu, Monsalve i Moreno grają jako tako co piąty mecz. Pirulo miał w spotkaniu z Widzewem swoje szanse, ale generalnie sprawiał wrażenie, jakby też był już spakowany przed wyjazdem, a Stępiński szybko mu uświadomił, że nie ma tu czego szukać. Pirulo – przypomnijmy – to najlepszy piłkarz I ligi w poprzednim sezonie.

Dwojakie nastroje

Kryzys w Widzewie (o ile taki w ogóle był) został szybko opanowany. Sytuacja na czele tabeli wróciła do normy, jaką do tej pory było miejsce tej drużyny w pierwszej dwójce. Teraz zespół trenera Janusza Niedźwiedzia nie musi się oglądać na innych i z trwogą czekać na wyniki innych meczów, bo wszystko zależy tylko od samych widzewiaków.

Nastroje w obu łódzkich zespołach były oczywiście skrajnie różne. Załamany [Michał Trąbka] z ŁKS-u rzucił krótko: – Kurde, czwarty mecz bez gola, to niemożliwe. – Niestety, to prawda. To był już trzynasty mecz w tym sezonie, w którym jego drużyna nie strzeliła gola, siódmy w rundzie wiosennej i także siódmy na własnym boisku! Kapitan drużyny Maksymilian Rozwandowicz kajał się: – Kolejny raz zawiedliśmy. Liczą się punkty, a tego nam brakuje – powiedział szczerze.

Patryk Stępiński, który debiutował w Widzewie dziesięć lat temu, podkreślał z kolei, że dla niego, jako dla łodzianina, mecze derbowe mają szczególne znaczenie. Pawłowski zaś cieszył się, że nie zawiódł trenera – Starałem się wywiązać z tego zadania, wykorzystać szybkość i to okazało się skuteczne – stwierdził, a od poniedziałku cieszył się już [Dominik Kun]: – Wczoraj brat zdobył Puchar Polski, dzisiaj wygraliśmy derby, ale poczekajmy jeszcze do końca sezonu – hamował. Może się zdarzyć, że za dwa i pół tygodnia Dominik i Patryk znów będą się cieszyć razem – z mistrzostwa Polski i z awansu.


Na zdjęciu: W derbach – jak zawsze – walki nie brakowało. Górą byli jednak grający na czerwono piłkarze Widzewa.
Fot. Adrian Mielczarski/PressFocus