Puchar Polski tylko dla elity?

Powszechność, niezależność od możliwości finansowych, możliwość sportowych niespodzianek i zaskakujących wyników – tym właśnie charakteryzuje się Puchar Polski, i to w każdej dyscyplinie. Niestety, siatkówka od lat kroczy drogą przeciwną, która z ciekawych rozgrywek urządziła folwark dla najlepszych.

Pierwszy cios tym rozgrywkom zadała Europejska Konfederacja Siatkówki (CEV), która kilka lat temu zadecydowała, że zdobywca krajowego pucharu nie wywalczy miejsca w Lidze Mistrzów. Prestiż tych rozgrywek spadł automatycznie i natychmiastowo; drużyny mogły rywalizować jedynie o nagrodę pieniężną oraz walkę o Superpuchar w kolejnym sezonie, który… nie daje nic.

Tylko dla najlepszych

W kolejnych latach do degradacji rozgrywek o Puchar Polski przyłożył się sam Polski Związek Piłki Siatkowej. Najpierw obowiązek startu w rozgrywkach miały zespoły PlusLigi i I ligi, a zespoły z niższych szczebli mogły zgłaszać się dobrowolnie.  Następnie pomniejszono liczbę drużyn PlusLigi, które kwalifikowały się do rozgrywek. Początkowo było ich 14, następnie 12. W poprzednim roku była to już tylko szóstka. I podobnie będzie w tym roku, co oznacza, że w ćwierćfinałach Pucharu Polski znajdzie się sześć drużyn z ekstraklasy oraz dwie najlepsze ekipy ze wcześniejszych rund. Co więcej, start w rozgrywkach nie jest już obowiązkowy dla zespołów z I ligi. Wystartują jedynie chętni.

– Co tu dużo mówić. Te dwie drużyny, które wyłonią wcześniejsze rozgrywki, i tak nie mają szans w konfrontacji z czołową szóstką PlusLigi. Gdyby więcej drużyn z ekstraklasy mogło brać udział w Pucharze Polski, wówczas te rozgrywki byłyby ciekawsze. A tak? Zrobiła się z tego zabawa dla elity. Sześć najlepszych drużyn powalczy o puchar i czek (na i tak niezbyt wielką kwotę). Trzeba przyznać, że smutno to wygląda – mówi nam działacz jednego z klubów, który raczej nie widzi szans swoich siatkarzy w tegorocznym Pucharze Polski. Aby w nim zagrać, trzeba być w szóstce już po pierwszej rundzie sezonu zasadniczego.

Koniec z niespodziankami

Najsmutniejsze – ale i paradoksalne – w tym wszystkim jest to, iż sam PZPS najwyraźniej widzi, że podąża w złym kierunku. Informację o systemie rozgrywek zamieszczono na stronie internetowej w jednej z zakładek. Bez zdania komentarza czy komunikatu na stronie głównej. Tym samym Puchar Polski na późniejszych etapach rozgrywek znów najpewniej zagości w Kędzierzynie-Koźlu, Bełchatowie, Rzeszowie czy Jastrzębiu. Marne szanse, by kibice z innych, chociażby „pierwszoligowych” miast Polski zobaczyli u siebie zespół z PlusLigi. W zamian kibice dostaną dobrze opakowany i zorganizowany turniej finałowy, w którym wystąpi najlepsza czwórka. Na 99 procent cała z PlusLigi.

Władzom PZPS i PLPS trzeba przyznać, że organizacja turniejów finałowych stoi na dobrym poziomie. Rywalizacja mężczyzn przez ostatnie laty toczyła się we Wrocławiu. Gdzie będzie finał przyszłorocznych rozgrywek – jeszcze nie wiadomo. Znamy natomiast gospodarza turnieju finałowego PP pań. Przez najbliższe trzy lata jego gospodarzem będzie Nysa. – W sporcie bardzo ważne i potrzebne są długofalowość i stabilizacja. Dlatego wprowadzamy nowy standard, dłuższe umowy, które pozwolą dopracować imprezę w każdym calu. Poprzednia edycja wypadła doskonale, choć umowę podpisaliśmy na trzy miesiące przed startem turnieju. Teraz podpisy składamy już w lipcu, więc będzie szansa na zorganizowanie doskonałej zabawy – powiedział Artur Popko, prezes zarządu Profesjonalnej Ligi Piłki Siatkowej.