Raków Częstochowa. Pozostał żal

Raków drugi raz pożegnał się z fazą grupową na ostatniej prostej.


Wydawało się, że scenariusz gandawski nie będzie miał miejsca. Częstochowianie w pierwszym meczu ze Slavią Praga zaprezentowali się z dobrej strony, co dawało nadzieję na awans do fazy grupowej. Cóż jednak z tego, że Raków zagrał świetnie u siebie, skoro w stolicy Czech pozwolił, by rywal go zdominował i wykończył.

Rozczarowanie

– Zrobiliśmy bardzo dużo, aby wygrać tę rywalizację. Nie udało się. Boli mnie, że chłopaki dokonali tak wiele, a jednak odpadliśmy. Stworzyliśmy sobie wiele okazji w tym dwumeczu, a zdobyliśmy jedynie dwie bramki. Po ludzku jest mi ich szkoda. Walczyli do końca, jednak zabrakło szczęścia. Stracić bramkę w takim momencie i w takich okolicznościach to najgorsze, co może się stać. Zadecydowało to, że nie wykorzystaliśmy okazji. Gdybyśmy pierwsi zdobyli bramkę, to mecz wyglądałby inaczej, a mieliśmy ku temu sytuacje – powiedział po meczu Marek Papszun.

Trudno się nie zgodzić ze szkoleniowcem częstochowian. Gdyby Ivan Lopez przed przerwą uderzył celnie i pokonał Alesza Mandousa, to spotkanie mogło mieć zupełnie inny przebieg. Podobnie z Mateuszem Wdowiakiem, który po minięciu bramkarza Slavii trafił w boczną siatkę. Nie zwalnia to jednak częstochowian z odpowiedzialności za stracone gole.

Trafienie Mousesa Usora było ładne, jednak sposób, w jaki prażanie doszli do sytuacji strzeleckiej, był już karygodny. Wystarczyła długa piłka, by defensywa Rakowa całkowicie się pogubiła. W podobny sposób Slavia zdobyła decydującego gola. Dodatkowo stoperzy częstochowian mogli zdecydowanie lepiej się zachować. Był to jednak efekt konsekwencji prażan, którzy od początku do końca napierali na Raków i dopięli swego. Po takim spotkaniu i golu straconym w ostatniej minucie można czuć ogromny niedosyt i rozczarowanie.

Znów decydowała końcówka

Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że częstochowianie mają zasadniczy problem. Nawet gdy wszystko układa się po ich myśli, to na ostatniej prostej zaprzepaszczają szansę na coś wielkiego. Tak było w poprzednim roku, gdy w końcówce ligi tracili punkty na wagę mistrzostwa Polski i w momencie straty gola z Gandawą. Podobny, ale chyba jeszcze bardziej bolesny, scenariusz przeżywali w 2022.

W decydującym momencie poprzedniego sezonu – w meczach z Cracovią i Zagłębiem Lubin – stracili punkty i szansę na mistrzostwo. W Pradze przetrwali ponad 60 minut, Slavia najpierw ukłuła ich po raz pierwszy, a w doliczonym czasie ponownie. Można to wytłumaczyć jedynie problemem w sferze mentalnej. Częstochowianie wcale nie są gorszym piłkarsko zespołem od ekip, z jakimi musieli mierzyć się w ostatnich miesiącach. Jednak, gdy pojawia się presja, zawodnicy Rakowa jej najwyraźniej nie wytrzymują.

Po meczu w Pradze żaden z zawodników wicemistrza Polski nie zabrał głosu. Jedynie Marek Papszun wyszedł na konferencję prasową. Poniekąd można zrozumieć zachowanie piłkarzy, którzy byli wściekli. Druga strona jest jednak inna – kibice na pewno chcieliby usłyszeć, co ich ulubieńcy mają do powiedzenia, szczególnie w takim momencie. Teraz to jednak nie ma znaczenia. Raków ma kilka dni na to, aby wyrzucić z głowy mecz ze Slavią, zamknąć rozdział pod tytułem „Liga Konferencji” i wrócić do ligowej rzeczywistości. W niedzielę czeka ich mecz ze Śląskiem, a następnie rywalizacja z Pogonią. Po ostatnich występach ligowych Raków nie może pozwolić sobie na łatwą stratę punktów, nawet pomimo czwartkowych wydarzeń.


Na zdjęciu: Miało być przepięknie, a wyszło jak przed rokiem.
Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus