Podbeskidzie. Jak oni wracali?

Marek Sokołowski po powrocie pod Klimczok został legendą „górali”. Napastnikom tak dobrze już nie poszło.


Na oficjalne ogłoszenie tego, że Tomasz Jodłowiec zostanie piłkarzem Podbeskidzia i podpisze z klubem roczną umowę, trzeba będzie jeszcze poczekać. Oczywiście dopóki zawodnik nie złoży autografu pod kontraktem, niczego nie można jeszcze przesądzać, ale wszystko wskazuje na to, że tak się stanie. Sama w dodatku nieodległa perspektywa występów zawodnika w zespole pierwszoligowym, który 49 razy wystąpił w reprezentacji Polski i zagrał w ćwierćfinale mistrzostw Europy (mecz przeciwko Portugalii w Marsylii był jego ostatnim występem z orzełkiem na piersi) jest sporym wydarzeniem. A także asumptem do tego, by przypomnieć, jak to dawniej bywało, kiedy pod Klimczok wracali piłkarze „z nazwiskami”, bo przypadek Tomasza Jodłowca nie jest pierwszym. Przypomnimy, że wiosnę 2006 roku zawodnik ten spędził w Podbeskidziu właśnie.

Kapitan i kluczowa postać

Zimą 2011 roku Podbeskidzie Bielsko-Biała znajdowało się na miejscu gwarantującym awans do ekstraklasy po rundzie jesiennej. Klub pracował nad wzmocnieniami i udało mu się sprowadzić Marka Sokołowskiego, który właśnie z Bielska-Białej, gdy klub nazywał się jeszcze BBTS, wyjechał w poważny piłkarski świat. Wprawdzie nigdy nie dane mu było, jak Jodłowcowi, zagrać w reprezentacji Polski, ale pod Klimczok wracał po dekadzie, którą niemal w całości spędził w ekstraklasie. Z bagażem ponad 150 występów na najwyższym poziomie rozgrywkowym w naszym kraju. Od razu wskoczył „Soker” do wyjściowego składu „górali” i stał się kluczową postacią zespołu. Najpierw u trenera Roberta Kasperczyka, z którym wywalczył pierwszy, historyczny awans Podbeskidzia na najwyższy poziom rozgrywkowy.

Spędził na nim pięć pełnych sezonów, pełniąc rolę kapitana zespołu. Grał pod wodzą wszystkich szkoleniowców, którzy prowadzili Podbeskidzie w ekstraklasie, a więc Kasperczyka, Marcina Sasala, Dariusza Kubickiego (dwa razy), Czesława Michniewicza, Leszka Ojrzyńskiego i Roberta Podolińskiego. W sezonie 2013/2014, a więc w tym, w którym Podbeskidzie zajęło 10, najwyższe w historii miejsce w ekstraklasie, Sokołowski był… najlepszym strzelcem zespołu. Zdobył 6 bramek. Łącznie w barwach „górali” wystąpił w ekstraklasie 138 razy i jest pod tym względem rekordzistą. Jak również trzecim najskuteczniejszym strzelcem z dorobkiem 15 trafień. Po spadku z ekstraklasy został jeszcze na jeden sezon w Podbeskidziu. Gdy żegnał się z futbolem, w marcu 2017 roku, wzruszeń nie brakowało. Dziś śmiało można go nazwać legendą Podbeskidzia, a powrót pod Klimczok, na 6,5 sezonu, był bardzo udany.

Nieudane powroty napastników

Gdy w 2001 roku Marek Sokołowski odchodził z Podbeskidzia do ekstraklasowego KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, zawodnikiem BBTS-u został Adrian Sikora, który pod Klimczok trafił z Beskidu Skoczów. Dwa lata później klub nosił już obecną nazwę, a po pierwszej rundzie na szczeblu centralnym „Siki” przeniósł się do Górnika Zabrze. Później był Groclin/Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, wyjazd zagraniczny, dwa występy w reprezentacji Polski i powrót do Podbeskidzia, tuż po awansie do ekstraklasy. Bardzo, dodajmy, nieudany. Sikora zaliczył 14 meczów w ekstraklasie i nie zdobył ani jednej bramki. Miewał problemy zdrowotne i po roku współpracy obie strony sobie podziękowały. Gracz ten był pierwszym z napastników, który wracał pod Klimczok.

Kolejny taki przypadek miał miejsce w 2013 roku. Krzysztof Charpek, który swego czasu odchodził do Lecha Poznań jako jeden z najskuteczniejszych zawodników I ligi, wracał do Podbeskidzia po wielu perturbacjach i poważnym urazie, jakiego doznał w wypadku samochodowym. Dwa sezony spędzone w ekstraklasowym już Podbeskidziu były takie sobie. 32 występy i 4 gole nikogo na kolana nie rzuciły, a zawodnik nie nawiązał do tego, czym raczył kibiców Podbeskidzia przed odejściem do Lecha. Taka sztuka – po części – udała się Robertowi Demjanowi, który z Bielska-Białej wyjechał, by spróbować swoich sił w Belgii. Po roku spędzonym w Waasland-Beveren ponownie zameldował się w Bielsku-Białej. Na trzy sezony. Spadł z zespołem z ekstraklasy, strzelał mniej bramek niż podczas pierwszego pobytu w klubie, a jego rozstanie, po jednym sezonie w I lidze, nie należało do najmilszych. Chodziło o to, że nie był wystawiany do gry, by nie osiągnął limitu minut, dzięki któremu jego kontrakt automatycznie przedłużyłby się o kolejny sezon. Tak też się stało i na pewno pierwszy okres w Podbeskidziu słowackiego napastnika, udekorowany koroną króla strzelców ekstraklasy, był bardziej udany od drugiego.


Na zdjęciu: Marek Sokołowski wracał do Podbeskidzia po wielu latach i zapisał się złotymi zgłoskami w historii klubu.
Fot. Krzysztof Dzierżawa/PressFocus