Rafał Sz., czyli upadek złotoustego

Postrzegany był za wielki talent, ale dziś jest byłym sportowcem na ostrym życiowym wirażu. 38-letniemu byłemu zawodnikowi ROW-u Rybnik grozi 12 lat więzienia za spowodowanie wypadku pod wpływem alkoholu.

Pod koniec marca Rafał Sz. doprowadził do czołowego zderzenia dwóch aut na ulicach Rybnika, wskutek którego poważnie ucierpiała 33-letnia kobieta. Po wypadku zbiegł z miejsca zdarzenia, ale szybko został złapany przez policję. Były żużlowiec wyzywał policjantów oraz podawał im fałszywe dane osobowe. Odmówił też przebadania się alkomatem, więc pobrano mu krew do analizy.

W minionym tygodniu okazało się, że prowadził pojazd, będąc nietrzeźwym.

Rafał Sz. Został tymczasowo aresztowany i usłyszał dwa zarzuty. Jeden dotyczy spowodowania wypadku drogowego z ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu innej osoby oraz nieudzielenia pomocy osobie poszkodowanej w zdarzeniu. Byłemu żużlowcowi ROW-u Rybnik grozi do 12 lat więzienia.

W ten sposób definitywnie skończyła się kariera Sz., który na przełomie wieków uznawany był za jeden z większych talentów żużlowych w Polsce. Wychowanek rybnickiego ROW-u oraz trenera Jana Grabowskiego licencję zdobył w 1998 roku w wieku 16 lat.

Sz. pokazał się ze świetnej strony na początku swojej przygody ze speedwayem na arenie międzynarodowej. W 2002 roku wywalczył brąz indywidualnych mistrzostw świata juniorów, a rok później medal tego samego koloru w mistrzostwach Europy.

Żeby bomba wybuchła…

Jednak po wejściu przez Sz. w wiek seniora, jego kariera nie potoczyła się na miarę oczekiwań. Niezłe sezony przeplatał przerwami od speedwaya. Dobre wyniki na torze, np. z sezonu 2006, gdy był najskuteczniejszym zawodnikiem ekstraligowego ROW-u, były przysłaniane przez kontrowersyjne wypowiedzi.

Sz. nie gryzł się w język we wrześniu 2007 roku po meczu z GTŻ-em Grudziądz, w którym nie wziął udziału. Na konferencji żużlowiec ujawnił zakulisowe działania zarządu rybnickiego klubu.

– Trener przekazał mi przez telefon, że dostał wiadomość od Piotra Wilaszka, że nie jadę. Wydaje mi się, że ten człowiek nie powinien być wiceprezesem. On nie potrafi porządnie naprawić radia, a chce zostać prezesem.

Po treningu trener zapewnił mnie, że „może mnie wyrzucą, ale biorę to na siebie” – mówił dziennikarzom Sz. Gdy zapytano go, co zrobić, aby uratować klub, nie miał skrupułów: „Najlepiej zebrać zarząd w jednym miejscu, do tego jeszcze trener Mirosław Korbel, i żeby tam bomba wybuchła”…

Po tym incydencie, ale i po wcześniejszych wieloletnich sprzeczkach z zarządem, musiał uciekać z Górnego Śląska. W kolejnym sezonie wylądował w polskiej II lidze, w ukraińskim zespole Speedway Równe. Tam ze średnią 1,333 zakończył sezon i przerwał przygodę ze sportem na rzecz pracy fizycznej w Niemczech.

Coś z niczego

Do żużla, a konkretnie do Włókniarza Częstochowa, wrócił w 2010 roku, z pomocą swojego menadżera Krzysztofa Mrozka, który jest aktualnym prezesem PGG ROW-u Rybnik. W Częstochowie, podobnie jak w Rybniku, kibice go pokochali.

W swoim debiucie dołożył sporą cegłę do zwycięstwa „Lwów” ze Spartą Wrocław. Dla Sz. cały sezon był całkiem udany – wziął udział w 13 meczach, w których uzyskał średnią biegową na poziomie 1,500.

