Historia uczy pokory

Przestroga dla siatkarzy. Euforia, podziw, zachwyty nad grą zespołu – Polacy niedawnym zwycięstwem w Lidze Narodów po raz kolejny podbili serca kibiców. Teraz przed nimi kolejne cele, znacznie ważniejsze.


Turniej finałowy Ligi Narodów, który rozegrano w Gdańsku był popisem i pokazem siły biało-czerwonych. Z meczu na mecz prezentowali się lepiej, a szczytem dominacji było ich finałowe starcie z Amerykanami. Rywale w półfinale rozbili mistrzów świata, Włochów, i wydawało się, że nikt i nic nie jest w stanie ich zatrzymać. Od Polaków odbili się jak od muru.

Nasi zawodnicy wręcz „zdmuchnęli” ich z parkietu. Fantastycznie zagrali wszyscy gracze, ale na szczególne słowa uznania zasłużyli Aleksander Śliwka i Łukasz Kaczmarek. Ten pierwszy wyrósł na przywódcę, Kaczmarek z kolei z powodzeniem zastąpił Bartosza Kurka, dołączając do grona najlepszych atakujących na świecie.

Sukces wywołał euforię wśród fanów, dziennikarzy i ekspertów. Polacy już mogą czuć się zwycięzcami kolejnych imprez, a nawet przyszłorocznych igrzysk olimpijskich.

Przestroga przed hurraoptymizmem

Złoto bez wątpienia jest bardzo cenne, ale jednak Liga Narodów to nie igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata czy Europy. Jej ranga jest niższa. Nie wszystkie drużyny grają w niej w najsilniejszych składach i nie wszystkie traktują je w ten sam sposób. Zresztą Nikola Grbić, trener naszej ekipy, także na początku zmagań nie korzystał z najlepszych. Tych wprowadzał sukcesywnie, a pierwszoplanowe role powierzał zawodnikom aspirującym do kadry, jak Karol Butryn, Artur Szalpuk czy Jan Firlej lub debiutantom: Dawidowi Dulskiemu, Mikołajowi Sawickiemu i Kubie Hawrylukowi.

Mistrz świata z 1974 roku i olimpijski z 1976 roku, Edward Skorek, nie uległ magi złota. Przypomniał, że nasz zespół już niedługo czekają kolejne, ważniejsze turnieje, na przełomie sierpnia i września mistrzostwa Europy, a w październiku olimpijskie kwalifikacje w Chinach. – Była to forma przygotowań, nie należy wyciągać z tego turnieju pochopnych wniosków. Mamy ogromny potencjał, na każdej pozycji jest ogromna rywalizacja, także to powoduje, że wszyscy zawodnicy na treningach i poza nimi dają z siebie wszystko – ocenił.

Nastroje tonował też Sebastian Świderski, prezes Polskiego Związki Piłki Siatkowej, który także zwrócił uwagę na gradację celów. – Jeszcze dużo pracy przed nami. Sezon dopiero się rozpoczął. Cieszymy się, że pomimo tego trudnego okresu, dużo grania i kontuzji, byliśmy w stanie zdobyć dwa medale (nasze siatkarki w Lidze Narodów wywalczyły brąz – przyp. red.). Wielkie brawa dla pań. Ich brązowy medal tak samo smakuje, jak ten złoty, który zdobyli panowie. Natomiast przed nami jeszcze dużo pracy, mistrzostwa Europy oraz kwalifikacje do igrzysk olimpijskich – podkreślił szef siatkarskiej centrali, który chwalił styl prowadzenia kadry przez Nikolę Grbicia.

– Przede wszystkim wielkie gratulacje dla trenera, bo wiedział doskonale ilu zawodników jest bardzo zmęczonych. Dał im odpocząć. Zaczęliśmy jednym składem, później zmieniliśmy na drugi. Na koniec zaczęliśmy grać tym, który przyjechał do Gdańska i wywalczył złoty medal. Widać, że trener rotuje, nie trzyma się jednej szóstki, jednego składu. Pokazuje to też głębię składu, całej reprezentacji. Nie tylko osiemnastki, a trzydziestki. Wszyscy, którzy pojawili się w tym roku na kadrze, pokazali, że nadają się, potrafią być i rywalizować z najlepszymi – powiedział Świderski.

