Raków Częstochowa. Głęboki oddech ulgi

Raków do ostatnich sekund musiał drżeć o wynik starcia z Górnikiem Łęczna.


Do 71 minuty rywalizacji wszystko układało się po myśli częstochowian. Gospodarze przed przerwą wbili dwa gole, prowadzili grę w spotkaniu, mieli jeszcze okazję na podwyższenie prowadzenie na początku drugiej połowy. Pozytywny obraz został zamazany straconym golem, ale przede wszystkim problemami Rakowa w samej końcówce.

Mecz-pułapka

Częstochowianie nie lekceważyli rywala. Szkoleniowiec gospodarzy wystawił praktycznie najmocniejszy skład, na jaki mógł sobie pozwolić. Poza kadrą meczową znaleźli się jedynie Andrzej Niewulis i Zoran Arsenić. Ten drugi mógł wystąpić w spotkaniu, jednak jest oszczędzany na finał Pucharu Polski. Trener Rakowa zdawał sobie sprawę, co zresztą podkreślał na konferencji prasowej, że takie mecze wbrew pozorom są najcięższe do rozegrania.

Ostatecznie „mecz-pułapka” został przez częstochowian wygrany, co zapewne cieszy kibiców, jednak wlał w serca obserwatorów nutę niepokoju. O ile rywalizacje z teoretycznie silniejszymi rywalami są dla Rakowa miłe i sympatyczne, gdyż zespół ich nie przegrywa, tak do końca sezonu poza finałem będą grać tylko z niżej notowanymi. Na szczególną uwagę zasługuje rywalizacja z Cracovią, z którą częstochowianie sobie nie radzą.

Bramka z niczego

Wszystkie problemy Rakowa zaczęły się od trafienia Jasona Lokilo. Trafienie Belga wprowadziło wiele nerwowości, co miało przełożenie na końcówkę spotkania. – Długo mieliśmy mecz pod kontrolą. Daliśmy przeciwnikowi bramkę z niczego i zrobiło się spotkanie na styku, w którym wszystko może się jeszcze zdarzyć. Zbyt łatwo padła ta bramka, ale najważniejsze wygraliśmy – powiedział po meczu Marek Papszun.

Gol Lokilo miał także inny wymiar. Defensywa Rakowa zaspała, a sytuację próbował Milan Rundić. Stoper, który rozegrał solidny mecz (zagrywał do Ivana Lopeza przy bramce na 1:0), nie był jednak w stanie zdążyć za zawodnikiem gości. Chwilę później padł na murawę trzymając się za lewą kostkę. Rundić musiał opuścić murawę, co zwiastuje kolejne w tej rundzie problemy zdrowotne zawodnika.

Raków jest niezwykle pechowym klubem pod względem kontuzji. Oprócz wymienionych – Rundicia, Niewulisa czy Arsenicia – do grona zawodników z problemami dołączyli kolejni. – Na rozgrzewce Wiktor Długosz, który miał wejść na boisko, doznał urazu. Vladislavs Gutkovskis zszedł z murawy z problemami. To kolejne nasze trudności. No cóż, najwyraźniej taki nasz los w tym sezonie – dodawał Papszun.

Udany jubileusz

Pomimo wyniku i dramaturgii niedzielne spotkanie miało kilka pozytywnych aspektów. Był nim na pewno gol Ivana Lopeza, już 18 w tym sezonie ekstraklasy. Hiszpan ma coraz większe szanse na zdobycie korony króla strzelców. W końcówce sezonu jest niezwykle powtarzalny. W 10 ostatnich meczach zdobył osiem bramek i dołożył do tego asystę. Postawa Lopeza może okazać się kluczem do sukcesu w ostatnich kolejkach.

Wyjątkowy smak miało trafienie Tomasza Petraszka. Czech zdobył swoją 33 bramkę w barwach Rakowa. Dodatkowo był to dla niego ważny dzień. W niedzielę rozegrał swój 150. mecz dla częstochowian. Petraszek jest w Rakowie praktycznie od samego początku „ery” trenera Papszuna. W czerwcu minie sześć lat, odkąd zamienił II ligę czeską na grę w Częstochowie. Razem z klubem sięgał po największe sukcesy, choć finałowe spotkanie o Puchar Polski w ubiegłym roku przeszło mu koło nosa z powodu kontuzji. Wiele wskazuje jednak na to, że po trudnym okresie jeden z kapitanów czerwono-niebieskich wyprowadzi swój klub na pucharowe spotkanie z Lechem.


Na zdjęciu: Raków do 71 minuty miał na boisku sielankowe spotkanie, później rozpoczęła się walka o utrzymanie wyniku.

Fot. Tomasz Kudala/PressFocus