W kolejnych latach spędzonych pod Jasną Górą utrzymywał dobrą dyspozycję. Nie był czołowym zawodnikiem zespołu, ale często potrafił zrobić coś z niczego. Przykładem niech będzie przedostatni bieg w meczu częstochowian z Unią Leszno z ostatniej rundy fazy zasadniczej 2012.

Czytaj jeszcze: Jazda z koronawirusem

Spotkanie miało decydować, czy „Lwy” utrzymają się w lidze bez potrzeby rozgrywania barażu. Przy stanie 40:37 dla Włókniarza, Sz. wyjechał na tor w parze z Grzegorzem Zengotą. Po pierwszym łuku znajdował się na ostatniej pozycji, popisał się jednak świetnym pościgiem, wyprzedził dwóch rywali i podwójnym zwycięstwem wlał spokój w serca kibiców, którzy mogli świętować utrzymanie.

Było to o tyle niespodziewane, że poprzednie wyścigi meczu kończył co najwyżej na trzecim miejscu.

Rezerwowy wygrał z mistrzem

Mimo wszystko w 2014 roku musiał pogodzić się z wypożyczeniem z częstochowskiego klubu. Pod Jasną Górą nie miał już szans na regularne występy, dlatego wrócił tam, gdzie wszystko się zaczęło, czyli do pierwszoligowego Rybnika.

W pierwszym sezonie po powrocie wystąpił w 25 biegach i wykręcił średnią biegową 1,760. Do udanych nie zaliczy kolejnego roku – zaledwie 9 biegów przez cały sezon to marny wynik.

Nie było to dobrym prognostykiem przed kolejnym sezonem, bo ROW od 2016 roku był już w ekstralidze. Sz. pogodził się z rolą rezerwowego i pozostał w kadrze zespołu. Dzięki swojej cierpliwości i słabej postawie m.in. Rune Holty i Damiana Balińskiego, dostał w końcu szansę w środku sezonu, w meczu domowym ze Spartą Wrocław. I w swoim stylu zaskoczył wszystkich. Wyjechał na tor w pierwszym wyścigu i wygrał z mistrzem świata, Taiem Woffindenem!

Za jałmużnę ścigać się nie będę

Po świetnym występie przeciwko wrocławianom znowu dostał szansę występu, tym razem w meczu z Falubazem Zielona Góra. Jednak piękna historia szybko się skończyła – w siódmym biegu upadł i doznał kontuzji, która wykluczyła go z jazdy do końca sezonu.

2017 był jego ostatnim rokiem występów na żużlu. Wciąż reprezentował barwy ROW-u, ale nie był tak skuteczny, jak kiedyś. Uzyskał średnią biegową nieco powyżej 1,000 i rzadko pojawiał się na torze. Kolejny rok miał być dla „Rekinów” zakończony zwycięstwem, czyli szybkim powrotem do ekstraligi po ekscesach dopingowych Grigorija Łaguty.

Rybniczanie mieli już przygotowany bardzo mocny skład, w którym Sz. miał raczej odgrywać drugoplanową rolę. Otrzymał ofertę, która jego zdaniem była nie do zaakceptowania. – Naprawdę chciałem zostać, ale za jałmużnę się ścigać nie będę – komentował.

Ostatecznie znów trafił do Częstochowy, ale nie wystąpił w ani jednym biegu.

Od ogłoszenia przejścia Sz. do Włókniarza słuch o żużlowcu zaginął. Jeszcze niedawno można było się zastanawiać, kiedy znów będziemy świadkami jego come backu. Drogowe zdarzenie pod wpływem alkoholu oznacza raczej definitywny koniec sportowej kariery 38-letniego żużlowca.

Na zdjęciu: Ostatni upadek Rafała Sz. będzie miał zapewne najpoważniejsze życiowe konsekwencje.

Fot. Jakub Kaczmarczyk/Pressfocus