Pobici Amerykanie

Przed rozdawaniem medali przed turniejem przestrzega także historia. W 2012 roku Polacy okazali się najlepsi w Lidze Światowej, poprzedniczce Ligi Narodów. W fazie interkontynentalnej nie zachwycali, również tak jak w tym roku zdarzały im się wpadki. Wygrali dziesięć z dwunastu meczów, ale za to aż trzy z czterech z ówczesnym mistrzem świata Brazylią. W turnieju finałowym w Sofii spotkali się z canarinhos po raz piąty.

Przestroga dla siatkarzy
Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus

– Wiedzieliśmy, że ten mecz będzie kluczowy. Przegrywaliśmy już 1:2 w setach, ale udało się wyrównać, a później w piątym secie zwyciężyliśmy 15:10 – tłumaczył w wywiadach ówczesny trener Polaków Andrea Anastasi.

W kolejnych spotkaniach biało-czerwoni wygrali z Kubą, w której grał… Wilfredo Leon (3:0) i w półfinale Bułgarów. – Grałem w wielu krajach, ale czegoś takiego nigdy nie przeżyłem. Jestem zażenowany, że podczas finałów Ligi Światowej dzieją się takie rzeczy – denerwował się atakujący Zbigniew Bartman. Środkowy Marcin Możdżonek pokazywał dziennikarzom butelkę, którą został trafiony przez jakiegoś kibica.

Na naszych zawodników leciały różne przedmioty i wyzwiska, ale i tak wygrali 3:0. A potem był finał z Amerykanami i triumf 3:0. Do sukcesu poprowadził Polaków wybrany na MVP turnieju Bartosz Kurek. Bartman został najlepszym atakującym, Możdżonek blokującym, a Krzysztof Ignaczak libero. – Jesteśmy najlepsi i nie ma żadnego znaczenia, że w Sofii zabrakło Rosjan czy Włochów. Nieobecni nie mają racji – mówił Kurek.

Złoto siatkarzy wywołało tak jak teraz euforię w kraju. Drużynie wróżono świetlaną przyszłość, a Anastasiego uznawano za „cudotwórcę” i właściwego człowieka na właściwym miejscu.

Olimpijskie rozczarowanie

Wtedy Liga Światowa była etapem przygotowań do imprezy docelowej, czyli igrzysk olimpijskich w Londynie. Polacy mieli powtórzyć drogę Amerykanów, którzy cztery lata wcześniej najpierw okazali się najlepsi w Lidze Światowej, a następnie triumfowali w igrzyskach w Pekinie. – Zobaczyliśmy bezradnych mistrzów olimpijskich i widok był bezcenny. Polacy, niczym lawina, zmietli wszystkich rywali. Istna demolka! Nie wiem co było ważniejsze, to że Amerykanie wyglądali jak zagubione dzieci, czy to, że to nasza drużyna ich do takiego stanu doprowadziła.

Mamy powody do optymizmu, bo za trzy tygodnie ruszają igrzyska w Londynie, a nasza reprezentacja jest w doskonałej dyspozycji. Pokazała rywalom, że tak jak w Sofii może być najlepsza w Londynie – mówił Ireneusz Mazur, były trener kadry i polskich klubów.

Oczekiwanie brutalnie zostały zweryfikowane. Biało-czerwoni stolicy Wielkiej Brytanii nie zawojowali. Już w grupie przegrali z niżej notowanymi Bułgarią oraz Australią. Ostatecznie w 1/8 finału pogrążyła ich Rosja, wygrywając 3:0. – No pewnie, że oczekiwałem awansu do półfinału. Po dobrych występach w Lidze Światowej apetyty wzrosły, balon został mocno napompowany. Teraz na pewno przyjdzie krytyka, trzeba się z nią liczyć i przyjąć ją na pierś – mówił Mirosław Przedpełski, ówczesny sternik Polskiego Związku Piłki Siatkowej.


Czytaj także:


– Trener Anastasi zbudował dobrą drużynę i jedna, czy nawet dwie porażki tego nie przekreślają. Mam pełne zaufanie do niego. Niedawno przedłużyliśmy umowę do 2014 roku z myślą o mistrzostwach świata, których jesteśmy gospodarzem. Szkoleniowiec po igrzyskach przygotuje raport, pewnie wynika będzie z niego, gdzie został popełniony błąd. Być może szczyt formy niepotrzebne został zbudowany na Ligę Światową zamiast na igrzyska – dodawał.

Anastasi się jednak nie obronił. Rok później został zwolniony. Następcą został Stephan Antiga i to on odbierał zaszczyty za wywalczenie w 2014 roku mistrzostwa świata.


Foto główne: Przestroga dla siatkarzy. Bartosz Kurek jak mało kto zna smak zwycięstwa i gorycz porażki.

Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus