Zagrać jak w ’74

Polska już z Argentyną na mundialach grała. Były to jednak zupełnie inne czasy, kiedy pozycja „biało-czerwonych” w światowym futbolu była różna od dzisiejszej.


Po raz ostatni z tym rywalem „Orły” znad Wisły zagrały 11 lat temu. Nie było to spotkanie, które zapadło kibicom w pamięci, bo na stadionie Legii obie reprezentacje zmierzyły się towarzysko. Zresztą „Albicelestes” przylecieli do Warszawy składem wybitnie rezerwowym, z wieloma anonimowymi dla przeciętnego widza piłkarskimi wyborami. Przygotowująca się do domowego Euro pod okiem Franciszka Smudy Polska pokonała gości 2:1, a decydującą bramkę zdobył po asyście Jakuba Błaszczykowskiego Paweł Brożek.

Przechodzi przez ścianę

Sparingi jednak nie mają wielkiego znaczenia dla podręczników historii. Tam opisane są tylko takie mecze, jak ten z 1974 roku, w Polsce pamiętany zapewne najbardziej. Na Argentynę biało-czerwoni trafili już w pierwszej fazie grupowej MŚ (zamiast fazy pucharowej była wówczas druga grupowa) i na stadionie w Stuttgarcie zainaugurowali czempionat, który przeszedł do legendy. „Albicelestes” byli faworytami, ale po 8 minutach… przegrywali dwoma bramkami, o które sami poniekąd poprosili. Najpierw słynnemu golkiperowi Danielowi Carnevalemu futbolówka wyślizgnęła się z rąk, co wykorzystał Grzegorz Lato, a chwilę potem stoper Roberto Perfumo fatalnym podaniem rozpoczął kontrę sfinalizowaną przez Andrzeja Szarmacha. Później „Orły Górskiego” mogły – czy wręcz powinny – podwyższyć, ale Argentynę albo ratował Carnevali, albo słupki.

Gole padały po obu stronach między 61 a 67 minutą. Rywale trafili do siatki dwukrotnie, ale na polskie szczęście swoją drugą bramkę zdobył Lato, przyszły król strzelców MŚ 1974. Skończyło się 3:2, a zszokowane zagraniczne media nie mogły nachwalić się gry „biało-czerwonych”. Niemiecki „Muenchner Merkur” pisał: „Polscy napastnicy w pierwszej połowie znokautowali Argentynę. […] Można zapomnieć o uprzedzeniu do Polaków, że (jak to się myśli o drużynach z bloku wschodniego), siedzą za wielką górą, nie mają żadnego kontaktu z międzynarodową piłką nożną i grają według własnego schematu. […] Ich numer 12 – kapitan drużyny Kazimierz Deyna – to doskonały gracz, który z piłką przy nodze pokonywał spacerkiem obronę argentyńską niby człowiek, który na filmie przechodzi przez ścianę”.

Przed narodzeniem Messiego

Jak się dla Polski zakończył tamten mundial, wszyscy wiedzą – trzecim miejscem. Cztery lata później apetyty były jeszcze większe, lecz także Argentyńczycy liczyli na więcej. Tym bardziej zresztą, że byli gospodarzami mundialu i widzieli w tym doskonałą okazję do tego, aby w końcu zostać najlepszą reprezentacją globu. Z zazdrością patrzyli na swoich sąsiadów, Urugwaj i Brazylię, które takich trofeów miały już na koncie kilka. Romantyczni Argentyńczycy przechodzili różna piłkarskie załamania emocjonalne, ale u siebie musieli wygrać. Na drodze do sukcesu stanęła im Polska, tym razem w „drugiej” grupie, której zwycięzca awansował do finału. Mecz odbył się w Rosario, gdzie 9 lat i 10 dni później na świat miał przyjść niejaki Lionel Messi.

Lato kontra Kempes

Polska przed przerwą była może i lepsza, ale przegrywała po golu Mario Kempesa. Zresztą właśnie snajper Valencii okazał się argentyńskim bohaterem, bo i zdobył drugiego, zwycięskiego gola dla swojej drużyny, i… zatrzymał ręką piłkę zmierzającą do siatki po strzale Laty. Polska otrzymała rzut karny, mogło być 1:1 ale Deyna zmarnował go. Po raz drugi w karierze, po raz drugi… z Argentyną.

Tak jak cztery lata wcześniej to Lato przyćmił Kempesa, zakładając na głowę koronę króla strzelców, tak w 1978 to Kempes zdecydowanie przewyższył Latę, notując najwięcej goli. Również w Katarze naprzeciwko siebie stanie dwóch ofensywnych piłkarzy, którzy w ostatnich latach rywalizowali ze sobą o najwyższe trofea. Czy zwycięzca pojedynku Messi vs Lewandowski, wzorem poprzedników, zostanie najlepszym snajperem trwającego mundialu?